6 czerwca 2010 roku ks. Jerzy Popiełuszko podczas mszy św. na Placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie został ogłoszony błogosławionym Kościoła katolickiego. Przypominamy tekst z magazynu "Plus Minus" z 2015 roku o zamordowanym duchownym.
Dwudziestego drugiego kwietnia 1985 roku Sąd Najwyższy utrzymał w mocy zaskarżony wcześniej wyrok na czterech funkcjonariuszy „kościelnego" Departamentu IV MSW - zabójców księdza Jerzego. Obecni na sali prawnicy, dziennikarze i księża pamiętają swoje ówczesne odczucia: Kiszczak rzucił na pożarcie płotki.
Krzysztofowi Piesiewiczowi – młodemu warszawskiemu adwokatowi – udział w procesie zaproponował Edward Wende. – Zgodziłem się natychmiast – opowiada Piesiewicz. – Wiedziałem, że proces w Toruniu to będzie wielka sprawa. Nigdy w swojej pracy zawodowej nie spotkałem się z czymś takim.
Obydwaj adwokaci wyjechali z Warszawy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. – Pociąg – opowiada Piesiewicz – był moim zdaniem mocno naszpikowany ludźmi, którzy pisali różne raporty. Kiedy dojechaliśmy do Torunia, całe Stare Miasto i Rynek w Toruniu były obstawione przez ZOMO i milicję. Było tam też wojsko. Później przez kolejne dni procesu latały nad Toruniem helikoptery. Główna ulica była zamknięta na całym odcinku od kościoła Najświętszej Marii Panny (gdzie mieszkaliśmy z mecenasem Wende) do sądu. Tam na każdym piętrze zostały wmurowane kraty. Były też specjalne przepustki dla publiczności i dla dziennikarzy wydawane imiennie przez prezesa sądu.
Zygzaki
Drugim pełnomocnikiem oskarżycieli posiłkowych (a było ich w sumie czterech) został Jan Olszewski. Po latach podkreśla, że jego sytuacja była nieznacznie lepsza niż obrońców w tej sprawie. – Szczerze mówiąc – wspomina – gdybym to ja był adwokatem, który miał bronić w tym procesie, w warunkach, które wtedy były stworzone, to musiałbym odmówić.
Powodem był ściśle reglamentowany dostęp do akt sprawy. Po raz pierwszy pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych mieli możliwość zapoznania się z nimi w Prokuraturze Generalnej przy okazji zamknięcia śledztwa. – To były warunki – podkreśla Olszewski – w których trudno było mówić o możliwości zapoznania się z aktami, bo mieliśmy na to góra kilkanaście godzin, a akta liczyły wiele tomów. Ja się wtedy ograniczyłem do przejrzenia, próby ogólnego zapoznania się i oceny całości materiału. Później, przed procesem, którego termin był wyznaczony bardzo szybko, mieliśmy ponownie możliwość czytania tych akt w Toruniu. To było też niewiele czasu, zaledwie kilka dni. O wiele za mało, w moim przekonaniu przynajmniej, na opanowanie materiału.
Józefa Hennelowa z „Tygodnika Powszechnego" nie uczestniczyła w procesie od początku. Dotarła na którąś ze styczniowych rozpraw i jeździła do Torunia przez kolejne tygodnie. Jeszcze przed końcem procesu napisała do „Tygodnika" artykuł, który w całości został zatrzymany przez cenzurę. – To się nazywało „W ciemni" – wspomina. – Przez aluzję do ciemni fotograficznej, z której klisze wychodzą zamazane, częściowo nieczytelne. Próbowałam to wszystko, co na sali sądowej zobaczyłam, opisać. Ponieważ rzeczowa relacja z kolejnych rozpraw autorstwa Jacka Ambroziaka i tak ukazywała się na łamach „Tygodnika", chciałam przedstawić swoje odczucia i skojarzenia z sali sądowej, wszystkie „zygzaki" procesu. Tekst nie został opublikowany, ale mogłam o wszystkim mówić na spotkaniach w kościołach. To już był czas, gdy żywe słowo przebijało się przez zakazy władzy.