– 40 lat temu na ekranach było „Ostatnie tango w Paryżu", a dzisiaj chcemy wprowadzać cenzurę z powodów obyczajowych? To może zabić kino. Zwłaszcza artystyczne – oburzał się reżyser.
Sztuka powinna prowokować i poruszać tematy drażliwe, a Steve McQueen jest artystą, który lubi pokazywać meandry moralności, prawa, historii. Dlatego – przywiązany do swej tradycji – musiał kiedyś porwać się na film o niewolnictwie. Powiedzieć o rasowych uprzedzeniach i istocie człowieczeństwa. Zrobił to w Hollywood, choć po „Głodzie" zarzekał się, że nigdy tam nie trafi.
– Nie mógłbym kręcić typowych amerykańskich filmów. Nie widzę siebie w roli twórcy kolejnej części „Supermana" i nienawidzę happy endów – przekonywał.
„Wstyd" nakręcił w Stanach, ale była to produkcja całkowicie brytyjska. Przy „Zniewolonym.12 Years a Slave" pękł.
– Nie uzbierałbym takich pieniędzy gdzie indziej – mówi. – Wywalczyłem sobie final cut, czyli prawo do ostatecznego montażu i dostałem wielką szansę, by pracować z ludźmi, którzy mi zaufali, takimi jak Brad Pitt, który wszedł w projekt również jako współproducent.
Podczas prezydentury Baracka Obamy artyści zaczęli śmielej rozliczać się z niechlubną przeszłością. Powstały filmy takie jak „Django" czy „Kamerdyner" o niewolnictwie i walce Afroamerykanów o równe prawa. „Zniewolony" zajmuje wśród nich miejsce szczególne.
– Kiedy żona podsunęła mi wydane w 1853 roku wspomnienia Solomona Northrupa od razu wiedziałem, że to gotowy scenariusz – mówił w wywiadach Steve McQueen. – Niby wszystko o niewolnictwie wiedziałem, a jednak każda strona tej książki była dla mnie szokiem. Ta powieść ma dla Ameryki podobne znaczenie jak „Dziennik Anny Frank" dla Europy. A filmy o niewolnictwie to dla Stanów coś takiego, jak dla Starego Kontynentu filmy o II wojnie wojnie światowej i Holokauście. Dlatego się nie zmartwiłem, że Tarantino robi „Django". On sam też mi powiedział: „A dlaczego miałby być tylko jeden taki obraz?".
Historię wolnego człowieka, który 12 lat spędził bez dokumentów jako niewolnik, McQueen opowiedział bez znieczulenia. W pięknych pejzażach Południa rozgrywają się sceny pełne okrucieństwa. Zarządcy plantacji uderzeniami bicza pospieszają ludzi skulonych nad białymi krzakami bawełny, drobna niesubordynacja może się skończyć chłostą albo makabrycznymi torturami, młode niewolnice stają się nałożnicami białych plantatorów, a życie „czarnucha" jest warte tylko tyle, ile dało się za niego handlarzowi. Ale od cierpienia fizycznego znacznie bardziej dotkliwe jest upokorzenie psychiczne. Przekonanie, że wszystko jest naturalne, bo czarni to podgatunek człowieka.
Film odniósł ogromny sukces, a McQueen w wywiadach podkreślał, że w Stanach ciągle jeszcze można na Południu trafić do miejsc, gdzie dziewczyna przebrana za Scarlett O'Harę pokazuje turystom jako ciekawostkę plantacje bawełny i gdzie nie było dotąd poważnej dyskusji o ciemnych stronach przeszłości.
– Amerykanie wypierali ze swojej świadomości wstyd niewolnictwa – mówi reżyser. – A teraz dyskusje po pokazach zamieniały się niemal w wiece. Coś się w ludziach uwalniało.
Oscar dla „Zniewolonego..." to też świadectwo, że Ameryka do tych dyskusji dojrzała.
Krajobraz po Oscarze
McQueen od ponad 15 lat mieszka w Amsterdamie, bo jak mówi „to nie jest Londyn, to nie jest Los Angeles, to nie jest Nowy Jork". Towarzyszką jego życia jest krytyk Bianca Stigter, wychowują razem dwoje dzieci. Steve lubi Holandię. Opowiada, że gdy jego córka poszła do pierwszej klasy, płakał ze wzruszenia. – Bo to była zupełnie inna szkoła niż moja. Otwarta, prawdziwie egalitarna, pełna szacunku dla osobowości uczniów – mówi.
Nie chce być celebrytą, nie bywa na bankietach, z trudem przyzwyczaja się do udzielania wywiadów. Niektórzy dziennikarze nazywają go bufonem. Nie znosi głupich pytań, natychmiast je ucina. Jest wtedy szorstki i nieprzyjemny, dopiero uczy się medialnej dyplomacji. Jest zresztą człowiekiem skromnym. Rzadko nazywa siebie artystą. Woli powiedzieć: – Wykonuję swoją robotę.
Pierwszy po „Zniewolonym..." projekt McQueena to krótki film „Ashes" nakręcony kamerą Super 8, pokazywany w Thomas Dane Gallery w Londynie. Na ekranie Ashes, młody czarny mężczyzna, płynie łódką. Uśmiecha się do kamery, pozuje. Ale w tle słychać rozmowę. Dwaj mężczyźni opowiadają sobie o tragedii młodego rybaka, który znalazł na plaży narkotyki i został zastrzelony przez gangsterów. Widz wie, że beztroski facet z łódki to właśnie on. McQueen zdjęcia na łódce nakręcił kiedyś przypadkiem, podczas pobytu w Grenadzie, w rodzinnych stronach swojego ojca. Zmontował je, kiedy wrócił po latach w to samo miejsce i dowiedział się o tragedii.
– To film o życiu – mówi McQueen. – Chłopak patrzy na bezkresny horyzont i nie wie, że za sześć lat nie będzie żył.
Reżyser przygotowuje też kolejne projekty fabularne. Pierwszy z nich to film o czarnoskórym aktorze, piosenkarzu i aktywiście Paulu Robesonie. Z dzieciństwa pamięta, jak Robeson śpiewał dla górników w Walii. Wtedy McQueen się dowiedział, że Robeson był synem niewolnika, doświadczył też we własnym życiu przejawów rasizmu.
Jako artysta protestował przeciwko niesprawiedliwości społecznej, brał udział w demonstracjach antynazistowskich. W czasach maccarthyzmu został oskarżony o sympatie komunistyczne i trafił na czarną listę. W 1958 roku znów zaczął występować, ale nigdy już nie stanął całkowicie na nogi. Przyjaźnił się z Harrym Belafonte'em, który dziś wspiera McQueena.
Według „The Hollywood Reporter" Steve McQueen pracuje jednocześnie nad adaptacją filmową sześcioodcinkowego serialu z lat 80. „Widows". To historia trzech kobiet, które postanawiają dokonać napadu na bank. Tego samego, w którym zginęli ich mężowie. Akcja ma zostać przeniesiona z Wielkiej Brytanii do USA.
A na razie reżyseruje dla HBO serial „Codes of Contact" z Devonem Terrellem, Heleną Bonham Carter i Rebeccą Hall w rolach głównych. Terrell, którego McQueen odkrył po dziesięciu miesiącach poszukiwań i castingów, gra czarnoskórego chłopaka, który dostaje się do elity nowojorskiej i próbuje utrzymać w tajemnicy swoją przeszłość. Hall gra córkę miliardera, Bonham Carter zaś zamożną rozwódkę.
Steve McQueen nie ukrywa, że w jego życiu poza najbliższą rodziną liczy się tylko praca. Mówi, że kiedyś przyjrzał się uważnie swojemu notesowi, zauważył, że są w nim głównie telefony osób, z którymi zetknął się w robocie. Nie ma przyjaciół, z którymi chodzi na wódkę albo wyjeżdża na weekend. Kiedyś był, sam niedoszły piłkarz, fanem Tottenhamu, ale przestał chodzić na mecze, bo zabierało mu to zbyt dużo czasu. Przyznaje, że obsesyjnie myśli o swoich projektach. Siedząc w kuchni, sprzątając, kładąc się do łóżka. Stale ma głowę zaprzątniętą nową instalacją, nowym scenariuszem, nowym filmem, nowymi ujęciami.
– Nie nazwałbym tego pracą – mówi. To życie.
I tak właśnie miało być. O tym śnił, kiedy jako mały chłopiec jeździł autobusem obok Ealing Studios i wyobrażał sobie, że robi tam filmy. A zapytany jaką radę dałby dzieciakom, które dziś w autobusie mijają Ealing Studios, Steve McQueen odpowiada:
– Powiedziałbym: „Próbuj. Czasem marzenia się spełniają".
Głód 2008
Historia głodówki i śmierci w więzieniu Bobby'ego Sandsa oskarżonego o terroryzm. Pierwsza część filmu to realistyczna opowieść o gehennie więźnia. McQueen pokazuje zezwierzęcenie strażników, którzy znęcają się nad Irlandczykiem psychicznie i fizycznie. Sands jest katowany, upokarzany, odzierany z ludzkiej godności. Potem całkowicie statyczna kamera w długim, prawie 20-minutowym ujęciu rejestruje rozmowę Sandsa z księdzem z Belfastu. Mówią o polityce, rozważają argumenty za i przeciw strajkowi głodowemu. Trzecia część to rejestracja 66 dni umierania Sandsa. Pokazana z najdrobniejszymi detalami. Wielką kreację tworzy w „Głodzie" aktor Michael Fassbender, który przed zdjęciami do szpitalnych sekwencji przeszedł drakońską dietę, zamieniając się niemal w człowieka widmo.
Wstyd 2011
Brandon Sullivan (w tej roli znów znakomity Fassbender) to człowiek sukcesu, facet jak z reklamy albo kolorowego magazynu dla panów. Zamożny, z dobrą pracą i nowocześnie umeblowanym apartamentem na Manhattanie. Nie ma narzeczonej, wystarczają mu jednonocne kochanki i call girls na każde zawołanie. W jego życiu seks odarty jest z jakiegokolwiek uczucia. Bo przed miłością Brandon się broni. Nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za drugą osobę. Nawet wtedy, gdy zjawia się u niego młodsza siostra. Sissy wygląda na wyzwoloną dziewczynę, ale naprawdę jest zagubiona, nie daje sobie rady z życiem, każdym gestem i spojrzeniem błaga o opiekę. Ale Brandon jest ostatnią osobą, która mogłaby, a przede wszystkim chciałaby jej pomóc. Świetny film o ludziach, którzy – choć mają wszystko – są uczuciowymi wrakami.
Zniewolony. 12 Years a Slave 2013
Czarnoskóry muzyk Solomon Northrup był wolnym człowiekiem, gdy w północnej części Ameryki został porwany i sprzedany na Południe jak niewolnik. Przeżył tam 12 lat. Pozbawiony dokumentów, traktowany jak zwierzę, nie był w stanie udowodnić, kim jest. Dla handlarzy niewolników stał się towarem, dla ziemskich właścicieli – „czarnuchem", darmową siłą roboczą. Stracił wszystko, co miał – spokojną egzystencję, zawód, rodzinę, dzieci. Nie stracił tylko nadziei. Przez wszystkie te lata wierzył, że kiedyś swoje życie odzyska. Pełen brutalności realizm, z jakim reżyser pokazał świat niewolnictwa, przyniósł Oscara dla najlepszego filmu 2014 roku. „Zniewolony" miał jeszcze osiem innych nominacji, a statuetki dostali też aktorka Lupita Nyong'o i scenarzysta John Ridley.