No i zamiast robić kolejne części „Batmana", „Harry'ego Pottera", „Gwiezdnych wojen" albo „Opowieści z Narnii" kręci pan filmy o skromnych kierowcach autobusów i nieszczęśliwych wampirach uwielbiających czytanie.
Nie znoszę mówić o pieniądzach, ale dzisiaj nawet z tymi produkcjami mam problemy. Nie da się już zrobić bardzo skromnego filmu, bo nie pozwalają na to przepisy związkowe. W Europie film w stylu „Patersona" moglibyśmy nakręcić za jedną trzecią naszego budżetu. W Stanach udało nam się wygospodarować zaledwie 30 dni zdjęciowych. I też producenci chcieli nam zabrać dwa, tylko się nie zgodziłem.
Na pocieszenie zostaje fakt, że pana ulubieni poeci nowojorscy również nie zbijali kokosów.
No właśnie. Nikt z nich nie tworzył dla pieniędzy, na życie zarabiali inaczej. William Carlos Williams był lekarzem pediatrą, Wallace Stevens pracował dla kompanii ubezpieczeniowej, Frank O'Hara pełnił funkcję kuratora w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a Charles Bukowski w zarękawkach uwijał się na poczcie. A pisali, bo mieli taką potrzebę. Tyle że do napisania wiersza wystarczy notes i ołówek, kino, nawet to skromne, jest jednak machiną. A sił człowiekowi z wiekiem nie przybywa.
Niedługo skończy pan 64 lata. Czuje pan upływ czasu?
Czy ja wiem? Czuję raczej, że zmienia się mój stosunek do świata. Paradoksalnie, chyba mniej się spieszę. Pamiętam, jechałem jakiś czas temu na lotnisko. Był potworny korek i taksówkarz, próbując go ominąć, pojechał przez Brooklyn i Queens. Wiedziałem, że jeśli zdążę na samolot, to tylko na styk. Kiedyś taka świadomość by mnie zabiła, denerwowałbym się, nieustannie zerkał na zegarek. A złapałem się na tym, że wcale mnie to nie stresowało. Spokojnie wyglądałem przez okno. Patrzyłem na dzieci grające w piłkę, na sprzeczającą się parę. I było mi dobrze. Myślałem, że świat jest we właściwym miejscu.
- Rozmawiała Barbara Hollender
„Paterson" najpełniejsze studium współczesności
Hitchcock powiedział, że dobry film to taki, w którym na początku jest wybuch, a później napięcie rośnie. Jim Jarmusch nigdy się do tej recepty nie stosował. Jego film „Kawa i papierosy" zaczynał się od sceny, w której dwóch facetów rozmawiało przy kawie, później jeszcze inni ludzie rozmawiali przy kawie, a na końcu znów dwóch facetów rozmawiało przy kawie. W „Patersonie" jest podobna monotonia. Tytułowy bohater, skromny kierowca autobusów z miasteczka w stanie New Jersey o tej samej nazwie co jego nazwisko, codziennie budzi się wcześnie rano. Wysłuchuje, jaki sen żona miała poprzedniej nocy, potem idzie tą samą drogą do pracy, jeździ tym samym autobusem, po tych samych ulicach, wracając z roboty wyjmuje listy ze skrzynki, ogląda nowe, czarno-białe, geometryczne prace plastyczne żony wymalowane na firankach, sukienkach i ciastkach, wspiera ją w pasjach muzycznych, a wieczorem wychodzi na spacer z psem i wstępuje do tego samego baru, gdzie gada z tym samym barmanem. I tak codziennie przez siedem dni w tygodniu. Każdego dnia Paterson znajduje też chwilę, by napisać wiersz. Taki zwykły, przyziemny, nierymowany, pasujący do jego życia.
Od czasu „Broken Flowers" to najpełniejsze studium współczesności, jakie Jarmusch zafundował widzom. Rozmowy pasażerów, które dolatują do uszu Patersona, klienci baru z nieszczęśliwie zakochanym, odtrącanym przez wybrankę czarnoskórym aktorem na czele, spotkania z przypadkowymi ludźmi, dom, w którym Paterson czuje się szczęśliwy z zabawną żoną Iranką i psem inteligentem. A do tego poezja pozwalająca się oderwać od rutyny i pofrunąć: kiedyś poecie z New Jersey – lekarzowi Williamowi Carlosowi Williamsowi, dziś małej dziewczynce, Patersonowi, a może i innym mieszkańcom miasteczka.
Jim Jarmusch pokazał świat pełen tolerancji i wewnętrznego ładu. Amerykę, jaka coraz bardziej odpływa w niebyt. Spokojną, niepodzieloną, zajętą małymi dramatami, radościami i smutkami dnia, skrojonymi na miarę zwykłego człowieka. I znów dokonał na ekranie cudu: filmując rutynę dnia codziennego i nudnawego, aseksownego bohatera, stworzył opowieść pełną wdzięku i wciągającą. Przypomniał, że życie składa się z drobnych chwil, rozmów przy kawie, spotkań w barze. A poezja – jak pisał Jonasz Kofta – „drzemie w nas". Tylko nie wolno jej zakrzyczeć i zniszczyć. Prawdziwa uczta dla smakoszy kina.
—Barbara Hollender
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95