Tysiąc książek w domu to minimum

Działają na zmysły, zabijają nudę, leczą smutek. Ich obecność ma dobroczynny wpływ na człowieka, o ile nie są tylko dekoracyjnymi rekwizytami. Ile książek czyni dom?

Publikacja: 07.01.2022 16:00

Domowa biblioteczka

Domowa biblioteczka

Foto: Shutterstock

W chwilach poważnych rozmów towarzystwo – panowie szczególnie – zbiera się w bibliotece. Wśród ścian pokrytych regałami pełnymi oprawionych w skórę książek, w atmosferze zasnutej dymem z cygar, przy kieliszku brandy problemy rozwiązują się jakoś łatwiej. Przynajmniej w serialu „Downton Abbey".

O takim księgozbiorze, jaki posiada serialowa rodzina Crawleyów, a i wiele całkiem prawdziwych, dzisiaj można tylko robić filmy. Prywatne biblioteki swój złoty wiek miały w osiemnastym stuleciu. W dziewiętnastym, wraz ze wzrostem znaczenia książki w życiu codziennym, tworzenie domowych księgozbiorów nabrało bardziej powszechnego charakteru. Zapraszały obszerne pokoje ze ścianami pokrytymi orzechowymi półkami chronionymi drobną siatką (dla zapewnienia przepływu powietrza), z kominkiem, fotelami, globusem, miękkimi dywanami, stołem bilardowym, pianinem. Czasem z ukrytymi drzwiami, przez które służba dyskretnie wślizgiwała się, żeby dorzucić do ognia, gdy państwo rozmawiają...

Prywatne biblioteki posiadali głównie arystokraci, światlejsi ziemianie, zbiory specjalistyczne gromadzili uczeni, pisarze, lekarze. Przetrwały nieliczne, dzisiaj już chronione jako zbiory muzealne: biblioteka Książąt Czartoryskich w Krakowie, Raczyńskich w Poznaniu, zbiór Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, przeniesiony tam ze Lwowa.

Ale domowe księgozbiory pozostają źródłem intelektualnej rozrywki i estetycznej przyjemności. Także dla tych, których byśmy o to nie posądzili. Michael Jackson miał 10 tys. książek. Lubił poezję, nawet w księgarniach zatrzymywał się, żeby czytać. Nigella Lawson, brytyjska gwiazda kulinarna, zgromadziła 6 tys. tomów. Marilyn Monroe miała 300 książek. Karl Lagerfeld zgromadził kolekcję liczącą 300 tys. tomów – moda, design, architektura, sztuka, kuchnia. Czytał po niemiecku, francusku, angielsku i włosku. Byłam w tej bibliotece na ulicy Lille w siódmej dzielnicy Paryża i pamiętam, że projektant potrafił określić miejsce każdego tomu w tym ogromnym zbiorze. Bez długiego zastanawiania się wyciągał wskazaną pozycję. Książki ułożone były w osobliwy sposób, nie pionowo, lecz poziomo. „Zapach świeżo wydrukowanej książki to najlepsze perfumy świata" – mawiał.

***

Ile książek czyni dom, zastanawia się dziennikarka Julie Lasky w artykule „New York Timesa", omawiając wydaną właśnie w Stanach pozycję „The private library: the history of architekture and furnishing of the domestic bookroom". Ludzie nie chcą pozbywać się papierowych książek, pisze autorka. Ich obecność ma wyjątkowo dobry wpływ na człowieka. Na ich oddziaływanie we wnętrzu Amerykanie wymyślili nawet termin: book-wrapt. W wolnym tłumaczeniu: dobroczynny okład z książek. Pojedynczo są po prostu czytane i ukochane, zebrane w dużej liczbie mogą zdziałać cuda. Pokrywają ściany pokoju, piętrzą się do sufitu, działają na zmysły, zabijają nudę, leczą smutek. Autorka „The private library" twierdzi, że szanująca się biblioteka domowa nie powinna mieć mniej niż 1000 tomów. Ewentualnie gotowa jest podzielić tę liczbę przez dwa.

Domowe księgozbiory pozostają źródłem intelektualnej rozrywki i estetycznej przyjemności

Mamy małe mieszkania, a pandemia skazała wielu na przymusowy areszt domowy. Coraz częściej czytamy na elektronicznym czytniku.

Katarzyna Rzehak, historyczka sztuki, znawca designu: – Z jednej strony kultura e-booków sprawia, że oszczędzamy zasoby: nie trzeba wycinać lasów, zużywać prądu i pracy ludzkiej w drukarniach i księgarniach. Produkt przeszedł do świata wirtualnego. Z drugiej strony: co z wielowiekową tradycją projektowania książek? To rozległa i wspaniała dziedzina grafiki użytkowej – czy ona teraz przepadnie? Jej zdaniem „klasa projektowanych dziś e-booków jest zerowa". – Ich okładki, liternictwo, składy są przypadkowe i najczęściej amatorskie. Książka papierowa staje się luksusem, także z punktu widzenia projektowania graficznego – przekonuje.

Gdy czarną płytę zastąpiły kompakty, a potem nagrania cyfrowe, „winylom" wróżono koniec. Ten nie nastąpił. Teraz, gdy okazało się, że dźwięk czarnej płyty jest bardziej żywy, ciekawszy, przeżywa ona drugą młodość. Czy tak ma być z papierem? Ten wątek pojawia się u Stanisława Lema w początkowych fragmentach książki „Pamiętnik znaleziony w wannie". Lem, który kilkadziesiąt lat temu przewidział wiele współczesnych osiągnięć technologicznych, opisuje tzw. papyrolizę, zjawisko rozpadających się książek, papyru. Czy przepowiednia dogoniła współczesność? Okazuje się, że do lat 90. drukowało się książki na tzw. kwaśnym papierze, co powodowało, że papier szybciej się rozpadał, hydroliza była przyspieszona, a proces utleniania owocował żółtym kolorem kart i specyficznym zapachem. Gdy Lem opisywał zjawisko papyrolizy, nie było ono jeszcze dostrzegane przez naukowców. Dziś masowo trzeba odkwaszać biblioteczne zbiory, by przedłużyć życie papieru.

***

Co dają książki poza tym, że w każdej chwili możemy je wziąć do ręki i przeczytać? Przyjemność estetyczną płynącą z samego ich widoku na półkach. W czasach WhatsAppa, Zooma czy YouTube'a, kiedy w świat idą transmisje z domu, intelektualiści chętnie sfotografują się na tle obfitego księgozbioru. To działa dla urody wnętrza i dla prestiżu właściciela. Pomysł wykorzystali producenci tapet imitujących biblioteczne półki.

Potencjał dekoracyjny prawdziwych książek odkryła komercja: mogą być efektowną i niedrogą ozdobą podnoszącą status miejsca publicznego. Czynią je przytulnym, domowym, a i można zdjąć je z półki i przeczytać.

Czytaj więcej

Dużo dobrego czytania. Podsumowanie 2021 roku w literaturze

Zrozumiały to sklepy i kawiarnie. Paryski luksusowy sklep Merci wpadł na ten pomysł już 20 lat temu. Pamiętam, że na miejsce w jego uroczej kawiarence z setkami książek zawsze trzeba było czekać. Wszyscy chcieli posiedzieć w otoczeniu literatury. Koncept Likus w warszawskim Vitkacu trend podchwycił jako jeden z pierwszych w Polsce, ozdabiając swoje wnętrze starymi tomami. Sukienki na tle Flauberta – to wygląda dumnie i ambitnie...

Potem poszła sieciówka Green Caffe Nero. W jej kawiarniach można usiąść na wygodnym fotelu i czekając na narzeczonego, wziąć do ręki tomik poezji. W Warszawie rolę księgarniokawiarni i klubu spotkań pełnią księgarnie Tarabuk, Wrzenie Świata, niewielką biblioteką chwali się Kafka przy Oboźnej – nic dziwnego, leży w pobliżu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

Restauracja Opasły tom Państwowego Instytutu Wydawniczego z czytania zrobiła wręcz slogan nad wejściem: „U nas wypada czytać przy jedzeniu". Nie bez powodu. Opasły Tom chwali się szlachetnym rodowodem: odziedziczył miejsce po kultowej kawiarence PIW-u na Foksal, gdzie w latach 70. spotykali się intelektualiści i pisarze.

Szkoda, że Empik zmarnował szansę, jaką dawała mu tradycja dawnego Klubu Międzynarodowej Prasy i Książki. Miejsca, gdzie w większych miastach w czasach PRL można było przejrzeć, poczytać, a nawet kupić zagraniczne gazety. Obecna firma jest po prostu bezdusznym supermarketem udającym księgarnię, dokąd rasowy czytelnik nie zachodzi. Chyba że chce kupić kubek albo maskotkę.

***

O tym, że czasach wizualizacji kultury książka w rękach niektórych staje się pozbawionym treści rekwizytem, takim samym jak zajączek z porcelany, świadczą pomysły niektórych producentów regałów: „Niedrogim, a dowcipnym i zwracającym uwagę pomysłem na przechowywanie książek jest układanie ich na swoiście lewitujących półkach stalowych (...) Magiczne unoszenie się książek w powietrzu zapewnia wsunięcie prostopadłej poprzeczki półki między okładkę a blok kartek pierwszej z nich".

W pewnym sklepie półki pełne książek miały być najważniejszą ozdobą, ale zaprojektowano je tak płytkie, że tom normalnego formatu się nie mieścił. Co za problem? Przycięto o połowę, zostały grzbiety, efekt był. – Nie pamiętam, żeby któryś z moich klientów miał książki – mówi Maria Thiel Roman, projektantka wnętrz. – Owszem, mówiło się, że książki się pojawią, choć nie wiadomo skąd miałyby nadejść. Jeśli coś było, to raczej albumy o modzie, dekoracji, i w pokojach dla dzieci, bo to wygląda kolorowo. Ale prawdziwa książka do czytania to rzadkość we współczesnym nowym mieszkaniu. Na ogół traktowana dekoracyjnie. Kiedyś nawet w jakimś piśmie znalazłam taką poradę: jak rozmieszczać książki, żeby zrobić dobre wrażenie. Pytanie: na kim?

Bohaterką anegdoty opowiadanej u mnie w domu była zamożna właścicielka warsztatu samochodowego (rzecz działa się w latach 70.), która zaprosiła gości do swojej willi. Na półkach grube woluminy oprawne w skórę. „Sama skóra. Prawie w ogóle nie ma papieru", pochwaliła się dama przed gośćmi. Jak w wierszyku Jachowicza sprzed 120 lat:

Zamiast kwiatów, zamiast wstążki

Kupowała Wandzia książki,

Ale żadnej nie czytała;

Ot tak tylko, byle miała.

Na to matka jej powiada:

Książka w szafie nic nie nada;

Pszczółka z kwiatów miodek chwyta,

Kto ma książki, niech je czyta.

***

Chociaż Polacy nie są mistrzami czytelnictwa, to w inteligenckich domach wciąż są książki. I to wcale niemało. Często odziedziczone po przodkach, kupowane w latach 60., 70. i 80., kiedy były trudne do zdobycia, za to starannie wydawane i dość tanie. Wtedy kupowano je, by czytać, nie dla ozdoby.

I bywa, że są to poważne księgozbiory.

Mieszkanie zmarłej w ubiegłym roku historyczki literatury Marii Janion tonęło w książkach. Dla niej były one całym życiem.

„Nam (z okolic białorusko-litewskich – red.) wydawało się, że czytając książki, pochłaniając poezję i powieści, coś takiego w sobie budujemy, czego nic nie zdoła pokonać i obalić" – opowiadała kiedyś w Polskim Radiu. „Książki są również w kuchni i w łazience, nie mówiąc o przedpokoju. Ludzie mi mówią, że mam jakąś niesamowitą umiejętność upychania książek i papierów, a one są jak żywe rośliny, które się pną" – mówiła o swoim domowym księgozbiorze Barbarze Łopieńskiej.

– Mam je wszędzie poupychane: na spodach szaf, w pawlaczach – mówi z kolei prof. dr hab. Jacek Banaszkiewicz, historyk. – Klasycy filozofii i metodologii wylądowali w schowku tak wysoko, że trzeba drabiny. Sporo odziedziczyłem. Są to wydania z wczesnego PRL, klasyka światowa – Zola, Balzak, Maupassant, Thackeray. I starsza: Swift, Fielding, Defoe. Jest też pierwsze wydanie „Złego", straszna i chyba jedyna powieść Kisielewskiego, Kuśniewicz, Dygat, Brandysi. No i masa ciekawych pamiętników z XIX w., wydawanych wtedy chętnie dla zobrazowania nędzy i wyzysku ludu przez uprzywilejowanych. Z przedwojennych domowych książek zostało ojcu niewiele czy nic – dom w Poznaniu zajęty został już w 1939 przez niemiecką rodzinę, ja więc podziwiałem jako dziecko kolorowe Propylaeen Weltgeschichte i inne ilustrowane pozycje o wielkości germańskiej kultury, razem z albumami zdjęć powieszonych i rozstrzeliwanych ludzi gdzieś na Ostfroncie (to była bardzo kulturalna rodzina Niemców bałtyckich o nazwisku Krueger).

– Ten korpus, niezbywalny z różnych względów, zajmuje dużo miejsca, raczej trwa przeczytany i poczytywany kilkakrotnie, jakby uzasadniając istnienie domu – ciągnie swą opowieść prof. Banaszkiewicz. – Do tych staroci doszły moje beletrystyki, ukochany kiedyś Italo Calvino, Hesse, Czesi z Haskiem oczywiście, Hrabalem i Vladislavem Fuchsem, dalej Borgesy i inne. Obok tego wszystkiego wyrósł blok zawodowy, wymieniany segmentami w zależności od zmieniających się zainteresowań i kształtowany już od dłuższego czasu tak, by trafiały tam pozycje raczej nieduże!

***

W mojej rodzinie książki także zapisały kawałek historii. Spotkały się: księgozbiór mego ojca, dziadków, męża kawalerski, mój panieński oraz nasz wspólny, współczesny. Każdy coś wniósł. Zainteresowania, pasje. Albumy o sztuce w siermiężnych, tekturowych okładkach kupował mój ojciec w późnych latach 40. i po nim odziedziczyłam te, wtedy cenne, dziś wyblakłe, monochromatyczne książki z reprodukcjami, na których Cezanne wygląda tak samo jak Matisse, a Rembrandta w ogóle nie widać. Celofanową serię poezji kupowałam w latach 70. w księgarni PIW-u. Wtedy czytałam jeszcze poezję. Rilke, Machado, to rozumiem, ale jak to możliwe, że zachwycałam się Alanem Ginsbergiem? A jednak – jego tomik w przebłysku odchylenia hipisowskiego kupiłam na początku lat 70. w Paryżu. Wtedy wszyscy to czytali. Francuzi – Zola, Balzac, Flaubert, Maupassant – ci są tu ze względu na studia. Wtedy ich przeczytałam, ale poza Flaubertem do nikogo nie chciało mi się wrócić.

Mąż do naszego wspólnego książkozbioru wniósł Czechów – Hrabala, Haska, których czyta do dziś, oraz liczne dzieła najnowszej historii, każde 500 stron. Stalin, II wojna, te rzeczy. Trzy życia nie starczą, żeby przeczytać. Po moim ojcu są rzeczone albumy sztuki, Pascal po francusku, trochę popularnych wydań klasyki XIX-wiecznej, jakie ukazywały się po wojnie w ramach alfabetyzacji społeczeństwa. Każda książka z domu dziadków ma na grzbiecie przyklejony numer – mieli czas skatalogować. Wiele ma ekslibrisy. Kto dziś w ogóle wie, co to jest? A może wystarczą coffee table books? Albumy o sztuce, podróżach, modzie, fotografii. Nie trzeba się fatygować, żeby umieścić je na półkach, sama nazwa wskazuje, gdzie ich miejsce. U mnie tam właśnie spoczął dwutomowy album o Wenecji, do którego mnie i gościom zdarza się zajrzeć, oraz kilka innych dekoracyjnych cegieł otrzymanych w prezencie od wykształconych znajomych. Leżą tak sobie i staramy się nie zalewać ich kawą.

***

O tym, że prawdziwa książka ma jeszcze obrońców, świadczy anegdota, którą jakiś czas temu opowiadano Warszawie: z Paryża przyjechali przedstawiciele Chanel, żeby szukać eleganckiej lokalizacji dla firmowego sklepu. Nie było jeszcze Vitkaca ani Hotelu Europejskiego. Przeszli się Traktem Królewskim i jedynym miejscem, które ich zainteresowało, był antykwariat Logos, istniejący tam od kilkudziesięciu lat. Ale właściciele, mimo nęcącej oferty finansowej, odmówili. Książki łatwo się nie poddają.

W chwilach poważnych rozmów towarzystwo – panowie szczególnie – zbiera się w bibliotece. Wśród ścian pokrytych regałami pełnymi oprawionych w skórę książek, w atmosferze zasnutej dymem z cygar, przy kieliszku brandy problemy rozwiązują się jakoś łatwiej. Przynajmniej w serialu „Downton Abbey".

O takim księgozbiorze, jaki posiada serialowa rodzina Crawleyów, a i wiele całkiem prawdziwych, dzisiaj można tylko robić filmy. Prywatne biblioteki swój złoty wiek miały w osiemnastym stuleciu. W dziewiętnastym, wraz ze wzrostem znaczenia książki w życiu codziennym, tworzenie domowych księgozbiorów nabrało bardziej powszechnego charakteru. Zapraszały obszerne pokoje ze ścianami pokrytymi orzechowymi półkami chronionymi drobną siatką (dla zapewnienia przepływu powietrza), z kominkiem, fotelami, globusem, miękkimi dywanami, stołem bilardowym, pianinem. Czasem z ukrytymi drzwiami, przez które służba dyskretnie wślizgiwała się, żeby dorzucić do ognia, gdy państwo rozmawiają...

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje