Polacy z piętnem boskiego szału romantyzmu

Polacy mają trudności w analizie realiów. Koncentrują się na tym, jak być powinno, ulegając często pobożnym życzeniom. Nie oddzielają myśli od czynu, co stawało się źródłem wielu tragedii widocznych w naszej historii.

Publikacja: 17.12.2021 10:00

Defilada z okazji 1000-lecia państwa polskiego, Warszawa, 1966 rok

Defilada z okazji 1000-lecia państwa polskiego, Warszawa, 1966 rok

Foto: PAP, Mariusz Szyperko

Romantyzm będzie wiodącym motywem w polskiej kulturze w 2022 r. – posłowie zdecydowali niemal jednomyślnie w specjalnej listopadowej uchwale. Przeszli bez dyskusji nad rozpaczą językoznawcy – jak to ujął kiedyś Władysław Tatarkiewicz – czyli nad olbrzymią wielością znaczeń kojarzonych z tym okresem. Rzecz w tym, że nie jest on tylko kierunkiem w literaturze i sztuce, lecz w dużej mierze ideologią i specyficznym poglądem na świat. Stąd bezpieczniej byłoby, gdyby posłowie przegłosowali „tylko" rok romantycznej poezji (200. rocznica wydania mickiewiczowskich „Ballad i romansów"), a nie całego romantyzmu.

Nie wydaje się przypadkowa także zadziwiająca jedność w parlamencie (wyłamał się zaledwie jeden poseł). Romantyzm rzeczywiście łączy. Odruchy stąd pochodzące stały się drugą naturą znacznej części społeczeństwa. Nie powinny nas mylić spory o tzw. politykę ciepłej wody w kranie jako przykład antyromantyzmu czy spory o „żołnierzy wyklętych", przekop Mierzei, centralny port lotniczy jako przykłady skłonności romantycznych.

Romantyzm „na wskroś przeszedł duszę polską, przeniknął we wszystkie jej zakątki, zmienił i przerodził jej wrażliwość..." – pisał Marian Massonius (1862–1945), filozof i komentator. To jakby filtr, przez który większość z nas odbiera treści kultury i polityki. Sprawia, że w określony sposób odbieramy rzeczywistość i prowadzimy spory. Oznacza – jak pisał socjolog Janusz Hryniewicz – „prymat spontanicznego myślenia nad wymogami racjonalności, apoteozę woli i pogardę dla ograniczeń, a także wiarę w moc sprawczą cudownych wydarzeń...".

„Dziedzictwo wieszczów" przynosiło tyleż artystycznych wzruszeń, co i dramatów. Nie chodzi tu o nieudane krwawe powstania. Wzmacniali wiele katastrofalnych cech Polaków, które przyczyniły się do upadku państwa. Romantycy nie odróżniali reguł gry wyobraźni od reguł polityki. Rzecznicy maksymalizmu celów, bezkompromisowości w dążeniu do nich, utopijnych wizji. Pasjonował ich boski szał, cudowne zdarzenia, które przyniosą rozstrzygnięcia problemów. Lansowali szalone czyny i dążenia. Poetyzowali przeszłość, klęski, stracone sprawy.

Wzbudzali przekonanie, że klęska w heroicznej walce o słuszną sprawę przynosi jednak duchowe zwycięstwo. Przelana krew ma mistyczne znaczenia. Oczyszcza i staje się zapowiedzią zbiorowego odkupienia i wymarzonej przyszłości (np. powstanie prawdziwej ojczyzny z ducha). A w postawach życiowych wzniecali poetyczność, sentymentalizm, egzaltacje, a także rozpalali ego (bunt jednostki przeciw społeczeństwu czy prozaicznej rzeczywistości).

Otaczający świat był dla nich co najwyżej marnym odblaskiem ducha, czyli tej rzeczywistości, którą uznawali za jedyną prawdziwą. Narody również są ze sfery mistycznej, to – połączona różnymi więzami – wspólnota duchowa. Dlatego wybierali irracjonalistyczne metody poznania, np. doświadczenia mistyczne, odwoływanie się do mitów i legend (ludowość). Natomiast rozum („szkiełko i oko") uznawali za tępe narzędzie, które przynosi tylko „martwe doktryny/prawdy". Zalecają, aby zdać się na „mężów bożych" (wielkich liderów), bo tylko oni mogą poznać świat, ponieważ pozyskują tajemnicze słowa klucze, mogą go także zmienić, wyzwalając ducha i tym samym – pożądany czyn.

Zamiast zmysłu miary i proporcji woleli zmysł nieskończoności (duchy/widma/demony). Zamiast dążenia do jasności argumentacji woleli klimat wzniosłości, grozy i tajemniczości czy manichejskie wizje walki dobra ze złem, targające człowiekiem i całą historią.

Dla Juliusza Kleinera, historyka literatury, romantyzm to m.in. „kult wszystkiego, co tajemnicze, niejasne, na przekór racjonalistom wieku XVIII...". Podobnie to widział Ignacy Chrzanowski, również historyk: to „reakcja pierwiastków irracjonalnych przeciwko wszechwładztwu pierwiastka racjonalnego". Codzienna rzeczywistość – jak pisał S. Wasylewski – ich „razi, drażni i nudzi swoją pospolitością".

Według części komentatorów romantyzm przyniósł kryzys czy nawet atak na kulturę europejską. Kwestionował bowiem koncepcję świata jako czegoś racjonalnego, co można poznawać wysiłkami rozumu. Izajasz Berlin pisał, że romantycy nie próbowali zrozumieć świata, jego wartości, ale narzucić swoją wizję niepochamowaną wolą owładniętą fantazjami. Ich świat nie zawiera żadnej struktury, to raczej ruchome piaski. Na przejrzyście, racjonalnie zadane pytanie nie oferują racjonalnych odpowiedzi.

Czytaj więcej

Iwaszkiewicz i Stryjkowski. Połączeni twórczością

Hiperromantyzm polski

Można spierać się, czy Polska przeszła przez typowy na Zachodzie romantyzm. Zdaniem Chrzanowskiego, a także części późniejszych historyków, mieliśmy w zasadzie hiperromantyzm, najskrajniejszą jego europejską wersję, zwłaszcza w fazie mesjanizmu. Ivan T. Berend, współczesny węgierski historyk, twierdzi, że zachodni romantyzm nie miał tyle irracjonalnych wątków, fantazji, marzycielstwa. Tam był intelektualną reakcją na XVIII-wieczne idee porządku, dyscypliny i rozumu.

Romantyczne upojenie okazało się tak silne także z innych względów. Otóż w polskiej kulturze, ale i codzienności, był już obecny szereg cech uważanych później za romantyczne – żywiołowość, honor, ckliwość, przepych, słaba dyscyplina w myśleniu, fantazjowanie, bogactwo w ornamentyce itp. Jednocześnie okres oświecenia nie wytworzył odpowiednio silnej przeciwwagi. Ostatecznie nie powstały bariery mentalne, które ograniczałyby wpływ romantycznej fali w Europie. Anglików chroniła skłonność do przyziemności i praktyczności, a Francuzów – silnie zakorzeniony racjonalizm (elementy klasyczne).

Andrzej Walicki był zdania, że zlanie się cech demokracji szlacheckiej z dziedzictwem romantyzmu miało poważne konsekwencje. Utrudniło elicie narodowej uzyskanie mentalnej czy analitycznej siły, która pozwoliłaby jej na przeprowadzenie w kraju ekonomicznej modernizacji. Wielu komentatorów wskazywało na ułomnie ukształtowaną umysłowość. Zdaniem Stanisława Szczepanowskiego (1846–1900) Polacy mają trudności w analizie realiów, lecz koncentrują się na tym, jak być powinno, ulegając często pobożnym życzeniom. Nie oddzielają myśli od czynu (innymi słowy: czynu nie nasycają myślą), co stawało się źródłem wielu tragedii widocznych w naszej historii. Pisał o tym również Norwid, wskazujący, że Polska stała się społecznością, która nie wojuje myślą, bo brakuje jej krytycyzmu w myśleniu. Wygłosił także znaną frazę o Polsce jako kraju, gdzie od lat blisko stu książka ukazuje się za późno, a czyn – za wcześnie. A więc do działań dochodzi bez uprzedniego ich przemyślenia i zrozumienia. Poeta twierdził, że „to jedno poprawiwszy można zbawić naród".

Romantycy sami dostrzegali silną podatność Polaków na emocje. Sądzili, że Polacy muszą być „wiedzeni wichrem wielkich dążeń i boskich nadziei". W innym wypadku ulegną naciskowi trywialnej rzeczywistości i stracą chęć aktywności. Józef Gołuchowski (1797–1858), filozof romantyczny, twierdził, że nie przyjęła się u nas abstrakcyjna (racjonalistyczna) umysłowość, bo uznawano ją za nadmiernie „zlodowaciałą". Upowszechnienie głębszych myśli wymaga u nas najpierw „wdzierania się wszelkimi sposobami do serca". Trzeba „wzbudzić czucie", które podsyci myśl. Kolejny romantyk, Bronisław Trentowski, małą skłonność do abstrakcji wiązał z nadmiernie wybujałą wyobraźnią Polaków. Pisał, że Polak ma „rozum nawet niezbyt silny, ponieważ ustawicznie przeradza się w um [wyobraźnię – przyp. autora]". Stąd środkiem wyrazu dla Polaków pozostaje poezja, a nie teoretyczne systemy (zracjonalizowane analizy).

Zygmunt Krasiński (1812–1859) wskazywał na podobne słabości. Słabość rozumowania sprawia, że Polacy wiedzą, jak być powinno, przeczuwają, jak było, ale nie wiedzą, jak jest (nie rozumieją bieżącej „rzeczywistości"). Stąd wiele przypadkowości w dziejach Polski, a także słabe płody kultury w zestawieniu z potencjałem naszych obywateli.

Czytaj więcej

„Stulecie Winnych”. Bohaterowie polskiej opowieści

Między sercem i rozumem

Nie jest też tak, że romantyzm wnikał w polskie życie w sposób niezauważony. Był dość mocno krytykowany. A najbardziej skłonność do kultu klęsk i cierpień, skutków wywołanych nieudanymi powstaniami. Część krytyków uważa, że zrodził megalomanię narodową, etniczny nacjonalizm. O. Józef M. Bocheński uważał, że romantyzm zdeformował wiarę religijną. Upowszechnił bowiem sentymentalistyczne podejście do niej, co wprowadziło ją na ścieżkę konfrontacji z nauką. Dlatego uważał też, że Kościół stał się „nieintelektualny", tymczasem Bogu należy służyć nie „tylko kiszkami, ale i mózgiem". Zgodnie z tą teorią wiara, uznana mylnie za akt uczucia, jest w swojej istocie wroga rozumowi...".

Urok romantyzmu miał wpływać także na niektóre negatywne cechy kolejnych pokoleń Polaków. Pod jego wpływem ulegały one skłonności do łatwych euforii i szybkich rozczarowań, barwności kosztem racjonalności, przerostu formy (wrażenia) nad treścią, w efekcie niskiej samokontroli. Walerian Kalinka (1826–1886), galicyjski historyk, pisał, że Polacy stają się przesyceni czynnikami emocjonalnymi, „Umysł tak nawyka do marzeń, że one zawładną jego istotą, a rozsądek otacza mgła". Stąd podejmują mgliste działania. Cele i środki nie są jasno określone. W konsekwencji są one często niezdarne.

Duńczyk Georg Brandes (1842–1927), często odwiedzający Polskę, twierdził, że romantyzm oddalał Polaków od modelu zachodniej umysłowości. Romantycy wadliwie podchodzili do zrozumienia istotnych spraw. Pytali raczej o znaczenie analizowanego zdarzenia, zamiast zastanawiać się nad przyczynami i analizować łańcuchy przyczynowo-skutkowe. Dlatego nie umieli wyjaśnić np. przyczyn losu Polski. Uważali, że upadła z nadmiaru swoich cnót czy zerwania więzów z przeszłością, którą idealizowano w sposób fantastyczny.

