W jakiej sprawie?
Jego firma chciała wybudować kolejny odcinek autostrady wielkopolskiej, między Koninem a Łodzią. Ale negocjacje były trudne i Miller z Polem zdecydowali, że ten fragment zbuduje państwo. Podzielili go na trzy odcinki i rozpisali przetargi na ich budowę. W efekcie ten kawałek autostrady wybudowano szybciej i prawie dwukrotnie taniej, niż budował Kulczyk. Koszt wyniósł niewiele ponad 3 mln euro za km. W tym czasie toczyły się negocjacje w sprawie budowy odcinka autostrady od Poznania do granicy. Inwestor prywatny wycenił koszt budowy kilometra autostrady na prawie 6 mln euro. Można powiedzieć, że państwo nic na tym nie traciło, bo przecież nie budowało za pieniądze budżetowe. Ale rząd miał częściowo gwarantować kredyt, więc ponosił ryzyko.
Opłata za przejazd autostradą Kulczyka jest bardzo wysoka, a jeżeli obywatele płacą za drogo, to państwo też na tym traci.
Zgadza się. Te opłaty za autostradę to jest efekt nieudolnej umowy podpisanej przez rząd, a konkretnie przez ministra transportu, w końcówce pierwszych rządów SLD, w 1997 roku. Nie dość, że ta umowa była tajna, co samo w sobie uważam za skandaliczne, to potem zaczęły wychodzić na jaw informacje, że firma Kulczyka dostała prawo do swobodnego kształtowania opłat za przejazd. Gdy w 2005 roku okazało się, że ciężarówki nie chcą jeździć autostradą Kulczyka, tylko wybierają drogi alternatywne, państwo zdecydowało, że będzie zwracać TIR-owcom 70 proc. kosztów przejazdu. 30 proc. kosztów miał wziąć na siebie Kulczyk. I wtedy momentalnie opłata za przejazd podskoczyła z czterdziestu kilku złotych do ok. 70 złotych. Kulczyk nie stracił ani grosza. Ale wcześniej był wściekły, że mu Miller z Polem zablokowali budowę kolejnego odcinka autostrady. I co się wydarzyło? Gdy pojawił się pomysł Marka Pola, żeby finansować budowę dróg i autostrad wpływami z winiet, zaczęła się na Pola niewyobrażalna nagonka w mediach. Robiono z niego wręcz idiotę.
Wiąże to pan z Kulczykiem?
Moim zdaniem to była zemsta za to, że firmy prywatne wypadły z budowy autostrady Konin–Łódź. Dlatego miałem taki żal do SLD za późniejsze zarzucanie Polowi rzekomych interesów z Kulczykiem. Na dodatek po tamtym ataku w naszej partii powstało ogromne napięcie. Sprawa stanęła na Radzie Krajowej, która głosowała nad udzieleniem Polowi wotum zaufania. Co prawda się obronił, ale późniejsze powstanie SdPl zmieniło układ sił po lewej stronie sceny politycznej i dla nas już nie było miejsca.
To dlaczego wystartowaliście razem z SdPl w wyborach do Parlamentu Europejskiego? Zachowaliście się jak karpie, które chcą przyspieszenia Bożego Narodzenia.
Borowski nas do tego przekonał. Przyszedł na nasz kongres i powiedział: kto ma te wybory wygrać jak nie ja? A ponieważ SLD okropnie się z nami handryczył o warunki wspólnego startu, bo wtedy wycinał ludzi, którzy coś znaczyli w rządzie Millera, to poszliśmy z SdPl. To oczywiście był kolejny błąd. Powinniśmy wystartować samodzielnie, żeby pokazać naszą siłę. Ale akurat straciliśmy subwencję, nie mieliśmy pieniędzy na kampanię i chyba wpadliśmy w panikę.
Przecież SdPl też nie miała subwencji?
I to był paradoks naszej decyzji. Potem z partii odeszła przewodnicząca UP Iza Jaruga-Nowacka, żeby założyć nową formację Unię Lewicy, a wraz z nią grupa młodych ludzi, m.in. Barbara Nowacka i Adrian Zandberg. Kilka miesięcy później ponieśliśmy druzgocącą porażkę w wyborach parlamentarnych 2005 roku. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy, po kampanii zostały nam długi, ludzie się rozpierzchli. W takich warunkach zostałem szefem Unii Pracy.
Ale wtedy, paradoksalnie, powrócił do partii Ryszard Bugaj.
To prawda i nawet przyprowadził ze sobą grupę działaczy. Nie był specjalnie szczęśliwy, że to ja byłem szefem partii, ale jakoś się dogadaliśmy. Zaproponował, żebyśmy utworzyli Radę Polityczną i on stanie na jej czele. Tak się stało. Wtedy szefem SLD był Wojtek Olejniczak i Bugaj zaproponował, żeby z nim się spotkać i pogadać o możliwości współpracy. Pamiętam tamto spotkanie. Zaczęło się miło, ale po pół godzinie Bugaj zaczął mówić Olejniczakowi, kogo powinien wykluczyć z SLD, kogo odsunąć, że przecież jest młodym człowiekiem, który nie powinien ciągnąć za sobą balastu PZPR. Zrażony Olejniczak więcej się do nas nie odezwał. A Bugaj znowu się obraził i ponownie odszedł.
Nie ma pan czasami takiej pokusy, żeby zamknąć tę Unię Pracy i pójść gdzie indziej?
Kiedyś powiedziałem sobie, że Unia Pracy będzie moją ostatnią partią, więc do innej się nie zapiszę. Miałem propozycję, żeby startować do Sejmu z tworzonej wówczas partii Ryszarda Petru, ale mnie to nie interesuje. Unia Pracy jest partią bardzo ideową i to mi odpowiada. Nasze hasła – człowiek, praca, świeckość państwa – to dla nas nie jest fikcja. Adrian Zandberg korzysta z naszych postulatów sprzed lat, bo przecież to my jako pierwsi proponowaliśmy wprowadzenie 50-procentowego podatku od bardzo wysokich dochodów, ponad 600 tys. rocznie.
Ale 75 proc. nie postulowaliście.
No nie, Zandberg nas przelicytował (śmiech). Naszym pomysłem jest skrócenie czasu pracy do 36 godz. Ostatnia redukcja czasu pracy w Polsce była jeszcze w poprzednim systemie. Coś się należy pracownikom z tytułu tego, że świat się rozwija. Skoro ponad 80 proc. światowego kapitału należy do 1 proc. ludzi, którzy z roku na rok są coraz bogatsi, to niech pracownicy też coś z tego mają. To my zawsze opowiadaliśmy się za prawem kobiet do decydowania o przerywaniu ciąży. Unia Pracy wyrosła na wojnie aborcyjnej początku lat 90. Na stanowiska zawsze delegowaliśmy najlepszych ludzi, dzięki czemu wielu u nich pracuje do dzisiaj, bo są fachowi i dbają o interes publiczny. Sam, gdy byłem wicewojewodą i widziałem, że szykuje się jakaś niepokojąca prywatyzacja, to nie raz słałem protesty do rządu i groziłem dymisją. Niektóre rzeczy udało mi się zablokować.
Na przykład jakie?
Skutecznie zatrzymałem prywatyzację poznańskiego PKS. Dzięki mojej interwencji przeprowadzono drugą wycenę tego przedsiębiorstwa i okazała się wielokrotnie wyższa od kwoty, za którą chciano tę firmę sprzedać.
No to co pan zamierza zrobić z tą Unią Pracy? Będzie pan trwał na posterunku?
Tak. Mamy jednego europosła Adama Gierka, kilku burmistrzów, zastępców burmistrzów, wicestarostów itd. A co dalej, zobaczymy. Platforma Obywatelska w grudniu ubiegłego roku zaprosiła nas do rozmów w sprawie budowy platformy demokratycznej. Idea wielkiego bloku demokratycznego jest mi bliska, choć wolałbym porozumienie lewicowe. Ale z lewą stroną jest kłopot. Z deklaracji młodych liderów wynika, że nie chcą ludzi związanych z minionym systemem, co eliminuje część naszych działaczy.
Uważa pan, że na porozumienie na lewicy nie ma co liczyć?
Obserwuję usztywnienie stanowisk, które nie będzie sprzyjało kompromisom. Na dodatek Barbarę Nowacką chyba nie interesują wybory lokalne, a ja uważam, że trzeba powalczyć, żeby samorządy nie wpadły w ręce Jarosława Kaczyńskiego.
Nie składa pan broni.
Gdzież tam. Mam małe dzieci. Nie chcę, żeby były zmuszane do chodzenia na religię, żeby ktoś ich rozliczał z tego, czy są ochrzczone czy nie. Chcę, żeby więcej pieniędzy szło na edukację seksualną, żeby prezerwatywy były dostępne w szkołach średnich, żeby wszystkie dzieci i młodzież jeździły komunikacją miejską za darmo, żeby w miastach zaczęła się walka ze smogiem. Jest dużo do zrobienia.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95