– Niech mnie pan stąd zabiera! – wrzasnęła.
Ja na to:
– Sekundkę. Wysiadam.
– Wysiada pan?
– Jestem dziennikarzem – wyjaśniłem. – Muszę się zająć relacją.
Wydawała się zadziwiona.
Facet wysadził mnie na środku ulicy i znalazłem się sam na Chambers Street, która w tygodniu, w ciągu dnia, jest zazwyczaj zapchana. Teraz jezdnię pokrywał biały kopeć. Panowała upiorna cisza, wrażenie było niezwykle dezorientujące.
Lila Speciner, asystentka prawna, Zarząd Portów, Północna Wieża, 88. piętro: Wyglądało to jak w szklanej kuli, tyle że zamiast śniegu wirowały papiery i pył z walącego się budynku. Wciąż nie zdawaliśmy sobie sprawy, co się stało. Byliśmy przemoczeni, miałam drobiny gruzu we włosach, w podartych pończochach i tak dalej. Wokół kręcili się pracownicy służb ratunkowych.
– Jest pani ranna? Proszę tutaj. Jeśli nie jest pani ranna, proszę iść na północ. Proszę się oddalić od budynku. Nie wiemy, co jeszcze może się stać. Proszę się oddalić.
Frederick Terna, ocalały z Holokaustu mieszkaniec Brooklynu: Gdy opadały popioły, momentalnie przeniosłem się z powrotem do Auschwitz. W Auschwitz wiedziałem, czym tak naprawdę są popioły. Tutaj zakładałem, że wiem – były to pozostałości budynku i znajdujących się w nim ludzi.
Detektyw sierż. Joe Blozis, kryminalistyk, NYPD: Może przesadzam, ale wydawało się, że ulice przykryło dobre pół metra papieru. Całe tony kartek ze wszystkich tych biurowców. Papier zajmował się ogniem, przez co zajmowały się i nasze samochody ratunkowe. Musieliśmy zabrać sprzęt, zanim się spali, więc opróżnialiśmy wszystkie wozy, wyjmowaliśmy butle z tlenem, narzędzia, liny, wszystko.
Dan Potter, strażak, zastęp gaśniczo-ratowniczy, FDNY: Zobaczyłem, że ludzie zaczynają wychodzić z ukrycia. Ogarnąłem się, skupiłem. Powiedziałem sam do siebie:
– To Południowa Wieża. Jestem prawie pewien, że to Południowa Wieża. – A potem: – Muszę iść po żonę.
Lila Speciner: Kiedy się oddalaliśmy, zobaczyliśmy biurowce. Jacyś ludzie zawołali nas do środka.
– Chcecie się obmyć? – spytali. – Telefony u nas działają. Nie musicie się skontaktować z rodziną?
Dostaliśmy T-shirty od firmy, która urządzała piknik i zostało jej trochę nadprogramowych koszulek. Wszystko, co na sobie mieliśmy, było brudne i przemoczone do suchej nitki.
Por. Joseph Torrillo, dyrektor ds. edukacji przeciwpożarowej, FDNY: Wokół mnie krzyki ustępowały miejsca nawoływaniom, nawoływania – łkaniu, a łkanie – ciszy. Potem nie słyszałem już nikogo.
Zaczął się prawdziwy chaos
W New Jersey, po drugiej stronie New York Harbor, porucznik Michael Day ze Straży Przybrzeżnej postanowił zorganizować szeroko zakrojoną akcję ewakuacyjną ludzi zgromadzonych na skraju Manhattanu.
Por. Michael Day, Straż Przybrzeżna Stanów Zjednoczonych: Znajdowaliśmy się wszyscy w centrum dowodzenia, skamieniali z wrażenia, bo mieliśmy takie wielkie telewizory i wiadomości z CNN, a kiedy upadła pierwsza wieża, straciliśmy jeden ze sposobów komunikacji z mniejszymi jednostkami; nasze dwunastometrowe łodzie robocze właśnie tam zmierzały. Po upadku pierwszej wieży straciliśmy obraz radarowy z powodu pyłu. Docierały do nas raporty, że na dolnym skraju Manhattanu gromadzą się ludzie. Kiedy upadła pierwsza wieża, zaczął się prawdziwy chaos.
Rick Schoenlank, prezes, stowarzyszenie United New Jersey Sandy Hook Pilots Benevolent: Od Straży Przybrzeżnej wyszło wezwanie do wszystkich jednostek, aby udzieliły pomocy Dolnemu Manhattanowi. Nasza łódź – mierzący 56 metrów „New York" – wypłynęła z portu i ruszyła pełną parą w kierunku Battery. Przekazaliśmy też dalej wiadomość, że musimy płynąć i udzielić pomocy.
Por. Michael Day: Na molo roiło się od strażaków, policjantów, ratowników. Wszyscy wskakiwali na łodzie, które tam były, i znowu je przeciążali. Strażacy zrzucali sprzęt i skakali za odpływającymi holownikami. Mieliśmy pewnie 25 do 30 strażaków miotających się w wodzie, bo zawalił się ten budynek.
Edward Aswad jr, funkcjonariusz, NYPD: Dotarliśmy do mariny. Wsiedliśmy na łódź, czy też raczej próbowaliśmy wsiąść na łódź. Sean [kolega z NYPD] powtarzał ciągle, że potrzebuje wody, więc zacząłem przegrzebywać zawartość tej łodzi. Była tam taka srebrna szafeczka, jak lodówka turystyczna, znalazłem w środku wodę i piwo. Wyciągnęliśmy butelki wody i wylaliśmy ją sobie na twarze, na głowy, zdjęliśmy kurtki.
Powinna pani uciekać
Kilka przecznic od World Trade Center przedstawiciele władz miasta – zepchnięci do tymczasowych punktów dowodzenia, jako że centrum zarządzania kryzysowego znajdowało się w zagrożonym budynku World Trade – po upadku Południowej Wieży po raz kolejny zostali zmuszeni do szukania schronienia.
Rudy Giuliani, burmistrz, Nowy Jork: Wyszliśmy do lobby budynku 100 Church Street i w ciągu kilku sekund ogarnęło mnie przeświadczenie, że dostaliśmy się z deszczu pod rynnę. Na zewnątrz ujrzałem gigantyczną chmurę przetaczającą się przez ulicę.
Sunny Mindel, dyrektorka ds. komunikacji w kancelarii burmistrza Nowego Jorku Rudy'ego Giulianiego: Wszystko zszarzało – od popiołu i kopci świat stał się monochromatyczny. Pierwszy przebłysk koloru przyniósł ze sobą niejaki Tibor Kerekes, facet z ochrony burmistrza. Wszedł do budynku – zupełnie szary, jeśli nie liczyć krwi.
Rudy Giuliani: Tibor Kerekes był potłuczony, krew ciekła mu po twarzy, zdawał się wstrząśnięty. A mówimy o gościu, który miał czarny pas w karate, służył w wojsku – większego twardziela ze świecą szukać. Zobaczyć go zszokowanego, cierpiącego... to pozwalało zrozumieć, jak kiepska jest sytuacja.
Andrew Kirtzman: Jakiś policjant podszedł do mnie.
– Proszę zejść z ulicy – polecił.
Odpowiedziałem:
– Przepraszam, jestem dziennikarzem.
– Jakby przepustka prasowa była jakimś magicznym urządzeniem.
– Muszę znaleźć Giulianiego.
– A, Giuliani jest tam – odparł.
I rzeczywiście, w odległości jakichś trzech metrów od siebie ujrzałem Giulianiego w towarzystwie wszystkich doradców: komisarza policji Berniego Kerika, komisarza straży pożarnej Tommy'ego Von Essena, Tony'ego Carbonettiego i kilku innych. Wyszli [z budynku] i wtedy na nich wpadłem.
Rudy Giuliani: Powiedziałem:
– Okej, wychodzimy. Pójdziemy w górę Church [Street] i poszukamy nowego centrum dowodzenia. Decyzję podejmiemy po drodze, ale zmywajmy się już z tego budynku. Złapałem Kirtzmana za ramię.
– Chodź, Andrew, idziesz ze mną.
Andrew Kirtzman: Nie łączyły mnie z Giulianim szczególnie ciepłe stosunki. Rok przed tamtymi wydarzeniami napisałem o nim książkę pod tytułem Rudy Giuliani, „Emperor of the City". Giuliani poprzysiągł nigdy jej nie przeczytać. Kiedy zawołał mnie do siebie, wszystko nagle się zmieniło.
– Pójdziemy na północ – oznajmił. – Musimy się stąd wydostać.
Ponieważ Biuro Zarządzania Kryzysowego zostało zniszczone, ratusz ewakuowany, a [kwatera główna policji przy] Police Plaza straciła wszelki kontakt ze światem, nie było żadnego miejsca, z którego mógłby objąć dowodzenie.
Rudy Giuliani: Pomaszerowaliśmy na północ. Inni ludzie zaczęli do nas dołączać, a my ciągle zachęcaliśmy kolejnych, żeby szli z nami.
Sunny Mindel: Kiedy tak szliśmy w górę Broadway niby fleciści z baśni braci Grimm, ludzie gromadzili się wokół nas.
Rudy Giuliani: Naradzaliśmy się w marszu, na zasadzie: gdzie powinniśmy urządzić punkt dowodzenia?
Andrew Kirtzman: Wyglądało to dość dziwnie: oto burmistrz i najważniejsze osoby w mieście idą sobie ulicą, równie bezradni co wszyscy inni. Z perspektywy obywatela było trochę przerażające, że nikt nie ma nad niczym kontroli – albo raczej, że osoba, która powinna sprawować kontrolę, nie ma jak funkcjonować.
Sunny Mindel: Pamiętam, że natknęliśmy się na pewną starszą kobietę siedzącą w parku. Piła kawę ze Starbucksa, nie ruszała się z miejsca – po prostu tam siedziała i popijała napój. Nie chciałam jej wystraszyć, ale pomyślałam, że powinna stąd uciekać. Podeszłam do niej i powiedziałam:
– Musi się pani kierować na północ.
Ona na to:
– Nie, tu mi dobrze.
Powtórzyłam:
– Naprawdę powinna pani uciekać.
Wcale nie była wystraszona. Sądzę, że musiała zareagować tak samo jak ja, kiedy spojrzałam na telewizor i pomyślałam: to nie moje życie, ja to tylko oglądam.
Tylko się módl
Przeżywszy upadek Południowej Wieży, rodzeństwo John i Michele Cartierowie zaczęło układać plan ucieczki ze zrujnowanej części Dolnego Manhattanu. Towarzyszyła im w tym obawa o Jamesa, brata, którego los nadal pozostawał dla nich nieznany.
John Cartier, brat Jamesa Cartiera, elektryka, który pracował w Południowej Wieży: Nie dotarliśmy zbyt daleko. Skręciliśmy do delikatesów, gdzie właściciel rzucił:
– Bierzcie wszystko. Bierzcie wodę. Bierzcie, czego wam tylko potrzeba.
Michele Cartier, Lehman Brothers, Północna Wieża: W tym momencie John miał już wodę, więc wzięłam butelkę dla siebie i pamiętam, że złapałam też jedną dla Jamesa. Wrzuciłam ją do walizki, którą niosłam. Zaczęliśmy rozmawiać o motorze Johna – gdzie jest, jak daleko.
John Cartier: Cofnąłem się po motor. Stał na chodniku, całkowicie pokryty kopciem. Pomyślałem: mam nadzieję, że to cholerstwo ruszy. Boże, spraw, żeby ruszyło. Silnik zapalił od razu. Wykręciłem, Michele wsiadła na motor i powoli odjechaliśmy. Ludzie robili zdjęcia, jak odjeżdżamy, cali obsypani popiołem.
Michele Cartier: Miałam na sobie taką błękitną sukienkę i siedziałam na motorze brata. Byłam kompletnie zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, gdzie jedziemy.
John Cartier: Mieliśmy tylko jeden cel: wrócić do domu. [Michele] bez przerwy dopytywała o Jamesa. Stwierdziłem:
– Pewnie wydostał się na zachodnią stronę.
Tak właśnie sądziłem.
Michele Cartier: Powiedział:
– Tylko się módl. Tylko się módl.
O autorze:
Garrett M. Graff
Amerykański dziennikarz i historyk. Pisał w „Politico Magazine", jest redaktorem naczelnym „Washingtonian Magazine", wykłada na Uniwersytecie Georgetown
Fragment książki Garretta M. Graffa „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września", przeł. Grzegorz Gajek, która ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN, Kraków 2021. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji