Jemen. Przeżyć kolejny dzień i nakarmić dzieci

Joe Biden wstrzymał sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz zaprzestał wspierania działań ofensywnych koalicji tych krajów w Jemenie. To pozytywny i oczekiwany krok. Bez dalszych jednak nie zakończy on wojny domowej, która doprowadziła do największej katastrofy humanitarnej na świecie w ostatnich latach.

Publikacja: 26.02.2021 18:00

Żywność do Jemenu sprowadzają firmy komercyjne, a nie organizacje pomocowe – te tylko dostarczają pr

Żywność do Jemenu sprowadzają firmy komercyjne, a nie organizacje pomocowe – te tylko dostarczają produkty do potrzebujących. Na zdjęciu jemeńska matka z dzieckiem w szpitalu Al-Sabeen w Sanie

Foto: Mohammed Hamoud/Anadolu Agency/Getty Images

Korek od wina. Taki wyjęty z butelki, który już rozprężył się. Ramię rocznego, zagłodzonego dziecka w Jemenie – obwód prawie taki sam, około siedmiu centymetrów. Wojna w Jemenie wkracza w siódmy rok, a końca nie widać. Światowy Program Żywnościowy ostrzega, że za chwilę możemy być świadkami głodu, jakiego świat nie widział od 40 lat.

W niespełna 30-milionowym kraju ponad 20 mln ludzi pilnie potrzebuje pomocy humanitarnej – żywnościowej lub medycznej, a najczęściej obu. Tylko znikomy procent skrajnie wycieńczonych głodem dzieci ma szansę trafić do szpitala czy specjalistycznej kliniki. Ludzi nie stać, żeby zbiorową taksówką dojechać 30 km do szpitala. Trzy czwarte ludności musi przeżyć dzień za mniej niż dwa dolary dziennie. Te dwa dolary to nie tylko żywność. Muszą się w tym zmieścić także leki, baterie, żarówki, kawałek mydła, doładowanie telefonu.

Roczne dziecko po pięciu dniach terapii waży nieco ponad dwa i pół kilograma. Obwód ramienia to około ośmiu centymetrów. To dobrze rokuje. Jest szansa, o ile dziecko nie zapadnie na cholerę czy błonicę. Do mierzenia obwodu ramienia służy taśma MUAC w trzech kolorach. MUAC to skrót od angielskich słów mid-upper arm circumference, czyli obwód środkowego ramienia. Zielony kolor to obwód ramienia między 25,4 cm a 12,7 cm, czyli bezpieczna norma. Kolor żółty to obejmuje zakres między 12,7 cm a 11,43 cm i oznacza umiarkowane niedożywienie. Poniżej 11,43 cm to kolor czerwony, czyli organizm wyniszczony głodem. Ciężkie, ostre niedożywienie, z angielskiego severe acute malnutrition (SAM). Tu bez fachowej pomocy medycznej raczej zero szans na przeżycie.

16-miesięczny Zajid Ali po miesiącu terapii waży 2,7 kg i rokuje dobrze. Obwód ramienia to 7,112 cm. Tyle samo waży roczny Abdullah, a jego obwód ramienia jest większy o centymetr. I tym razem powinno się udać, bo organizm dobrze reaguje na terapię, choć jego dwójka rodzeństwa nie miała szczęścia – dzieci zmarły wycieńczone głodem; jedno miało sześć miesięcy, drugie cztery. Według danych UNICEF-u skrajnie niedożywionych dzieci poniżej piątego roku życia może być w tym kraju prawie dwa i pół miliona.

Co godzina 50 przypadków cholery

Jemeński chleb to wielkie gorące płachty. Jest pyszny wciąż tak samo, ale jest coraz mniejszy. Na dodatek kosztuje pięć razy więcej niż w 2016 r. (około 30 riali, czyli 12 centów albo 45 groszy). Jemeński rial nigdy nie był mocną walutą, ale jego wartość znacznie spadła w 2020 r. i tendencja raczej się utrzyma. Ceny żywności rosną. Uznanie ruchu Huthi (Ansar Allah) za organizację terrorystyczną (teraz wstrzymane na miesiąc przez nowego prezydenta USA Joe Bidena) oznaczałoby wzrost cen żywności nawet o 400 proc., ostrzega ONZ. Bo około 90 proc. żywności pochodzi z importu – a to trzeba nie tylko dostarczyć do ogarniętego wojną kraju, ale także ubezpieczyć. Coraz mniej firm byłoby gotowych na takie ryzyko. Żywność do Jemenu sprowadzają firmy komercyjne, a nie organizacje pomocowe – te tylko dostarczają żywność do potrzebujących. Tak robią najwięksi – jak Światowy Program Żywnościowy (WFP), laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2020 r., i najmniejsi – choćby polskie stowarzyszenie „Szkoły dla pokoju", pomagające w Jemenie już piąty rok.

Zestaw zwany koszykiem zawiera zazwyczaj 25 kg mąki, po 5 kg cukru i ryżu, 2 litry oleju, 2 kg czerwonej soczewicy i 1 kg mleka w proszku. Taki koszyk pozwala ośmiu osobom przeżyć miesiąc. Rodzina to niekoniecznie rodzice z dziećmi. To może być wdowa z dziećmi swoimi i siostry. To mogą być dziadkowie z wnukami, których rodzice zginęli. To wreszcie może być kilkunastolatka ze swoim młodszym rodzeństwem. Tak wygląda teraz jedna piąta jemeńskich rodzin – po sześciu latach wojny, głodu i chorób, z których koronawirus wcale nie wydaje się największym zagrożeniem. Według danych Oxfamu, międzynarodowej organizacji zajmującej się walką z głodem na świecie, każda godzina to kolejnych 50 przypadków cholery w Jemenie. Co nie powinno dziwić, gdy ponad 17 mln ludzi nie ma tam stałego dostępu do bezpiecznej pitnej wody.

O wodę zawsze było trudno i zazwyczaj trzeba ją przynieść lub przywieźć. Starówka w stolicy kraju Sanie to kilka tysięcy domów – wież z charakterystycznymi białymi zdobieniami. Najstarsze mają ponad tysiąc lat, większość po kilkaset. Tylko niektóre miały doprowadzoną wodę. Wiele ucierpiało nie tylko w wyniku bombardowań, ale także dotkliwych powodzi w 2020 r. Dom, w którym mieszkałam, akurat miał wodę. Rura była jakoś przymocowana do sufitu. I czasem z niej nawet kropił wrzątek. Jednak do okolicznych domów wodę trzeba było przynieść. Dziadek z dwójką bosych wnucząt, taczki i kilka kanistrów w słoneczny grudniowy czy styczniowy dzień. Było biednie, ale bezpiecznie. I szczęśliwie. Dziś dziecko taszczące kanister wody w Taiz, na południowym zachodzie kraju, może stać się celem snajpera Huthi. Siedzący na dachu domu człowiek celuje w głowę dziesięcioletniej dziewczynki przechodzącej przez ulicę. Rowajda przeżyła, bo jej młodszy brat Omri przeciągnął ją nieprzytomną na chodnik i wezwał pomoc.

Polskie „Szkoły dla pokoju"

W Jemenie może być w tej chwili około czterech milionów wewnętrznych uchodźców, czyli 14 procent całej ludności. Niektórzy z nich wyruszyli w drogę po raz kolejny, bo dosięgła ich nowa linia frontu. A jest ich obecnie w Jemenie ponad 40. Mark Lowcock, zastępca sekretarza generalnego ONZ odpowiedzialny za pomoc humanitarną w lipcu 2020 r., mówił o 43. Bardzo duże skupiska wewnętrznych uchodźców są w prowincji Marib, która swoją zasobnością i względnym bezpieczeństwem przyciąga tysiące ludzi. Od początku wojny przybyły tam ponad dwa miliony ludzi. Od roku jednak trwa ofensywa Huthich, którzy chcą i tę prowincję opanować. W Jemenie o dokładne i wiarygodne statystyki jest bardzo trudno, ale szacuje się, że 75–80 proc. ludności mieszka na terenach opanowanych przez Huthich. W ich rękach jest też od września 2014 r. stolica kraju.

Bardzo wiele osób zbiegło z Taiz, które jest w stanie oblężenia od 2015 r. Z nieba grożą naloty zwalczającej Huthi saudyjskiej koalicji (w jej skład wchodzi dziewięć krajów arabskich, m.in. Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Kuwejt). Z kolei na lądzie prowadzony jest nieustanny ostrzał moździerzowy, a na dachach czają się snajperzy Huthi. Główna droga wiodąca na północ jest zamknięta. Samo miasto też jest podzielone – część wschodnia odseparowana jest od centrum i części zachodniej. Droga, którą można się wydostać z miasta, jest kontrolowana przez Huthich. Ludzie próbują korzystać też z górskiej ścieżki, którą obudowali murem, żeby chronić się przed snajperami. W mediach społecznościowych pełno jest zdjęć ludzi, którzy niosą na łóżkach swoich krewnych potrzebujących pomocy medycznej.

Grudniowy raport Oxfamu opisuje sytuację wewnętrznych uchodźców na południe od Taiz. Na dziedzińcu szkoły najpierw zamieszkało 35 rodzin Muhamaszin. To jemeńscy muzułmanie, mówiący tym samym językiem co reszta społeczeństwa, ale uznawani są za nietykalnych, brudnych i niemoralnych, przeznaczonych do najgorszych prac. Stąd też ich druga nazwa Al-Akhdam, czyli służący. Lokalne przysłowie mówi, że jeśli naczynia dotknął pies lub Żyd, to można je umyć, ale jeśli zrobił to Muhamaszin, trzeba je rozbić i zniszczyć. Grupa, która najbardziej cierpi w wyniszczanym wojną kraju, może liczyć nawet trzy i pół miliona osób. Większość mieszka w slumsach na obrzeżach miast, takich jak Sana, Aden, Taiz, Hudajda. Zazwyczaj żyją bez dostępu do wody, sanitariatów czy elektryczności.

Polskie stowarzyszenie „Szkoły dla pokoju", które pomaga w dotkniętym wojną kraju od 2017 r., współpracuje z jemeńską organizacją MonaRelief. Ta organizuje dystrybucję koszyków żywności, głównie na obrzeżach Sany. Część pomocy trafia również do rodzin Muhamaszin. Na znacznie większą skalę pomaga CARE International oraz UNICEF. Gubernator prowincji Marib pod koniec grudnia 2020 r. rozpoczął program integracyjny dla tej społeczności, mający zapewnić bezpieczny dach nad głową dla 102 rodzin. To ogromny krok w przełamywaniu uprzedzeń i głęboko zakorzenionego tabu. Tym bardziej że Huthi, którzy twierdzą, że wywodzą się w linii prostej od proroka Mahometa i w związku z tym mają nie tylko prawo, ale i obowiązek sprawować władzę, bez żadnych skrupułów i uprzedzeń wcielają Muhamaszin do swojego wojska.

Co dwie godziny umiera sześć noworodków

Ile to może być 35 rodzin? Każda to ponad dziesięć osób w jednym prowizorycznym namiocie. Jedna latryna – więc pozostawiono ją tylko do użytku dla kobiet. Gdy dłużej pada deszcz, całe to miejsce staje się jedną otwartą kloaką. Szkoła, rzecz jasna, nie funkcjonuje, a wewnętrznych uchodźców stale przybywa. Woda pitna dostarczana jest raz na cztery dni. Czasem rzadziej, wtedy trzeba iść do najbliższej studni,z której woda raczej nie nadaje się do picia.

Zero szans na jakąkolwiek pomoc medyczną. W samym Taiz szpitale nieraz były celem nalotów czy ostrzału. Jeden ze szpitali, prowadzony przez Lekarzy bez Granic, międzynarodową organizację niosącym pomoc i opiekę medyczną w krajach objętych wojnami i kataklizmami, ostrzeliwano nawet kilka razy tego samego dnia. Łatwa do wyleczenia choroba czy dolegliwość bez dostępu do czystej wody i leków często okazuje się śmiertelna. Bez prądu przez ponad 20 godzin na dobę, a paliwa do generatorów nie ma albo jest za drogie.

Przestaje też dziwić, że w skali całego kraju 40 proc. mężczyzn i 60 proc. kobiet nie potrafi czytać i pisać. Na prowincji aż 74 proc. kobiet jest niepiśmiennych. Dzieci rodzi się dużo. Do szpitala w Ataq dziadkowie przywożą półroczną wnuczkę w stanie skrajnego niedożywienia. Sami mieli 20 dzieci – tylko 11 przeżyło.

Kiedy nie potrafi się czytać i pisać, to nawet nie ma jak zapisać daty urodzenia dziecka. Według najnowszych danych UNICEF-u 83 proc. dzieci w Jemenie nie ma aktu urodzenia. 12-letnie dziewczynki wydawane są za mąż – bo ani prawo tego nie zabrania, ani ich wiek nigdzie nie jest zapisany. W skali całego kraju ok. 10 proc. dziewcząt wydawanych jest za mąż w wieku poniżej 15 lat. W społeczności wewnętrznych uchodźców jest to już prawie połowa (44,5 proc.). Jedna dziewczynka na piętnaście w wieku 15 lat lub mniej ma przynajmniej jedno dziecko. Kiedy umiera żona przy porodzie – trzeba pilnie znaleźć następną, żeby zajęła się domem i dziećmi. 12-latka trafia pod dach obcego mężczyzny, którego po raz pierwszy w życiu widzi na oczy. Przed przemocą nie ma gdzie się schować. Nie ma niebieskiej linii, na którą można zadzwonić. Bywały gdzieniegdzie ośrodki pomocy interwencyjnej finansowane z pomocy zagranicznej, ale wiele zamknięto, gdy zaczęły się cięcia wydatków. Oszczędności administracji Trumpa sprawiły, że takie organizacje jak np. Save the Children (Ocalić dzieci), które docierały z pomocą do ponad miliona osób (1,2 mln w 2019 r.), teraz są w stanie wesprzeć ledwie 21 tys. rodzin.

Zakryta, nie znaczy ciemna

Wobecnej sytuacji prawo nawet teoretycznie nie chroni dziewczynek przed zamążpójściem. Szansa na zmianę pojawiła się po 2008 r., ale zabrakło czasu. Były ważniejsze sprawy. Najpierw Arabska Wiosna, potem zmiana władzy – prezydent Ali Abdullah Saleh odszedł po 33 latach urzędowania – potem wybuchła wojna. W kwietniu 2008 r. ośmioletnia Nadżud wydostała się spod władzy znęcającego się nad nią męża. Historia kilkuletniej, najmłodszej w historii rozwódki z Jemenu obiegła cały świat. Dla aktywistów, obrońców praw człowieka i dziennikarzy skupionych wokół „The Yemen Times" to był wielki krok i nadzieja na przyszłość. Szada Nasser, jemeńska prawniczka wykształcona na uniwersytecie w Pradze, pomogła nie tylko Nadżud. Walczyła o Rim, Arwę i Aminę – wydane za mąż w wieku 11–12 lat. Najważniejsze miały być jednak zmiany w prawie – 15 lat jako dolna granica wieku. O 18 latach nie można było nawet marzyć. Ojciec Nadżud miał dwie żony i z każdą po ośmioro dzieci. W momencie naszej rozmowy w grudniu 2008 r. najmłodsze dziecko miało rok, najstarsze 23 lata. Niepiśmienny i bezrobotny (wcześniej zamiatał ulice) człowiek nie widział nic złego w tym, że praktycznie sprzedał swoją ośmioletnią córkę obcemu mężczyźnie. A już zupełnie nie rozumiał, dlaczego jego córka chce wrócić do szkoły i się uczyć.

Szada i jej koleżanki z redakcji „The Yemen Times" nie zasłaniały twarzy, podczas gdy na ulicach prawie wszystkie kobiety miały twarze zakryte. Teraz, 13 lat później, gdy patrzę na kobiety stojące w kolejce po odbiór polskiej pomocy, koszyków stowarzyszenia „Szkoły dla pokoju", nie widzę ani jednej z odkrytą twarzą. Kwitują odbiór odciskiem kciuka. Fatna, którą poznałam w drodze z Dżibli do Ibb, też zakrywała twarz, ale marzyła o doktoracie z lingwistyki na uniwersytecie w Sanie. „Zakryta, nie znaczy ciemna czy niewykształcona, pamiętaj" – powtarzała. Coraz więcej dziewcząt studiuje na uniwersytecie w Marib – w grudniu 2020 r. władze zapewniły kolejny autobus i teraz jest ich już dziesięć, żeby studentki mogły bezpiecznie dojeżdżać. Nie brak wykształconych, kompetentnych kobiet, ale dla żadnej nie znalazło się miejsce w nowym jemeńskim rządzie, zaprzysiężonym pod koniec roku w Rijadzie. W kampanię #NoWomenNoGovernment zaangażowała się była minister informacji i naczelna „The Yemen Times" Nadia Al-Sakkaf, protestowało wiele działaczek w Taiz, wielu byłych i czynnych polityków. Bezskutecznie. Inna sprawa, że to nie jest rząd, który ma lub może rządzić. Ponad trzy czwarte ludności mieszka lub przebywa na terenach kontrolowanych przez Huthich. W kraju są dwa banki centralne – jeden w Sanie, drugi w Adenie, różne kursy wymiany walut. Prezydent przebywa za granicą, w Arabii Saudyjskiej.

Bogaty repertuar tortur

Rząd powstał na mocy porozumienia w Rijadzie (5 listopada 2019 r.) między ówczesnym, uznawanym przez wspólnotę międzynarodową jemeńskim rządem oraz rozłamowcami z południa, reprezentowanymi przez Southern Transitional Council, której przewodniczący nadal tweetuje, że trwałego pokoju w kraju i regionie nie będzie, dopóki nie powstaną dwa odrębne państwa.

Za głośny atak na lotnisko w Adenie – kiedy to 30 grudnia wylądował rządowy samolot – najprawdopodobniej odpowiedzialni są Huthi, gdyż pociski zostały odpalone z lotniska w Taiz, które właśnie oni kontrolują. Co najmniej 25 osób zginęło w zamachu – w tym wiceminister robót publicznych i budownictwa Yasmin Al-Awadhi – a ponad 110 osób zostało rannych. Większość to pasażerowie czekający na lot do Egiptu. Saudyjska koalicja tego samego dnia zestrzeliła dron Huthich, którego celem był pałac prezydencki w Adenie, a następnego dnia – w odwecie – wykonała kilka nalotów w Sanie.

Od początku wojny saudyjskich nalotów było ponad 20 tysięcy. Co najmniej jedna trzecia trafiła cele cywilne – domy, ujęcia wody, szkoły, kondukty pogrzebowe, orszaki ślubne, hale weselne. Dla milionów ludzi to jedyna rzeczywistość, jaką znają. Chcą tylko przeżyć kolejny dzień i nakarmić swoje dzieci. Bardziej się martwią, co powiedzą swym synom i córkom, kiedy usłyszą od nich, że one nie chcą już dłużej cierpieć.

Huthi zabijają, uprowadzają z domu czy ulicy, zamykają i torturują swoich oponentów oraz dziennikarzy. Kiedy w 2020 r. rozpoczęła się wymiana więźniów między Huthi a rządem, bez trudu można było odróżnić jednych od drugich. Ludzie przetrzymywani przez Huthich poruszali się z trudem, zazwyczaj o kulach. Na przykład po roku spędzonym na krześle z opaską na oczach, przywiązani do krzesła i smarowani odchodami. Ramiona związane na plecach i wielogodzinny „grill" bez wody. Bogaty repertuar tortur.

Prezydent Joe Biden wstrzymał sprzedaż broni do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz zaprzestał wspierania działań ofensywnych tych krajów w Jemenie. Pozytywny i oczekiwany krok, który jednak nie zakończy wojny, bo jest to wstrzymanie, a nie zakaz. Od początku wojny w Jemenie Wielka Brytania sprzedała Saudyjczykom broń za 5,4 mld funtów, a są też i inne źródła.

22 największe organizacje pomagające w Jemenie domagały się zdjęcia Huthich z listy organizacji terrorystycznych, ale z samego Jemenu płynie co najmniej dwugłos. W Sanie i wielu miejscach w kraju widać było ostatnio demonstracje pod hasłem „amerykańska agresja i blokada to zbrodnia terrorystyczna". Tymczasem w mediach społecznościowych pod hashtagiem #HouthiTerrorismInYemen ludzie udostępniają zdjęcia swoich zabitych krewnych, zniszczone domy, okaleczone dzieci. Przywódcy ruchu uznają amerykańską decyzję za dar od Boga i swoje zwycięstwo. Nie musieli przy tym w niczym ustępować. Mogą nadal polować na dziennikarzy, zabijać i torturować. Właśnie zakazali antykoncepcji. Dzieci są potrzebne – ośmioletnie można już rekrutować i zbroić. Kobiety mają rodzić, a nie pracować – nawet jeśli są jedynymi żywicielkami rodziny. Huthi mogą taranować samochodami domy, zabijać kijami kobiety na oczach dzieci. Ale przede wszystkim Huthi mogą nadal zarabiać. Zanim stworzą kalifat, mogą pobierać opłaty od wszystkiego, a przede wszystkim za zezwolenia na dystrybucję zagranicznej pomocy.

Końca nie widać

Nadżla, 44-letnia wdowa z piątką dzieci, w tej dyskusji nie bierze udziału. Tak, męża zabili Huthi. Wydostała się z Taiz i teraz koczuje na jego obrzeżach. Troje z jej piątki dzieci zbiera plastikowe butelki i sprzedaje za mniej niż jednego dolara. To ich jedyne pieniądze. Ramzi, 41-latek z Taiz, obecnie w obozie uchodźców Markazi w Dżibuti, też nie bierze udziału w dyskusji, chociaż ma już teraz używany telefon z Polski. Jego siostrzeniec zginął na progu domu, od kuli snajpera Huthi prosto w głowę.

Końca wojny w Jemenie nie widać. Wielowarstwowy konflikt jest coraz bardziej złożony, graczy znacznie więcej niż trójka najsilniejszych i najbardziej widocznych. Żaden wystarczająco silny, żeby pokonać powstałych i zacząć odbudowywać państwo.

Korek od wina. Taki wyjęty z butelki, który już rozprężył się. Ramię rocznego, zagłodzonego dziecka w Jemenie – obwód prawie taki sam, około siedmiu centymetrów. Wojna w Jemenie wkracza w siódmy rok, a końca nie widać. Światowy Program Żywnościowy ostrzega, że za chwilę możemy być świadkami głodu, jakiego świat nie widział od 40 lat.

W niespełna 30-milionowym kraju ponad 20 mln ludzi pilnie potrzebuje pomocy humanitarnej – żywnościowej lub medycznej, a najczęściej obu. Tylko znikomy procent skrajnie wycieńczonych głodem dzieci ma szansę trafić do szpitala czy specjalistycznej kliniki. Ludzi nie stać, żeby zbiorową taksówką dojechać 30 km do szpitala. Trzy czwarte ludności musi przeżyć dzień za mniej niż dwa dolary dziennie. Te dwa dolary to nie tylko żywność. Muszą się w tym zmieścić także leki, baterie, żarówki, kawałek mydła, doładowanie telefonu.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi