Jan Maciejewski: Małżeństwo - wieczny romans

Nie ma nic bardziej zniechęcającego do małżeństwa niż estetyka promujących jego trwałość kampanii społecznych.

Publikacja: 22.10.2021 16:00

Jan Maciejewski: Małżeństwo - wieczny romans

Foto: stock.adobe.com

W jednym z opowiadań Dezső Kosztolányiego świeżo upieczony maturzysta romansuje ze znajdującą się w ostatnim rozbłysku swej urody zamężną matroną. I to cień „tego trzeciego", zdradzanego męża, jest głównym bohaterem ich miłosnej historii. „On cię zabije" – szepcze co chwila przerażona kobieta. „Będziemy się strzelać!" – deklaruje chłopiec. Każdy szelest może oznaczać jego nadejście, skrzypnięcie schodów jest obietnicą dramatycznej, być może nawet skąpanej we krwi awantury. I któregoś wieczora to rzeczywiście był on, wrócił wcześniej z podróży służbowej. Wszedł do swej sypialni i ujrzawszy zamarłe w przerażeniu twarze kochanków grzecznie przeprosił, zapewniając, że już sobie idzie, wpadł tylko po szlafrok. Kobieta i chłopak spojrzeli na siebie, z pretensją i niezrozumieniem, jak brutalnie wybudzone z pięknego snu dzieci. Poczuli się oszukani, żeby nie powiedzieć – zdradzeni.

Bo każda miłość karmi się przede wszystkim przeszkodą. Czym byłoby uczucie Wokulskiego do Izabeli bez ziejącej między nimi przepaści w pozycji społecznej? Kim byłby Lancelot, gdyby Ginewra spotkała go przed poślubieniem króla Artura? I wreszcie czy Romeo i Julia zwróciliby w ogóle na siebie uwagę, jeśli ich rodziny nie byłyby pogrążone w odwiecznym sporze? Być może. Może ona prałaby mu potem gacie, a on z czasem zaczął się szlajać po werońskich knajpach. Ale my już nie mielibyśmy najmniejszego powodu, by o nich pamiętać. Zniknęłaby ta wielka mądrość tkwiąca w każdym romansie, od najgłupszej z komedii romantycznych po pieśni średniowiecznych trubadurów: miłość będzie opowieścią tak długo, jak przyjdzie jej się mierzyć z przeszkodami. Spójność tej historii potrafią zapewnić tylko kajdany, które w trakcie swego trwania będzie musiała rozerwać. Ponieważ nie ma w świecie ludzi nic bardziej dialektycznego od zakochania.

Czytaj więcej

Terlikowscy, czyli co to znaczy normalna rodzina?

I dlatego też nie ma nic bardziej zniechęcającego do małżeństwa niż estetyka promujących jego trwałość kampanii społecznych. Roześmiane wielodzietne rodziny, w idealnie wyprasowanych T-shirtach, ze śnieżnobiałymi zębami i bez najmniejszych śladów niewyspania na twarzy. Może gdzieś rzeczywiście takie istnieją – osobiście nie znam – ale nawet jeśli, to chyba nie byłoby o czym z nimi gadać. Tak jak z Romeem, któremu ostatecznie ułożyło się z Julią. Ich rodziny nie tylko zaakceptowały ten związek, ale nawet wyprawiły im huczne wesele. Po którym nastąpiły długie lata zgodnego pożycia. Alternatywna historia kochanków z Werony ma wiele wspólnego z tonacją, jaką przybierają głosy obrońców rodziny jako fundamentu naszej cywilizacji i ostoi społecznego porządku. W obu tych opowieściach brakuje romansu. Więc jedna i druga muszą się źle skończyć.

„Dobre małżeństwo" brzmi zupełnie jak „banalna historia". Z jednym i drugim trudno jest na dłuższą metę wytrzymać, nie wciąga nas, więc wolimy je opuścić. Kto na dłuższą metę będzie śledził losy poczciwego bohatera? Która żona wytrzyma do śmierci u boku „odpowiedzialnego ojca rodziny"? A jeśli już – przy znacznej dozie heroizmu – jej się to uda i nad jego grobem nazwie go „dobrym człowiekiem", będzie zupełnie jak widz wychodzący z kina po nieudanym seansie, mrucząc pod nosem, że przynajmniej muzyka była ładna.

Małżeństwo, jeśli chce przetrwać, nie ma specjalnego wyboru. Musi się stać romansem. Opowieścią o pokonywaniu piętrzących się trudności, gdzie za każdym kolejnym zakrętem czai się coraz to nowe niebezpieczeństwo. Ale też jedynie małżeństwo może być romansem pełną gębą. Nie przelotną przygodą, epizodem, tylko prawdziwym eposem. Napięciem stopniowanym latami, a przez to tym większym.

Czytaj więcej

Fiasko edukacji seksualnej – debata „Plusa Minusa”

Lecz jeśli zamiast przygodą będzie próbowało stać się sielanką lub – nie daj, Panie Boże – fundamentem cywilizacyjnego ładu, małżeństwo podpisze na siebie wyrok śmierci. Ale nawet wtedy – to kolejna lekcja wyciągnięta ze średniowiecznych romansów i filmów, do których scenariusze pisuje Ilona Łepkowska – nie jest jeszcze za późno. Najciekawsze zwroty akcji następują wówczas, gdy wszystko wydaje się stracone. Niemniej, żeby doszło do zwrotu, wcześniej musi pojawić się jakakolwiek akcja.

W jednym z opowiadań Dezső Kosztolányiego świeżo upieczony maturzysta romansuje ze znajdującą się w ostatnim rozbłysku swej urody zamężną matroną. I to cień „tego trzeciego", zdradzanego męża, jest głównym bohaterem ich miłosnej historii. „On cię zabije" – szepcze co chwila przerażona kobieta. „Będziemy się strzelać!" – deklaruje chłopiec. Każdy szelest może oznaczać jego nadejście, skrzypnięcie schodów jest obietnicą dramatycznej, być może nawet skąpanej we krwi awantury. I któregoś wieczora to rzeczywiście był on, wrócił wcześniej z podróży służbowej. Wszedł do swej sypialni i ujrzawszy zamarłe w przerażeniu twarze kochanków grzecznie przeprosił, zapewniając, że już sobie idzie, wpadł tylko po szlafrok. Kobieta i chłopak spojrzeli na siebie, z pretensją i niezrozumieniem, jak brutalnie wybudzone z pięknego snu dzieci. Poczuli się oszukani, żeby nie powiedzieć – zdradzeni.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi