Nadarza się okazja, by przypomnieć jego sylwetkę, bo akademickie wydawnictwo Dialog odświeżyło mniej znane teksty Dołęgi-Mostowicza w dwóch książkach. Pierwsza to tom opowiadań „Niewiasty, bądźcie ostrożne!", a druga to zbiór publicystyki zatytułowany „Zły system".
Ten drugi jest o tyle ciekawy, że zawiera teksty pisane do przedwojennej „Rzeczpospolitej" w połowie lat 20., kiedy nikt nie domyślał się, że ma do czynienia z przyszłym gigantem powieściopisarstwa.
Urodził się w rodzinie ziemiańskiej na Kresach, studiował prawo w Kijowie, a w 1917 r. wstąpił na ochotnika do wojska i walczył później w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. Do redakcji „Rzeczpospolitej" trafił początkowo jako zecer, czyli pracownik fizyczny, odpowiedzialny za skład tekstu idącego do drukarni. Z czasem zaczął redagować krótkie notki, a w końcu szczęście się do niego uśmiechnęło i nadarzyła się okazja, by napisał tekst w miejsce kolegi, który nie przysłał na czas felietonu.
Teksty ukazują ówczesne nastroje społeczno-polityczne. Nie jest to obrazek radosny. „Konstytucja gwarantuje obywatelom RP tajemnice korespondencji i rozmów telefonicznych. Tymczasem wszyscy wiedzą, że w urzędach pocztowych funkcjonują tzw. czarne gabinety, gdzie wywiadowcy czytają listy obywateli" – pisał w 1926 r.