W chwilach poważnych rozmów towarzystwo – panowie szczególnie – zbiera się w bibliotece. Wśród ścian pokrytych regałami pełnymi oprawionych w skórę książek, w atmosferze zasnutej dymem z cygar, przy kieliszku brandy problemy rozwiązują się jakoś łatwiej. Przynajmniej w serialu „Downton Abbey".
O takim księgozbiorze, jaki posiada serialowa rodzina Crawleyów, a i wiele całkiem prawdziwych, dzisiaj można tylko robić filmy. Prywatne biblioteki swój złoty wiek miały w osiemnastym stuleciu. W dziewiętnastym, wraz ze wzrostem znaczenia książki w życiu codziennym, tworzenie domowych księgozbiorów nabrało bardziej powszechnego charakteru. Zapraszały obszerne pokoje ze ścianami pokrytymi orzechowymi półkami chronionymi drobną siatką (dla zapewnienia przepływu powietrza), z kominkiem, fotelami, globusem, miękkimi dywanami, stołem bilardowym, pianinem. Czasem z ukrytymi drzwiami, przez które służba dyskretnie wślizgiwała się, żeby dorzucić do ognia, gdy państwo rozmawiają...
Prywatne biblioteki posiadali głównie arystokraci, światlejsi ziemianie, zbiory specjalistyczne gromadzili uczeni, pisarze, lekarze. Przetrwały nieliczne, dzisiaj już chronione jako zbiory muzealne: biblioteka Książąt Czartoryskich w Krakowie, Raczyńskich w Poznaniu, zbiór Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, przeniesiony tam ze Lwowa.
Ale domowe księgozbiory pozostają źródłem intelektualnej rozrywki i estetycznej przyjemności. Także dla tych, których byśmy o to nie posądzili. Michael Jackson miał 10 tys. książek. Lubił poezję, nawet w księgarniach zatrzymywał się, żeby czytać. Nigella Lawson, brytyjska gwiazda kulinarna, zgromadziła 6 tys. tomów. Marilyn Monroe miała 300 książek. Karl Lagerfeld zgromadził kolekcję liczącą 300 tys. tomów – moda, design, architektura, sztuka, kuchnia. Czytał po niemiecku, francusku, angielsku i włosku. Byłam w tej bibliotece na ulicy Lille w siódmej dzielnicy Paryża i pamiętam, że projektant potrafił określić miejsce każdego tomu w tym ogromnym zbiorze. Bez długiego zastanawiania się wyciągał wskazaną pozycję. Książki ułożone były w osobliwy sposób, nie pionowo, lecz poziomo. „Zapach świeżo wydrukowanej książki to najlepsze perfumy świata" – mawiał.
***
Ile książek czyni dom, zastanawia się dziennikarka Julie Lasky w artykule „New York Timesa", omawiając wydaną właśnie w Stanach pozycję „The private library: the history of architekture and furnishing of the domestic bookroom". Ludzie nie chcą pozbywać się papierowych książek, pisze autorka. Ich obecność ma wyjątkowo dobry wpływ na człowieka. Na ich oddziaływanie we wnętrzu Amerykanie wymyślili nawet termin: book-wrapt. W wolnym tłumaczeniu: dobroczynny okład z książek. Pojedynczo są po prostu czytane i ukochane, zebrane w dużej liczbie mogą zdziałać cuda. Pokrywają ściany pokoju, piętrzą się do sufitu, działają na zmysły, zabijają nudę, leczą smutek. Autorka „The private library" twierdzi, że szanująca się biblioteka domowa nie powinna mieć mniej niż 1000 tomów. Ewentualnie gotowa jest podzielić tę liczbę przez dwa.