Stan wyjątkowy, czyli codzienność Europy

Pierwszy w wolnej Polsce stan wyjątkowy wprowadzony na granicy z Białorusią musiał wywołać szok. Ale we Francji, Hiszpanii czy Włoszech to niemal codzienność, bo zagrożenia dla bezpieczeństwa publicznego są tam o wiele częstsze niż nad Wisłą. W przyszłości i u nas będzie podobnie.

Aktualizacja: 17.09.2021 16:25 Publikacja: 17.09.2021 10:00

Hiszpańscy żołnierze w enklawie Ceuta zalanej w maju tego roku przez tysiące imigrantów. Rząd od raz

Hiszpańscy żołnierze w enklawie Ceuta zalanej w maju tego roku przez tysiące imigrantów. Rząd od razu ogłosił tam stan wyjątkowy i wyprowadził wojsko na ulice

Foto: Forum

 Ione Belarra uznała, że nie może firmować takiej decyzji. Byłaby zaprzeczeniem całej jej kariery: w Czerwonym Krzyżu, Centrum Pomocy Internowanym Cudzoziemcom, organizacji pozarządowej SOS-Rasizm. Dlatego hiszpańska minister ds. praw społecznych i liderka lewicowego, populistycznego ugrupowania Podemos złożyła oficjalny protest, kiedy 16 sierpnia 2021 r. rząd Pedro Sáncheza zaczął wydalać do Maroka już nie tylko dorosłych imigrantów, którzy sforsowali granicę z hiszpańską enklawą w Ceucie, ale także nieletnich.

Odpowiedzialny za operację minister spraw wewnętrznych Fernando Grande-Marlaska nie wstrzymał jednak operacji nawet na kilka godzin. Miał na to przyzwolenie z góry. Kiedy trzy miesiące wcześniej w położonym w Afryce Północnej i otoczonym przez Maroko terytorium pojawiło się w ciągu kilku godzin blisko 10 tysięcy nielegalnych imigrantów, premier Sánchez od razu sięgnął po zdecydowane, wielokrotnie wypróbowane środki. Ogłosił stan wyjątkowy w hiszpańskiej enklawie. Na plażę wyjechały wozy opancerzone, ulice Ceuty zaczęło patrolować wojsko. Wyłapywało w przeważającej mierze młodych Marokańczyków i osadzano ich w obozach internowania. Madryt podjął też od razu poufne rozmowy z autorytarnym reżimem Mohammeda VI, króla Maroka. Wydalenie nieletnich było więc już tylko zwieńczeniem tej akcji.

– Dla nas stosunki z Rabatem są o wiele ważniejsze niż z Brukselą. Co by się stało, gdyby Maroko zaczęło wysyłać przez Gibraltar nie tylko własnych imigrantów, ale też z całego Maghrebu, Afryki Subsaharyjskiej? Jak mielibyśmy ich zatrzymać? Zatapiając łodzie? Strzelając do ludzi? Bylibyśmy załatwieni. Dlatego nadzwyczajne środki, stan wyjątkowy to w takiej sytuacji oczywistość – mówi „Plusowi Minusowi" proszący o zachowanie anonimowości wysokiej rangi hiszpański dyplomata.

Inspiracja dla Łukaszenki

Od dziesięcioleci tzw. wartości europejskie nie mają więc miejsca w relacjach hiszpańsko-marokańskich. Madryt udaje, że nie widzi nadużyć praw człowieka przez władze w Rabacie i blokuje ewentualne sankcje na Maroko w Brukseli. Tajemnicą poliszynela są afery korupcyjne, które łączą marokański i hiszpański czy szerzej europejski biznes. Współpraca służb bezpieczeństwa Hiszpanii i Maroka jest ścisła. A od przywrócenia demokracji w 1975 r. z pierwszą oficjalną wizytą każdy hiszpański premier jedzie nie do Brukseli czy Paryża, ale do Rabatu.

Ten wieloletni układ został jednak tej wiosny złamany przez nieroztropność (wielu w Madrycie mówi głupotę) minister spraw zagranicznych Aranchę Gonzalez Layę, która w lipcu zapłaciła za to swoim stanowiskiem. Powodowana sumieniem, bez konsultacji z premierem, zgodziła się na przyjęcie do jednego z hiszpańskich szpitali ciężko chorego Ibrahima Ghaliego. To lider Frontu Polisario, organizacji, która w latach 1976–1991 prowadziła z Marokiem wojnę o były hiszpański protektorat Sahary Zachodniej, dziś okupowany przez Rabat. Dla Mohammeda VI to było za dużo: uznał, że jeśli chce utrzymać się przy władzy, musi uruchomić najpotężniejszą broń przeciw Hiszpanii, jaka pozostaje w jego arsenale: nielegalną imigrację. 17 maja o świcie marokańska straż graniczna nie tylko przestała blokować granicę z Ceutę, ale jak pokazały nagrania, zachęcała młodych, bezrobotnych Marokańczyków do przechodzenia na drugą stronę. Hiszpanie, którym zajęło siedem wieków, by wyzwolić kraj z muzułmańskiej okupacji, zobaczyli próbkę tego, co może się wydarzyć, jeśli zerwą warunki współpracy z Rabatem.

Czytaj więcej

Organizacje społeczne przeciw stanowi wyjątkowemu

Nie ma dowodów, że Aleksander Łukaszenko kiedykolwiek prześledził kryzys w Ceucie. Ale byłoby też zaskakujące, gdyby faktycznie tak się nie stało. Dwa miesiące po Mohammedzie VI białoruski dyktator sięgnął przecież po dokładnie ten sam środek nacisku wobec krajów, które w jego opinii chcą pozbawić go władzy. Przetransportowane w większości samolotami z Iraku do Mińska tysiące nielegalnych imigrantów pojawiły się najpierw na granicy z Litwą i Łotwą, a potem z Polską. Owszem: Białoruś nie jest w stanie uruchomić równie wielkich potoków imigrantów co Maroko. Ale też uderza w kraje o wiele gorzej do tego przygotowane, wręcz takim ciosem całkowicie zaskoczone. Efekt dla polskiej czy litewskiej opinii publicznej, czyli poczucie bezradności, może być więc podobny. Tym bardziej że podczas pożegnalnej wizyty w Warszawie 11 września nawet niemiecka kanclerz Angela Merkel, dotąd uosobienie humanitarnego traktowania imigrantów, mówiła o „hybrydowym ataku" ze strony Mińska i konieczności obrony zewnętrznych granic Unii.

W ten sposób za sprawą Łukaszenki Polska niespodziewanie dobiła do grona krajów zachodniej Europy, gdzie stan wyjątkowy nie tylko jest częścią środków stosowanych przez państwo dla zapewnienia bezpieczeństwa obywateli, ale sięga się po niego nagminnie.

Gdy 175-kilometrową granicę Łotwy z Białorusią zaczęło przekraczać coraz więcej nielegalnych imigrantów nadesłanych przez Łukaszenkę, władze ogłosiły 11 sierpnia stan wyjątkowy, który ma obowiązywać przynajmniej do 10 listopada

W ciągu 32 lat wolności w naszym kraju nie był on stosowany nigdy, tak z uwagi na złe skojarzenia z 13 grudnia 1981 r., jak i przychylność Opatrzności, która oszczędziła nam w tym czasie poważnych zagrożeń. Ale rosnące napięcie na wschodniej granicy, coraz większa presja migracyjna napędzana zamożnością Polski i eksplozją demograficzną w krajach Trzeciego Świata, a także zmiany klimatyczne powodujące coraz więcej katastrof naturalnych sprawiają, że z nadzwyczajnymi środkami bezpieczeństwa będziemy teraz mieli do czynienia o wiele częściej.

Recepta Orbána

Wprowadzone w Polsce środki są jednak relatywnie skromne. Przez 30 dni (które mogą zostać wydłużone) w trzykilometrowym pasie wzdłuż białoruskiej granicy zakazane będą zgromadzenia większej liczby osób. Dostępu do tych terenów nie będą też miały media. Z kolei swobodnie przemieszczać będzie mogło się tu wojsko. Straż Graniczna zaczęła też budować na granicy zapory z drutu kolczastego i innych elementów utrudniających sforsowanie linii oddzielającej Polskę od Białorusi.

W Sejmie ratyfikację decyzji rządu poprzedziła burzliwa debata. Opozycja była zdecydowanie przeciw. To zrozumiałe: rząd ogłosił stan wyjątkowy w chwili, gdy narastają obawy względem utrzymania demokratycznego życia w naszym krajów, wolności mediów i niezależności wymiaru sprawiedliwości. Wielu zaczęło więc podejrzewać, że to tylko preludium do dalszego ograniczenia wolności już na terenie całego kraju.

Łotwa, która problemów z respektowaniem reguł państwa prawa nie ma, zareagowała jednak w identyczny sposób jak Polska, nie wywołując wyjątkowych kontrowersji. Gdy 175-kilometrową granicę z Białorusią zaczęło przekraczać coraz więcej nielegalnych imigrantów nadesłanych przez Łukaszenkę, władze ogłosiły 11 sierpnia stan wyjątkowy, który ma obowiązywać przynajmniej do 10 listopada. Na jego mocy już nie tylko straż graniczna, ale i regularne oddziały wojska zyskały prawo do użycia siły, aby odepchnąć niechcianych gości. Podobną decyzję podjęła Litwa, która zaczęła budować czterometrowy metalowy płot zwieńczony drutem kolczastym na 508 z 670 kilometrów, jakie łączą kraj z Białorusią.

– Instrumenty prawne, które pozwalają nam błyskawicznie reagować na pojawiające się zagrożenia, są rzeczą absolutnie fundamentalną – tłumaczy litewska minister spraw wewnętrznych Agn? Bilotait?.

Tę decyzję z pełnym zrozumieniem przyjęła Bruksela. – Problemy i obawy Litwy są problemami i obawami Europy – oświadczyła po spotkaniu z prezydentem Gitanasem Naus?dą przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. To radykalny zwrot w stosunku do kryzysu migracyjnego z 2015 r., kiedy to Viktor Orbán był odsądzany od czci i wiary za budowę zasieków na granicy Węgier z Serbią. Widząc taką akceptację, Litwa w połowie września poszła krok dalej, odmawiając rozpatrywania wniosków o azyl nawet tych imigrantów, którzy sforsują jej granice. To już działania jawnie sprzeczne z zapisami konwencji genewskiej o uchodźcach z 1951 r.

Zmiana nastawienia do imigrantów nastąpiła już wcześniej – rok po wielkiej fali imigracji, która przetoczyła się przez tzw. szlak bałkański do Niemiec. W 2016 r. Grecja, ojczyzna demokracji, ogłosiła stan wyjątkowy na granicy z Macedonią, co pozwoliło Atenom sięgnąć po nadzwyczajne środki, byle tylko zniechęcić migrantów do próby przedostania się przez jej terytorium do Europy Zachodniej. Jej śladem poszły inne kraje bałkańskie. Strach zajrzał w oczy Unii przed niekontrolowanym zalewem obcych.

Państwo policyjne

Na tym tle szczególny jest jednak przypadek Francji. Éric Zemmour, poczytny pisarz, a dziś kandydat w wyborach prezydenckich, zaczął mówić o ryzyku „zastąpienia" rodzimej, francuskiej ludności przez „muzułmańskie hordy". Wobec takiego zagrożenia czasowe ograniczenie wolności obywatelskich wydało się wielu Francuzom niewielką ceną do zapłacenia. 13 listopada 2015 r. o godzinie 23.53 wyraźnie wstrząśnięty François Hollande wystąpił z przemówieniem do narodu. Bilans ataków terrorystycznych w Paryżu, które ostatecznie kosztowały życie 130 osób, wtedy nie był jeszcze znany. Ale prezydent już wiedział, że chodzi o bezprecedensową serię skoordynowanych ataków na klub Bataclan, bary z X i XI dzielnicy Paryża, Stade de France. Hollande ogłosił więc stan wyjątkowy dający szerokie uprawnienia policji. Granice państwa zostały zamknięte.

Prezydent powołał się na przepisy, które wprowadzono we Francji jeszcze w 1955 r. w odpowiedzi na rosnącą irredentę w Algierii, wówczas departamencie zamorskim Republiki. Hollande zrezygnował jednak z niektórych ówczesnych przepisów, jak np. zawieszenia działalności prasy.

Od algierskiego precedensu stan nadzwyczajny był później parokrotnie stosowany, m.in. gdy w 2005 r. wybuchły zamieszki na przedmieściach Paryża i innych, wielkich miast. Ale wyjątkowe przepisy nigdy nie obowiązywały tak długo jak po zamachach 13 listopada 2015 r. Zgromadzenie Narodowe już za rządów Emmanuela Macrona sześciokrotnie przedłużało decyzję Hollande'a aż do 1 listopada 2017 r. Wówczas wiele przepisów o stanie wyjątkowym zostało już jednak wpisane do obowiązującego na co dzień prawa. Dają one organom ścigania możliwość przeprowadzenia rewizji mieszkań w nocy, kontroli połączeń telefonicznych, śledzenia mediów społecznościowych i poczty elektronicznej czy tworzenia nowych kategorii przestępstw (np. dwa lata więzienia grożą za wchodzenie na strony internetowe prowadzone przez ekstremistów). Nadal wyłączną domeną stanu wyjątkowego jest natomiast wprowadzenie godziny policyjnej czy utworzenie „specjalnych stref bezpieczeństwa", które na terenie swoich departamentów mogą wprowadzać prefekci. Niezależnie od tego we Francji nadal obowiązuje plan Vigipirate, który ma przeciwdziałać atakom terrorystycznym. Jego najbardziej namacalnym wyrazem jest ok. 7 tysięcy wyposażonych w broń automatyczną żołnierzy, którzy patrolują ulice miast.

W kraju, który ma największą (7 milionów osób) mniejszość muzułmańską w Europie i gdzie przynajmniej kilka tysięcy osób jest powiązanych z radykalną wersją islamu, takie środki mają swoje wytłumaczenia. Ale też wzbudzają niepokój. Niektórzy mówią wręcz o „państwie policyjnym", w szczególności z uwagi na brutalność francuskich służb porządkowych: przykładowo tylko w trakcie manifestacji 1 maja 2018 r. zatrzymano w Paryżu prawie 300 osób.

– Logika prawa została postawiona na głowie. Klasyczny kodeks karny jest oparty na założeniu winy. Teraz zastąpiła go reguła karania z powodu zagrożenia, jakie może nieść dana jednostka dla społeczeństwa – tłumaczy Laure Ortiz, dziennikarka popularnego portalu śledczego Mediapart.

Zresztą już 20 października 2020 r. Macron ponownie ogłosił stan nadzwyczajny. Tym razem z powodu zagrożenia, jakie niesie pandemia. Dzięki temu możliwe było wprowadzenie godziny policyjnej, a funkcjonariusze uzyskali prawo kontrolowania, czy ci, którzy wychodzą w ciągu dnia na zakupy, mieszczą się w 60-minutowym limicie, który jest na to przeznaczony.

Przeciwnicy prezydenta mówili o radykalnym ograniczeniu swobód obywatelskich. Jednak tylko kilka krajów Unii Europejskiej, w tym Polska, powstrzymało się przed wprowadzeniem stanu wyjątkowego po wybuchu pandemii covidu.

Pół roku przed Francją, 14 marca 2020 r., stan nadzwyczajny ogłosił premier Hiszpanii Pedro Sánchez. Wprowadzał on nie tylko zakaz poruszania się poza własną wspólnotą autonomiczną, ale nawet wychodzenia z domu, chyba że w celu kupienia żywności lub leków albo pójścia do pracy, którą władze uznały za mającą strategiczne znaczenie. W tym czasie Hiszpania, obok Włoch, była krajem najbardziej dotkniętym wirusem: świat obiegły obrazki ludzi umierających na korytarzach madryckich szpitali, bo liczba stanowisk na oddziałach intensywnej terapii była dalece niewystarczająca.

Rok później, 7 marca 2021 r., Niemcy poszły jednak o wiele dalej. Obowiązujący i tu od wielu miesięcy z powodu pandemii stan wyjątkowy, na mocy którego wiele uprawnień sił porządkowych normalnie przyznawanych przez parlament stało się domeną rządu, został bezterminowo przedłużony. Ta wyjątkowa inicjatywa nie wywołała jednak specjalnych reakcji, bo ograniczenie wolności obywatelskich było już wówczas trendem nie tylko ogólnoeuropejskim, ale ogólnoświatowym. Dość powiedzieć, że wówczas stan wyjątkowy obowiązywał we wszystkich 50 stanach USA.

Pożary wokół Aten

Zagrożenia imigracyjne i terrorystyczne, a także sanitarne będą zdaniem wielu ekspertów coraz częstsze. To przypadłość globalnego świata, gdzie trudno jest powstrzymać ludzi uciekających przed biedą do relatywnie zamożniejszych państw, do których już zalicza się i Polska. Nowe technologie stwarzają z kolei rosnące zagrożenie uderzenia w interesy państwa przez zamachowców.

Czytaj więcej

Grecja: Setki osób uciekły przed pożarami na wyspie Eubea

Ale podobne skutki przynoszą też zmiany klimatyczne. 6 sierpnia, w środku sezonu turystycznego, który miał wydźwignąć grecką gospodarkę po pandemicznej zapaści, rząd musiał ogłosić stan nadzwyczajny. Tylko tego dnia 12 wielkich pożarów szalało wokół Aten, nad stolicę nadciągał gęsty, czarny dym. Pożar trawił też resztki roślinności na Peloponezie, w środkowej i północnej Grecji, a także na wyspie Evia. Wszystko z powodu ekstremalnych temperatur, które naukowcy wiążą z narastającą emisją dwutlenku węgla. Zgodnie z nowymi przepisami przemieszczanie się po kraju zostało mocno ograniczone, a ten, kto wszedł na teren parków narodowych i regionów objętych unijnym program Natura 2000, ryzykował karę tysiąca euro.

Dwa tygodnie wcześniej, już po raz kolejny, stan wyjątkowy musiały ogłosić władze Włoch. Tym razem był on spowodowany niekontrolowanymi pożarami, jakie wybuchły na Sardynii, jednym z ostatnich w miarę dzikich regionów kraju. Tylko w ciągu kilku dni lipcowej spiekoty żywioł pochłonął na wyspie 20 tys. hektarów lasów.

W Polsce ocieplenie klimatu też jest mocno odczuwalne, choć na razie tak dramatyczne jego efekty nas nie dotknęły. Jednak doświadczenie Niemiec może być dla nas poważnym ostrzeżeniem. W lipcu, gdy Włosi walczyli z pożarami, naszych zachodnich sąsiadów nawiedziły rekordowe powodzie. Państwo było nimi zaskoczone i nie było gotowych procedur nadzwyczajnych rozwiązań prawnych na tę okoliczność. Dziś niemiecki minister finansów Olaf Scholz szacuje, że spowodowane tym szkody sięgają 6 mld euro. Nic dziwnego, że w Berlinie rozważa się teraz przygotowanie procedur stanu wyjątkowego także na okoliczność katastrof naturalnych. Zapewne Polska też będzie musiała pójść tą drogą.

 Ione Belarra uznała, że nie może firmować takiej decyzji. Byłaby zaprzeczeniem całej jej kariery: w Czerwonym Krzyżu, Centrum Pomocy Internowanym Cudzoziemcom, organizacji pozarządowej SOS-Rasizm. Dlatego hiszpańska minister ds. praw społecznych i liderka lewicowego, populistycznego ugrupowania Podemos złożyła oficjalny protest, kiedy 16 sierpnia 2021 r. rząd Pedro Sáncheza zaczął wydalać do Maroka już nie tylko dorosłych imigrantów, którzy sforsowali granicę z hiszpańską enklawą w Ceucie, ale także nieletnich.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi