Jemen wciąż płonie

Wojna domowa trwa już czwarty rok. Nadzieją na pokój miało być grudniowe zawieszenie broni. W kraju, gdzie panują głód i choroby, niewiele jednak się zmieniło. Ludzie giną, pomoc humanitarną się rozkrada, a strony konfliktu nie wahają się popełniać zbrodni wojennych.

Publikacja: 25.01.2019 09:00

Trzeba walczyć o każde życie. Na zdjęciu skrajnie niedożywione dziecko w punkcie opieki w stołecznej

Trzeba walczyć o każde życie. Na zdjęciu skrajnie niedożywione dziecko w punkcie opieki w stołecznej Sanie

Foto: Forum

Jemen to jeden wielki saudyjski konsulat w Stambule – tyle że bez „Washington Post" i całego rozgłosu. Wszyscy Jemeńczycy są jak Dżamal Chaszukdżi" – takie słowa pojawiły się w jemeńskich mediach społecznościowych, gdy świat obiegła wiadomość o zamordowaniu saudyjskiego dziennikarza na początku października ubiegłego roku. Niezbyt często obecna w mediach, a trwająca od marca 2015 roku, wojna niemalże z dnia na dzień przestała być zapomniana.

Uwagę mediów na Jemen skierowały też grudniowe konsultacje w Szwecji, przygotowujące grunt pod przyszłe rozmowy pokojowe. Trzypunktowe porozumienie obejmowało przekazanie miasta i portu Hudajda (razem z portami Salif i Ras Issa) pod kontrolę bliżej nieokreślonych miejscowych sił, uruchomienie mechanizmu wymiany więźniów oraz porozumienie w sprawie miasta Taiz – strony konfliktu miały się tam powstrzymać od działań, eskalacji i decyzji, które utrudniałyby wprowadzenie w życie porozumienia pokojowego.

Brzmi niejasno i nieprecyzyjnie? Bardzo. Ale inaczej porozumienie by w ogóle nie powstało. Tak bardzo zwaśnione są strony, których od dawna nie udawało się nawet posadzić przy jednym stole. To nie były rozmowy pokojowe – do tego jeszcze bardzo daleka droga. To była próba budowania zaufania, aby w bliżej nieokreślonej przyszłości można było je rozpocząć.

Wcześniej czasem pojawiały się zdjęcia i informacje o Jemenie, tak jak choćby w sierpniu ubiegłego roku po ataku na szkolny autobus. Czterdzieści cztery trumny były fotogeniczne. Tak samo jak mali chłopcy, którzy przeżyli atak i pomagali później kopać groby dla swoich rówieśników. To był dziewiąty sierpnia. Mało kto jednak zwrócił uwagę, że w ciągu tych pierwszych dni sierpnia w całym Jemenie zginęło kilkaset osób.

Ile dokładnie – nie wie nikt. W kraju praktycznie bez państwa, wyniszczanym wojną, głodem i epidemią cholery trudno o wiarygodne statystyki. Na podstawie informacji medialnych dane gromadzi międzynarodowa grupa Armed Conflict Location & Event Data Project. Według jej wyliczeń w pierwszych 11 miesiącach ubiegłego roku zginęło w Jemenie ponad 28 tysięcy ludzi. Od początku 2016 roku – ponad 80 tysięcy. Listopad był najkrwawszym miesiącem – ponad 3000 ofiar. Około 40 procent wszystkich ofiar cywilnych to mieszkańcy portowego miasta Hudajda i okolic.

Wyczerpane zaufanie

Ofiar byłoby z pewnością znacznie więcej, gdyby nie grudniowe konsultacje pokojowe w Szwecji. Hudajda to kluczowy port dla dostaw praktycznie wszystkiego, co potrzebne do życia: żywności, lekarstw i paliwa. Przez Hudajdę przechodzi ponad 70 proc. wszelkich dostaw dla prawie 10 milionów ludzi, czyli jednej trzeciej ludności kraju.

Rebelianci Huthi, nazywani tak od nazwiska swojego założyciela, wywołali wojnę domową w 2014 roku, a ruch Ansar Allah (Boży Pomocnicy), z którego się wywodzą, powstał dziesięć lat wcześniej w północnej prowincji Sa'ada. Najpierw we wrześniu 2014 roku opanowali stolicę kraju Sanę, a potem rozpoczęli dalszą ofensywę na południe i wzdłuż wybrzeża. Opanowanie portu w Hudajdzie to szansa na kontrolowanie wszelkich dostaw i zyski z cła. Siły rządowe, wspierane przez Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie w ciągu ostatnich czterech miesięcy bardzo zacieśniły pętlę wokół miasta, odcinając całkowicie główną drogę wiodącą na północ. Gdyby doszło do walki o miasto i port, mogłyby zginąć nawet setki tysięcy ludzi.

To, że Hudajda przechodzi teraz pod kontrolę ONZ, i że udało się tam uniknąć regularnej bitwy jest niewątpliwie sukcesem szwedzkich konsultacji. Ci, którzy rozumieją, jak głęboki i skomplikowany jest jemeński konflikt, wiedzą również, że posadzenie obu delegacji w tej samej sali było już nie lada wyczynem. Organizatorzy nawet tuż przed rozpoczęciem negocjacji byli pewni, że będą musieli kursować między dwiema salami. Właśnie z powodu braku zaufania nie doszły do skutku planowane na wrzesień pokojowe rozmowy w Genewie. Delegacja Huthi uznała, że nie ma wystarczających gwarancji na bezpieczny powrót to Sany i w ostatniej chwili odmówiła udziału. Tym razem specjalny wysłannik sekretarza generalnego ONZ Martin Griffiths towarzyszył delegacji Huthi w drodze z Sany do Sztokholmu. W tym samym czasie dla 50 rannych rebeliantów – w asyście czterech lekarzy – ONZ zorganizował lotniczy transport do Omanu na dalsze leczenie.

Dzieci męczennicy

Dlaczego aż kilkaset tysięcy ludzi w Hudajdzie mogłoby stracić życie, gdyby nie powstrzymano bitwy o miasto? Koalicja ma na lądzie około 140 tysięcy żołnierzy. Rebelianci Huthi mówią, że mają 60 tysięcy – według zewnętrznych obserwatorów jest to prawie na pewno poniżej 50 tysięcy. Ale Huthi rekrutują stale i wszędzie. W Sanie chodzą po domach. Pytają, ilu jest chłopców i dorosłych mężczyzn. Nie chcesz przystąpić dobrowolnie, to płać. Nie masz pieniędzy, to zabierzemy cię siłą. Stale werbują w szkołach, sierocińcach i obozach dla przesiedleńców. Takich wewnętrznych uchodźców może być w tej chwili nawet 3 miliony. Kilkunastoletni chłopcy zabijają, torturują i często sami giną.

Najpierw miesiąc szkolenia ideowego – głównie teksty i nagrania założyciela ruchu, trochę Koranu. Szkolenie tak skuteczne, że po miesiącu chcesz już tylko iść na pierwszą linię frontu, a nie na punkt kontrolny gdzieś na drodze, tak jak obiecywali ci wcześniej. Dostajesz opaskę z numerem – to twój klucz do raju. Gdy zginiesz, będzie można cię łatwo zidentyfikować i zostaniesz pochowany jako męczennik. Na trumnie zdjęcie i napis Męczennik – i tu imię i nazwisko. Ale nazwiska też już powoli znikają, zastępowane przez przydomki, takie jak Ojciec Zwycięstwa, jak nazwał się dziesięciolatek, do którego dotarli dziennikarze Associated Press w prowincji Marib. Działa tam centrum rehabilitacji dla byłych nastoletnich żołnierzy. Uzbrojonych i przeszkolonych dzieci w szeregach Huthi może być teraz nawet 18 tysięcy. Reszty zniszczenia w Hudajdzie – gdyby doszło do bitwy – dopełniłyby saudyjskie naloty.

Nalotów od początku wojny było już ponad 18 tysięcy – w zeszłym roku ponad 3300. Celem może być wszystko – dzielnice mieszkalne, szkoły, bazary, szpitale, autobusy, ujęcia wody, stacje przesyłowe. Nawet meczety i obozy dla przesiedleńców. Za każdym razem pojawia się komunikat, że cel miał charakter wojskowy i był jak najbardziej uzasadniony. Lotnisko w Sanie było bombardowane wielokrotnie i jest dziś chyba jedyną stolicą na świecie bez regularnie funkcjonującego lotniska.

Rebelianci Huthi co jakiś czas odpalają pociski dalekiego zasięgu w stronę Arabii Saudyjskiej. I od takiego właśnie ataku na saudyjskie cele w listopadzie 2017 roku zaczęła się – w odwecie – całkowita blokada wszystkich granic Jemenu.

Wojna przesycona zbrodniami

Stany Zjednoczone i Wielka Brytania sprzedają Arabii Saudyjskiej broń najnowszej generacji. Pociski czy rakiety tak precyzyjne, że mają trafiać w cel z dokładnością do jednego metra. Jak wytłumaczyć więc wszystkie naloty na miejsca przechowywania i wytwarzania żywności, ujęcia wody, szpitale, meczety?

To nie błędy, to nie pomyłki, to zbrodnie wojenne. Emerytowana profesor Martha Mundy z London School of Economics przypomina, że za takie uchodzi właśnie zabieranie dostępu do wody i żywności . W podobnym tonie wypowiada się Emily Thornberry, minister spraw zagranicznych w brytyjskim gabinecie cieni. W Jemenie stosowane są średniowieczne taktyki, wykorzystujące najnowocześniejszą broń, sterowane przez architekta tej wojny, saudyjskiego następcę tronu Muhammada bin Salmana.

Skrót MBS – po zamordowaniu Dżamala Chaszukdżiego w saudyjskim konsulacie w Stambule – często rozwijany jest w jemeńskich mediach społecznościowych jako Mr Bone Saw, czyli Pan Piła do Kości. Saudyjczycy najpierw zaprzeczali, pokazywali film, na którym ktoś ucharakteryzowany na Chaszukdżiego opuszcza budynek konsulatu. Teraz już oficjalnie wiemy, że dziennikarz tuż po wejściu został ogłuszony i uduszony. Jeszcze ciepłe ciało ćwiartował człowiek, który ma doświadczenie i najwyraźniej robił to nie pierwszy raz. Miał słuchawki na uszach, słuchał muzyki – innym doradzał to samo. Po siedmiu minutach było po wszystkim.

W ramach budowania wzajemnego zaufania dla dobra przyszłych negocjacji pokojowych w Szwecji zapadła również decyzja o uwolnieniu więźniów po obu stronach konfliktu. To ponad 15 tysięcy osób. W tym wiele kobiet – ujętych w biały dzień na ulicy pod zarzutem prostytucji tylko po to, żeby rodzina zapłaciła okup. Jeszcze przed rozpoczęciem rozmów Huthi świętowali na swoich portalach uwolnienie 19 swoich bojowników.

Ale to raczej druga strona konfliktu – czyli cała reszta kraju – może cieszyć się z tego punktu porozumienia. W samej Sanie oprócz więzień o znanej lokalizacji jest ponad 400 sekretnych karcerów. Mogą to być prywatne domy czy miejsca modlitwy. Ludzie przetrzymywani są miesiącami, w zupełnym odosobnieniu, poddawani torturom. Narażeni na gwałty, pozbawieni snu. Szczególnym celem są dziennikarze. Jak powiedział lider rebeliantów Huthi w 2016 roku, dziennikarze i pracownicy mediów są największym zagrożeniem. Są bardziej niebezpieczni, niż wszyscy zagraniczni najemnicy walczący w Jemenie.

Ahmad Algohbary i Fatik al-Rodaini, dziennikarze z Sany, nieraz otrzymywali groźby od Huthi. Nie tylko to ich łączy. Obaj w pewnym momencie postanowili zacząć aktywnie pomagać ludziom w swoim kraju, zamiast tylko pisać o tym i apelować o uwagę świata. Ahmad studiował literaturę angielską w Sanie. Pewnego dnia szóstka jego najbliższych przyjaciół zginęła w saudyjskim nalocie. Najpierw zorganizował pomoc dla jednego skrajnie niedożywionego dziecka. Potem dla kolejnych. Jednoosobowo prowadzi organizację pod nazwą HopeRelief. Sam z narażeniem życia jeździ po kraju, przewozi skrajnie niedożywione dzieci do klinik. Poprzez kampanie w internecie zbiera fundusze na leczenie dzieci. Wie, ile ryzykuje, ale nie chce być tylko obserwatorem. Teraz sam jest w potrzebie. Przebywa w Ammanie, pilnie potrzebuje operacji oczu. Znalazł klinikę w Hiszpanii, w której mógłby odbyć się zabieg, ale konsulat odmówił wizy.

Koszyk życia

Na znacznie szerszą skalę działa MonaReliefYemen, organizacja, którą założył cztery lata temu Fatik al-Rodaini. Zestaw, zwany koszykiem, zawiera 25 kg mąki, po 10 kg cukru i ryżu, 2 l oleju i 1 kg mleka w proszku. Pozwala ośmioosobowej rodzinie przetrwać przez miesiąc. Jeśli wystarczy pieniędzy, dodaje się odrobinę soczewicy. Koszyk to mniej więcej 30 dolarów.

To taki odroczony wyrok śmierci głodowej, mówią wolontariusze polskiego Stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju. Garstka wolontariuszy bez biura i żadnych kosztów biurowych wspiera MonaReliefYemen od kilkunastu miesięcy. Zaczynaliśmy testowo, od bardzo niewielkich kwot. Tak na wszelki wypadek – gdyby coś poszło nie tak, mówią wolontariusze Stowarzyszenia. Wiedzą, jak niebezpieczna jest droga do Aslam w północnej prowincji Hadżdża. Niezliczone punkty kontrolne po drodze. Rozliczne strony konfliktu – bo jest tego więcej niż tylko rebelianci Huthi i strona rządowa wraz z koalicją – mają znakomite źródło dochodu. Wystarczy paru ludzi, nawet nieletnich, z kałasznikowami, i już można pobierać opłaty za przejazd. Nie trzeba kontrolować zawartości pojazdów – więc przewozić można wszystko – wystarczy tylko płacić. Ten prosty mechanizm pokazuje też, dlaczego tak trudno o zakończenie konfliktu. Jeśli można łatwo zarobić, to po co z tego rezygnować?

Polska pomoc – bardzo malutka, ale bardzo prawdziwa – dociera do Aslam na północy kraju, czyli tam, gdzie ludzie jedzą gotowane liście winorośli. Takie zdjęcia obiegły światowe serwisy kilka miesięcy temu. Gdy już przestało szokować, czy dziwić, że jedynym posiłkiem dnia – lub jedynym co dwa dni – mogą być okruchy chleba moczone w wodzie lub coraz słabszej herbacie.

Rozgotowane liście winorośli roztarte na kwaśna papkę pozwalają oszukać głód. Ale wkrótce pojawia się dokuczliwa wysypka, której nie ma jak i czym leczyć. Niedawna akcja rozdawania koszyków żywności w Aslam objęła około 50 rodzin. Pomoc na małą skalę łatwiej bezpiecznie dostarczyć. Łatwiej przechować, gdy trzeba dłużej czekać na zezwolenie na podróż lub na bezpieczną okazję.

Światowy Program Żywnościowy wspiera 10 milionów ludzi w Jemenie. Plan na styczeń to 12 milionów. Pomoc jest jednak systematycznie rozkradana. Pod koniec 2017 r. do programu dołączyła Polska. Program ma 5 tysięcy punktów dystrybucji na terenie kraju, ale jest w stanie monitorować zaledwie jedną piątą dostaw. Rozkradana żywność trafia do supermarketów. Mało kto zadaje sobie trud, żeby zmienić opakowanie. Zdjęcia oleju czy mąki z logiem WFP Jemeńczycy regularnie wrzucają na portale społecznościowe. Skala kradzieży jest tak duża, że szef Światowego Programu Żywności David Beasley napisał list do przywódcy ruchu Huthi i zagroził zawieszeniem pomocy.

Jeśli do tego dojdzie, ucierpią najbardziej potrzebujący. A są ich miliony. Spośród 29 milionów mieszkańców Jemenu 16 milionów nie ma wystarczająco ilości jedzenia. W jednej tylko północnej prowincji Sa'ada pomocy żywnościowej potrzebuje pół miliona osób. To właśnie tam około 7 tysięcy ludzi je tylko rozgotowane liście winorośli.

Ludzka katastrofa

Dwie trzecie przesiedleńców w obozach – czyli około 2 milionów ludzi – nie otrzymuje żadnej pomocy humanitarnej. Niektórzy co kilka miesięcy dostają po 50 dolarów od brytyjskiej organizacji charytatywnej Oxfam. To pozwala kupić na targu 50 kg mąki ukradzionej z dostaw Światowego Programu Żywnościowego. Dla licznej wielopokoleniowej rodziny mąka wystarcza na dwa tygodnie.

Niektórym pomagają rodziny zza granicy. Korzystają z nieformalnego systemu przekazów pieniężnych. Wiedzą, że ludzie na państwowych posadach – czyli lekarze, nauczycie, urzędnicy – nie otrzymują pensji od ponad dwóch lat. Rybacy w okolicach Mokki mają saudyjski zakaz wychodzenia w morze i też nie zarabiają. Jeśli jedyny żywiciel rodziny traci pracę, dzieci od razu odchodzą ze szkoły. Można wysłać je na ulicę na żebry. Można spróbować sprzedawać coś na ulicy. Wodę, pojedyncze papierosy, gumę do żucia.

I wreszcie Taiz, ostatni punkt szwedzkiego porozumienia – niegdyś tętniące życiem miasto, pełne studentów. Najdłużej trwająca bitwa tej wojny. Teraz trudno nawet stamtąd uciec. Jedyna droga z miasta wygląda jak wąwóz. Ruch tylko w jedną stronę. Niektórzy z tych, co zdołali zbiec, koczują w grotach na obrzeżach miasta. Inni ruszyli w stronę stolicy. Ponad połowa mieszkańców cierpi głód.

Nie ma tsunami, suszy ani innych naturalnych katastrof. Katastrofa jest – na niewyobrażalną skalę – wywołana całkowicie przez człowieka. Rebelianci Huthi wywołali wojnę domową. Włączyły się siły zewnętrzne – żeby wesprzeć urzędujące władze. Legła w gruzach – dosłownie i w przenośni – i tak słaba gospodarka najbiedniejszego kraju regionu. Zniszczona została infrastruktura – w tym medyczna. Rozprzestrzeniają się łatwo wyleczalne choroby – takie jak cholera. Kartonik polskiego leku za 10 zł ratuje jedno ludzkie życie. Tylko ten kartonik jakoś trzeba dostarczyć do kraju, w którym trwa blokada granic. 10 tysięcy osób zapada na cholerę co tydzień. Stan na dzisiaj to łącznie ponad 1,2 miliona zarażonych tą chorobą. Jest błonica, wścieklizna, gruźlica, malaria. Są nowotwory, dysfunkcje nerek, choroby płuc. Nawet gdy znajdą się pieniądze, nie ma szans na leczenie za granicą.

Teraz trzeba tylko walczyć o życie – każde życie. W kraju, w którym zginąć można wszędzie. Pod saudyjskimi bombami – tak, spadają nadal, chociaż po szwedzkich rozmowach nalotów miało już nie być. Płonie rafineria w Adenie. Pozostawione przez rebeliantów miny wciąż zbierają śmiertelne żniwo. Za chwilę całe pokolenie może zostać zmiecione z powierzchni ziemi. Młodzi, którzy przeszli pranie mózgu ze strony ruchu Huthi, Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego czy tak zwanego Państwa Islamskiego i przeżyją, za parę lat będą problemem nie tylko swojego kraju. Jeśli już teraz wspólnota międzynarodowa nie przygotuje szerokiego planu wsparcia dla Jemenu, w tym dla edukacji. A dzisiaj? „Uwierz, nie zmieniło się nic" – pisze mi Fatik z Sany.

Beata Błaszczyk jest założycielką stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju

Pomoc humanitarną dla Jemenu organizują m.in. Polska Akcja Humanitarna i UNICEF

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jemen to jeden wielki saudyjski konsulat w Stambule – tyle że bez „Washington Post" i całego rozgłosu. Wszyscy Jemeńczycy są jak Dżamal Chaszukdżi" – takie słowa pojawiły się w jemeńskich mediach społecznościowych, gdy świat obiegła wiadomość o zamordowaniu saudyjskiego dziennikarza na początku października ubiegłego roku. Niezbyt często obecna w mediach, a trwająca od marca 2015 roku, wojna niemalże z dnia na dzień przestała być zapomniana.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi