Kiedy w drugiej połowie XIX wieku w regionie zapomnianym przez administrację rządową osiedlali się przybysze z Europy, traktowali tę ziemię jako niczyją. W rzeczywistości żyły tu różne plemiona indiańskie, potomkowie ludów, które 30 tys. lat temu przywędrowały z Syberii do Ameryki Północnej, a ponad 13 tys. lat temu zasiedliły Patagonię. Rdzenni mieszkańcy tych obszarów – Araukanie, Ona, Yahgan, Haush, Alacaluf – przez wieki dzielnie bronili swego terytorium, oparli się Inkom i konkwistadorom hiszpańskim. Osadnicy, którzy odkryli, że stepy Patagonii nadają się do hodowli owiec, nie okazali się zbyt przyjaźni i z czasem, rzekomo broniąc swoich trzód, całkowicie wytrzebili lokalnych mieszkańców.
Odwiedzam hacjendę Aquilino i Muloz Olivares, otoczoną zwartym szpalerem topól włoskich, sadzonych wokół domostwa dla ochrony przed wiatrem. Pradziadkom gospodarzy nie było lekko, dawało im się we znaki rozpaczliwe wyludnienie, prymitywne warunki i nieurodzajność suchej gleby. Naturalna selekcja eliminowała mniej zaradnych. Oni też niejednokrotnie przeklinali ten świat i nienawidzili, ale całkowicie się do niego przystosowali i pozostali jemu wierni, kultywując zanikające tradycje swoich przodków. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają 40 kilometrów stąd, a między nimi tylko szczeciniaste trawy, cierniste krzewy i małe stada żyjących w stanie wolnym guanako, mniej szlachetnych kuzynów lamy. W Argentynie takie farmy hodowlane nazywają estancias, małe liczą od 20 do 30 tysięcy owiec, a każda z nich potrzebuje dla siebie 2 hektarów terenu. Ale duże, tak jak farma należąca do rodziny Benetton, rozciągają się na powierzchni 250 tysięcy hektarów.
„Kiedyś owce stanowiły majątek – opowiada Aquilino, Europa potrzebowała wełny, a tu było idealne miejsce do jej produkcji. Dziś nie przynoszą dużego dochodu, ale można wyżyć”. I tak, zima za zimą, opierając się zawodzącym wiatrom Olivares i wielu im podobnym, zżyli się z miejscem. „Nikt z nas nie ma powołania pustelnika i nie zamyka drzwi przed współczesnością – uzupełnia gospodarz. – Posiadamy radiostację, bo jest niezbędna, i używamy Internetu oraz telefonu komórkowego. Nie szukamy wsparcia rządowego, chcemy tylko, aby nikt nie zagroził ziemi będącej naszym największym skarbem”.
Jak większość właścicieli estancias, oni także zaokrąglają swoje dochody, otwierając drzwi dla rosnącej ilości amatorów czynnej i egzotycznej turystyki. Spędzam tam dwie pełne wrażeń doby, dostosowując się do rytmu tutejszego dnia. Przepędzam z gauchos bydło po pampie, towarzyszę przy strzyżeniu owiec i wypalaniu na zwierzętach znaków właściciela, uczestniczę w polowaniu na pumę, która poprzedniej nocy wyrządziła szkody wśród trzody. Emocję wywołuje nocleg pod gołym niebem, przy ognisku pozwalającym ogrzać się przed przeszywającym chłodem nocy. Nieodłączne jest asado, czyli grill po argentyńsku. Rozcięte wzdłuż brzucha jagnię pieczemy przez kilka godzin na ruszcie, wypełniając czas oczekiwania sączeniem ciemnego, gęstego malbeca.
O kilka godzin drogi leży zakupiona za niewielką kwotę ogromna posiadłość magnata medialnego Teda Turnera. Gdzie indziej można się natknąć na ziemię Sylwestra Stallone’a, filantropa i spekulanta George'a Sorosa, rodziny Swarovskich czy ekscentrycznego milionera amerykańskiego Douglasa Tompkinsa. Prawo zezwala na zakup wielkich przestrzeni, ale nieraz wywołuje to krytykę i protesty. Nie tak dawno kilkanaście rodzin Mapuczów zamieszkało na ziemi, którą Luciano Benetton przeznaczył na hodowlę owiec, twierdząc, że ona tradycyjnie do nich należy. Inaczej sprawa ma się z tajemniczym, unikającym rozgłosu Tompkinsem, jednym z największych posiadaczy ziemskich na świecie. Jego ekologiczna fundacja Conservation Land Trust założyła w Chile w 1991 r. Parque Pumalin, a w sześć lat później Parque Nacional Corcovado, którego większą część zajmuje opisywana przez Darwina, przypominająca Pojezierze Mazurskie, nienaruszona przez cywilizację kraina jezior. Oba rezerwaty ekomagnat darował rządowi Chile, bo nie zamierzał zarabiać na przyrodzie, a chciał tylko ją chronić. Przeciwników umiędzynarodowienia ziem argentyńskich w imię ideałów zachowania pierwotnej przyrody jest dużo. Właściciele sąsiednich terytoriów czują się zagrożeni, zaniepokojone jest wojsko, które może utracić kontrolę nad strategiczną częścią kontynentu.
W ostatniej dekadzie El Calafate, rozwinięte na pustkowiu w sercu Patagonii dzięki największej atrakcji turystycznej regionu, jakim jest lodowiec Perito Moreno, powiększyło się czterokrotnie i dziś liczy 10 tysięcy mieszkańców. Boom nadszedł wraz z upadkiem peso i objęciem fotela prezydenckiego przez pochodzącego stąd Nestora Kichnera. Niskie ceny i fama lodowca sprawiły, że zwróciły się tu oczy obcokrajowców. Z dotacji państwowych wybudowano lotnisko międzynarodowe i po dzień dzisiejszy, nieopodal jeziora goszczącego kolonie flamingów wciąż powstają nowe hotele, pensjonaty – prawdziwe domy patagońskie, restauracje i agencje turystyczne.