Każdy przyjazd Donalda Tuska wywołuje gigantyczne zainteresowanie polityków PiS i prorządowych mediów, śledzących każdy jego krok i każde słowo. Mimo że jest on skończony, skompromitowany i pozbawiony honoru. Trwa pełne napięcia oczekiwanie, że w końcu się do tego przyzna. A skoro się nie przyznaje, to tym bardziej potwierdza, że jest skończony, skompromitowany i pozbawiony honoru.
Z wizytami Tuska jest jak z pielgrzymkami papieża w latach 80. Jego obecność w Polsce to święto dla opozycji, której dodaje otuchy, że kiedyś zwycięży ona w walce ze złem uosobionym w Jarosławie Kaczyńskim (dawniej Wojciechu Jaruzelskim). Wszystko się zgadza. No, może prawie. Jak Tusk nauczy się odprawiać msze, to już będzie komplet.
Tusk jeździł na nartach w Dolomitach, kiedy Anodina ogłosiła swój raport, z kolei gdy protestują niepełnosprawni, Beata Szydło spływa Dunajcem z flisakami. Będąc premierem, naprawdę trudno sobie zaplanować czas wolny. Co za robota. Ani wakacji, ani nagród. Tylko zdjęcia w „Fakcie" i parodie w „Uchu Prezesa".
Dodajmy, że to Prezes kolejny raz powiedział pani premier Szydło: „spływaj". No to spłynęła Dunajcem i to wszystko w ramach akcji propagandowej „władza bliżej ludzi".
W ramach tej samej akcji premier Morawiecki był w Węgrowie, minister Błaszczak na Mazurach, a Marek Kuchciński w Żywcu. To tam padło pytanie, które przejdzie do historii polskiej polityki. „Jakie leki pan marszałek zażywa, by być tak odpornym na totalną i obłudną opozycję?". Okazało się, że pan marszałek pije zieloną herbatę. Ten, kto to napisał, najwyraźniej też pije dużo (w Żywcu to nie jest trudne). Bo na trzeźwo by tego nie wymyślił.