Według Stanisława Szczepanowskiego okres romantyzmu wzmógł tragedię naszego społeczeństwa. Powiększył bowiem poczucie rozwarcia między sercem i rozumem, zamiarem a wykonaniem. Franciszek Krupiński (1836 –1898) pisał, że społeczeństwo straciło zdolność do chłodnej analizy „rozwijających się dziejowych zdarzeń". Polski „umysł znów się cofnął do wieku dziecinnego". W myśleniu odżyły „czarownice, upiory, widma, proroctwa, wróżby", czyli „cała maszyneria dawno zardzewiała", której kiedyś Polacy się pozbywali. Romantycy zachęcali Polaków do czynów nierozważnych, bez przemyślenia. Wywołali regres w rozwoju nauki i rozkwit poezji.

Andrzej Walicki twierdził, że straciliśmy na pragmatyczności w wyniku dziedzictwa romantyzmu. To skutek gloryfikacji klęsk jako „moralnych zwycięstw", odmowy przyznawania się do popełnionych błędów. Negatywne znaczenie miała wiara w powszechne braterstwo narodów i misję dziejową Polski. Wytworzyła naiwną wiarę, że inni są gotowi przyjść Polsce z pomocą, gdy wybije godzina próby.

Czytaj więcej

Polacy są obciążeni przeszłością

Anachronizm i dwuznaczność

Najpierw z romantyzmem chcieli skończyć pozytywiści. Aleksander Świętochowski zalecał zostawienie romantyzmu poezji i nierobienie z niego „regulatora życia narodowego...". Nauka miała zastąpić „romantyczne bajki", a kultura – zatrzymać kolejne próby pokonywania niemocą trzy wielkie potęgi. Przydatny miał być w tym „zastęp młodych, śmiałych, reformatorsko nastrojonych absolwentów warszawskiej Szkoły Głównej" (1862–1869). To oni wywołali „głęboki, gwałtowny ruch umysłów, pospolicie zwany pozytywizmem".

Długowieczny Świętochowski już po wielu latach w 1936 r. stwierdził, że jednak nasze społeczeństwo pobłądziło i wróciło na utarte ścieżki. Stanisław Brzozowski pisał, że romantyzm polski nie wyblakł. „Świeci tym samym czystym blaskiem, co i w godzinie narodzin". Część komentatorów uważała, że romantyczne kalki trwały po 1990 r. Andrzej Walicki uważał, że doszło do kolejnego jego rozkwitu, „który ujawnił, raz jeszcze, jego siłę i piękno, ale obnażył też jego anachronizm i pewną moralną dwuznaczność". Obawiał się m.in. powrotu etnicznego patriotyzmu.

Niektóre próby wyjścia z pułapki romantyzmu kończyły się fatalnie. Endecja z czasem zaczęła go odrzucać, uważając, że psuje polskie charaktery i alienuje nas międzynarodowo. Roman Dmowski pisał m.in.: „Myśmy tak odbiegli od innych narodów, że świętujemy klęski, gdy tamte świętują zwycięstwa". Dość sarkastycznie odniósł się do tradycji powstań. Za grzech powstańców nie uważał tego, że kierowali się mickiewiczowską zasadą „mierz siły na zamiary", ale to, że ich zamiary nie były mądre. „...zapytani o swe zamiary, nie umieliby dać odpowiedzi, bo nie wiedzieli dobrze, do czego dążą". Zalecał, aby mieć „wielkie zamiary, wielkie cele", ale ci, co je sobie stawiają, powinni dobrze wiedzieć, „do czego idą", i później koncentrować się na realizacji celów. Z kolei Jędrzej Giertych przedstawiał powstania jako skutek spisków złowrogiej, antypolskiej mafii.

Z endeckiego antyromantyzmu wyrósł jednak etniczny nacjonalizm. Sanacji Piłsudskiego też nie za bardzo to się udało, zwłaszcza pod koniec rządzenia. Jej politycy wyobrażali sobie wąską kładkę, którą mogliby odejść od romantycznych instynktów, przy akceptacji tego dziedzictwa. Z pewnością bezpiecznym wentylem, próbą wyjścia z tak silnie zakorzenionych odruchów romantycznych jest sztuka.

Czytaj więcej

Andrzej Zybała: Polityka cynizmu

Zamaszyste strategie bez planu

Wydaje się, że zostało z nami wiele z romantycznych idei i uniesień – zwłaszcza w polityce. Marcin Król wspominał w zeszłym roku, że „Polacy jako naród reagują na jeden ton – romantyczny". Będą działać publicznie tylko pod wpływem romantycznego zapłonu – wielkich wizji zwycięstwa.

Ewidentnie mamy wielu polityków, którzy działają pod wpływem tego zapłonu, ale są też tacy, którzy nauczyli się podobnego działania, bo się im opłaca. W sposób niemal teatralny udowadniają „swoje święte racje", wielkie intencje, niezłomną wolę pokonania zła (u oponentów). Tworzą zamaszyste strategie, w których nie ma precyzyjnego planu działań czy wyliczeń kosztów i korzyści. Na szczegóły szkoda im cennego czasu. Wydają czasami miliardy publicznych pieniędzy, wspierając się głębokim i szczerym przekonaniem, niepohamowaną wolą. Wobec tego analizy i deliberacje wydają im się stratą czasu. Kompromisy byłyby czystą zdradą idei. To model działania stosowany nawet w pandemii, kiedy szczególnie potrzebna jest trzeźwa analiza i trzymanie się faktów, aby zmniejszać skalę ludzkiego cierpienia.

Ich wyobraźnię rozgrzewa pragnienie statusu romantycznego lidera-reformatora, który jednorazowym aktem, siłą wielkiej woli, rozwiązuje nabrzmiałe problemy. Mają za sobą bowiem siły duchowego świata. W przypadku tzw. drugiej fali reform pod koniec lat 90. chcieli dokończyć dzieła zmian rozpoczętych w 1989 r. Przyjmowali rolę twórców wielkich dzieł dla potomności w sposób niemal automatyczny, bezrefleksyjny, na bazie silnego psychologicznego odczucia – twierdził Ludwik Dorn. Jednocześnie wielkie wizje i uniesienia przynosiły im swoisty „komfort" – mogli bagatelizować problemy najtrudniejsze do usunięcia, a które często pozostawały „zaszyte" w różnych mechanizmach życia publicznego i były źródłem porażek w działaniach publicznych. „Korupcja, kapitalizm polityczny, brak kontroli nad służbami specjalnymi, polski ułomny korporatyzm" – wyliczał Dorn.

W powyższym klimacie uruchomiono choćby reformę struktury administracyjnej państwa (dodatkowe szczeble samorządu terytorialnego) jako jedną z czterech reform z końca lat 90. Przyjęto wielką ideę walki z absolutnym złem, czyli tzw. Polskę resortową, a jej wygranie – jak sugerowano – miało być uniwersalnym kluczem do rozwiązania wszystkich kłopotów państwa. Dzięki temu rządzący mogli odłożyć na bok sprawy najtrudniejsze. Jednocześnie reformę wykonywano bez pogłębionej analizy złożoności inicjowanych działań. Ponadto, większość posłów ówczesnej koalicji rządzącej – przyznawali Jan Rokita i Kazimierz Marcinkiewicz, ówcześni posłowie – tylko powierzchownie ją rozumiała, podobnie zresztą, jak sam premier, co przyznawał Michał Kulesza, pełnomocnik rządu ds. jej przeprowadzenia, oraz Czesław Bielecki, ówczesny poseł i współpracownik rządu.

Romantyczny klimat towarzyszył również reformie emerytalnej w 1999 r. Politycy i wielu ekspertów wytworzyli rodakom tyleż wielką, co – jak się szybko okazało – iluzoryczną wizję dostatniej przyszłości pod palmami. Jednocześnie analizy i deliberacje wokół wielkiej wizji były ogólnikowe. Darowano sobie trudy pokazywania pełnych konsekwencji dla różnych grup społecznych i państwa. A samą reformę wprowadzono niekompletnie, nie wprowadzając części istotnych rozwiązań organizacyjnych. Już po kilku latach okazało się, że system jest niewydolny, wymaga bowiem nadmiernych dotacji państwowych. Niedługo po ich wprowadzeniu ktoś ocenił je jako „cztery reformy, cztery pogrzeby".

Czytaj więcej

Zybała: Zabójczy hejt polityczny

Cała prawda, tylko prawda

Warto też stawiać pytania o to, czy romantycy deformowali umysłowość Polaków. Można to czasami dostrzec w karkołomnych próbach analiz, dotyczących zdarzeń nadzwyczajnych. Po tragedii w Smoleńsku w 2010 r. wielu Polaków, nie tylko dotkniętych osobiście, pragnęło poznać „całą prawdę". Rodzina zamordowanego prezydenta Gdańska przed kamerami stacji telewizyjnych wyrażała to samo pragnienie – tylko prawda.

Natomiast mało kto pytał o fakty, o ich ustalenie, aby móc później racjonalnie rozumować, wyciągać rzetelne wnioski. To nie jest tylko kwestia upolitycznienia tych wydarzeń. Wydaje się, że wielu ludzi pytania stawia w taki sposób, że nie można odpowiedzieć na bazie samej analizy zdarzeń. Jakby nie uznawali, że prawda to suma faktów i konkluzji, które można wyciągnąć na ich podstawie. Widoczna jest raczej skłonność do uznawania jej za stan metafizyczny, wynik gier dobrych i złych bytów duchowych. Być może dlatego różne śledcze komisje sejmowe rzadko dochodzą do zobiektywizowanych ustaleń.

W dzisiejszym języku kognitywnej psychologii można powiedzieć, że wielu Polaków – powodowanych romantycznymi odruchami – nie może uporać się z niektórymi błędami poznawczymi, na które narażony jest każdy ludzki umysł. Naukowcy naliczyli ich bardzo dużo, bo ok. 200. Wskazują, że możemy zrozumieć dane zjawiska, analizując wiernie fakty z nimi związane w oparciu o przejrzyste metody rozumowania. Wymaga to jednak wysiłku, powściągnięcia emocji, wyjścia poza stereotypy myślowe, kalki. Potrzebna jest także odwaga, aby skonfrontować się z różnymi wersjami rozumowania i wszystkimi faktami. Inaczej umysł będzie podsuwał nam wyjaśnienia analizowanego zjawiska, które odpowiadają bardziej naszym nastrojom, upodobaniom niż rzeczywistości. Romantyk może jednak powiedzieć, tym gorzej dla faktów.

Andrzej Zybała

Profesor SGH, kierownik Katedry Polityki Publicznej. Ostatnio wydał książki „Polski umysł na rozdrożu. Wokół kultury umysłowej w Polsce" (2016) oraz „Polityka publiczna w Polsce: kultura, rządzenie, rozwój" (2021)

Romantyzm będzie wiodącym motywem w polskiej kulturze w 2022 r. – posłowie zdecydowali niemal jednomyślnie w specjalnej listopadowej uchwale. Przeszli bez dyskusji nad rozpaczą językoznawcy – jak to ujął kiedyś Władysław Tatarkiewicz – czyli nad olbrzymią wielością znaczeń kojarzonych z tym okresem. Rzecz w tym, że nie jest on tylko kierunkiem w literaturze i sztuce, lecz w dużej mierze ideologią i specyficznym poglądem na świat. Stąd bezpieczniej byłoby, gdyby posłowie przegłosowali „tylko" rok romantycznej poezji (200. rocznica wydania mickiewiczowskich „Ballad i romansów"), a nie całego romantyzmu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi