Symbolem ironicznej recepcji polskich i zamerykanizowanych świąt stało się nieoczekiwanie rodzinne oglądanie „Kevina samego w domu". A więc robimy to samo, tylko z dystansem. Piekę ciasto z przymrużeniem oka, robię karpia w galarecie, ale ironicznie. Obchodzę święta, ale się nie zaciągam.
Ale są i tacy, którzy nie czekają w rozkroku na progu. Odważnie wychodzą z wigilijnej wieczerzy i jeszcze trzaskają drzwiami. Niekoniecznie uciekają od razu pod palmy. Może po wigilii, zamiast na pasterkę, pobieżą po prostu do któregoś z modnych klubów oferujących taniec białego rana? Albo przynajmniej do baru.
„Skoro w pociągu można się wyspowiadać, to dlaczego pasterkować nie można przy barze?" – pyta jeden z krakowskich lokali, zachwalając swoją świąteczną ofertę. „Nasi barmani przemówią ludzkim głosem". Kto nie zdąży po wigilii, ten pierwszego i drugiego dnia świąt zaproszony jest „od 16 do ostatniego renifera" pod hasłem „przyjdźcie wszyscy na banieczkę". Lapidarny post zrobił furorę wśród internautów. Na Facebooku udział w wydarzeniu zapowiada 2600 osób, zainteresowanie zadeklarowało prawie 30 tys.
Zainteresowałem się i ja. Do owego lokalu wpadam z etnograficzną wizytą badawczą na tydzień przed świętami. Jeszcze nie ma nawet choinki. – Spokojnie, zdążymy ubrać – przekonują mnie Przemo i Barti – barmani i autorzy przebojowego zaproszenia. Pytam o „świąteczną banieczkę" i słyszę, że na pewno pusto nie będzie. Zresztą – nawet gdyby Polacy nie dopisali, zawsze można liczyć na zagranicznych turystów.
Dla was to też jest jakaś ucieczka? – pytam. – Ja nie obchodzę świąt – odpowiada Barti. A Przemo: – Wystarczy, jak pójdę na wigilię. Przyzwyczaiłem już wszystkich w domu, że dla mnie święta to jest okres pracujący. Od początku, jak pracuję w gastro, to tak jest.
O tym aspekcie jakoś nie pomyślałem. Ktoś musi pracować, żeby bawić się mógł ktoś... – Kiedyś mało lokali było otwartych w święta. Teraz coraz więcej uznaje to za normalny dzień pracy. Zachęcają ludzi wyższymi stawkami. Albo nie wyższymi – różnie bywa. I znajdują się ludzie, którzy chcą pracować w święta – słyszę.
Poza pracownikami i turystami kto nocną porą zapuka do baru? Młodzi ludzie. Nie pojedynczo. Wcześniej zmówią się w mediach społecznościowych, wyjdą na miasto całą grupą, paczką znajomych. Odpocząć, odetchnąć, odreagować. – Wydaje mi się, że już taka tradycja się wytworzyła, że zawsze ten drugi dzień świąt jest taki... mocniejszy. – Barti waha się chwilę, ale Przemo upewnia go, że dobór słów był jednak właściwy: – W dzisiejszych czasach już takie przyzwyczajenia można nazywać tradycją.
Zdjęcie reklamujące „świąteczną banieczkę" przedstawia nieco wczorajszego Mikołaja pociągającego wódkę z gwinta. Podpis głosi: „Alkochristmas" (– Wziąłem po prostu mem z internetu – tłumaczy Przemo – mam nadzieję, że nikt mnie nie pozwie za prawa autorskie). Patrzę nieświętemu Mikołajowi w oczy i wcale nie widzę demona postmodernistycznej rozrywki. Przecież to jedno z tych bezimiennych, prastarych bóstw, które patronowały orgiastycznym obrzędom zimowego przesilenia we własnej osobie. Więc może tak naprawdę młodzież w świąteczne noce pijąca w oczekiwaniu na powrót słońca jest znacznie bardziej tradycyjna niż my z naszym karpiem? ©?
Dr hab. Marcin Napiórkowski – badacz współczesnych mitów, wykładowca w Instytucie Kultury Polskiej UW. Autor m.in. książki „Mitologia współczesna", której drugie wydanie ukazało się właśnie nakładem PWN. Prowadzi bloga mitologiawspolczesna.pl