Idealne warunki do dużych inwestycji.
Wielu Rosjan narzeka dziś na Borysa Jelcyna, ale on był prawdziwym demokratą. Nie wiem, jak nastąpiło jego mentalne przekształcenie, ale pozwolił wybierać gubernatorów w regionach i robić to wszystko, co nie jest zabronione. Media za Jelcyna były bardziej wolne niż w jakimkolwiek europejskim kraju. Nie znam takiego państwa w Europie, gdzie główne wiadomości mogą codziennie atakować prezydenta kraju. Jakby tak było we Francji, to byłby telefon: weźcie się uspokójcie, bo zrobimy wam jakąś krzywdę.
Demokracja nie przyjęła się jednak w Rosji.
Z bardzo prostego powodu. Nikt z Zachodu nie chciał pomagać Jelcynowi. Wszyscy uznali, że mamy koniec historii Fukuyamy i inne dyrdymały, a Rosja musi sobie radzić sama. Jelcyn miał kryzys finansowy, który odziedziczył po Gorbaczowie, a cena baryłki ropy (sytuacja gospodarcza Rosji w dużej mierze zależy od cen surowców – red.) wynosiła 14 dolarów.
Później było to 100 dol.
Ale już w czasach Putina. Za czasów Jelcyna 9 dolarów kosztowało jej wyprodukowanie. Jak przyjechałem do Rosji, to była taka bieda, że ludzie próbowali sprzedawać na Łubiance pary starych butów z gazety. Jelcyn nie mógł tego powstrzymać i zaczął robić interesy z oligarchami. To były pożyczki za sprzedaż aktywów. Oni zatrudniali fachowców z Zachodu, którzy ich wprowadzali w świat zachodniego kapitału. Największe rosyjskie przedsiębiorstwa kupowano wtedy za ułamek wartości. Znałem wszystkich pierwszych oligarchów: Bieriezowskiego, Potanina czy Chodorkowskiego.
Ich złote czasy szybko się skończyły.
Chodorkowski myślał, że jest rozgrywającym, a rozgrywającym to zaczął być prezydent Putin.
Wróćmy do początku lat 90. i do pana. Dlaczego czeczeńska mafia chciała pana zabić?
To była bardzo śmieszna historia.
Czeczeńska mafia nie kojarzy mi się ze śmiesznymi historiami.
No, rzeczywiście, wtedy nie była ona śmieszna. Pracowałem nad przejęciem przedsiębiorstwa na południu Rosji. To był czas, gdy nie byłem widoczny. Moja firma nie miała nawet tabliczki na drzwiach. Pracowaliśmy dla bardzo dużych koncernów z Zachodu i one nas znały, ale w Rosji mieliśmy być niewidzialni. Tylko jak się skutecznie pozyskuje duże przedsiębiorstwa, to ludzie to widzą, a ja w dodatku nadepnąłem komuś na odcisk. Z tego powodu zostałem sprzedany mafii ormiańskiej.
Drogo?
Podobno za 50 tysięcy dolarów. Z jakichś względów mafia ormiańska nie chciała się mną zajmować i sprzedała mnie za tyle Czeczenom. Ci chcieli odzyskać te pieniądze.
Osobiście?
Pewnej soboty dzwoni telefon i słyszę w słuchawce jakiś dziwny element, który informuje mnie, że będę mu teraz płacił grube tysiące dolarów miesięcznie albo będę pływał do góry brzuchem w rzece Moskwa. Do poniedziałku miałem czas, by zebrać pierwszą transzę. Większość firm, które operowały wtedy w Rosji, miała nieformalną ochronę, która nazywała się krysza. Ja nie miałem takiego dachu, bo utrzymywałem się poniżej parapetu i uważałem, że nie warto płacić haraczy. Czeczeni musieli wiedzieć, że nie ma kryszy, ale nie wiedzieli, że mam ukrytych znajomych. Jeden z nich, doktor matematyki, był przedtem w specnazie i prowadził szkołę ochroniarską.
Dość nietypowe CV.
Uwielbiał też rosyjską literaturę. On przyszedł do mnie z dwoma pitbullami, które były tak wyszkolone, żeby zabijać ludzi. Strasznie się zresztą zdenerwował, bo one mnie bardzo miło przywitały i zaczęły się ze mną bawić. Psy wiedzą, że je kocham. Znajomy usiadł i zaczął mi na kanapie przedstawiać scenariusze: albo to są ludzie z KGB, którzy sobie dorabiają, i wtedy da się to załatwić, albo mogą to być młodzi gniewni, którzy zauważyli, że wszyscy jeżdżą mercedesami, a oni jeszcze nie, i z nimi nie idzie się dogadać.
I to była prawdopodobna wersja?
No właśnie nie, bo ci młodzi działali trochę inaczej: najpierw musieli pobić, bo byli prymitywni. Inni, z którymi nie dało się dogadać, to była właśnie czeczeńska mafia, czyli najgorszy przypadek, bo nie da się z nimi normalnie porozumieć. Dostałem ochroniarza, który miał 18 lat, ale powiedziano mi, że jest wykształcony, bo dostał już raz kulę. Miał być ze mną przez 24 godziny na dobę, a ja miałem nie ruszać się z domu. Znów odezwał się tajemniczy głos w słuchawce: oni ustalali godzinę, a my miejsce. To była ogromna kawiarnia na głównej ulicy Moskwy. Zajęliśmy stolik, mój ochroniarz miał mikrofon, a dwóch chłopaków kilka stolików dalej siedziało ze słuchawkami. W pewnym momencie przyszedł facet, którzy rzeczywiście wyglądał na Czeczena, ze swoim ochroniarzem, który był olbrzymi i gruby jak beka. Mój był młody, ale miał oczy jak wilk. Czeczen od razy zapytał, kto to jest. Odpowiedziałem, że mój doradca do spraw bezpieczeństwa. Pokazał wtedy swojego ochroniarza i powiedział, że to jego doradca do obcinania uszu. Powtórzyli, czego chcą, i było widać, że celują w procent firmy. Mój przyjaciel odpowiedział, że to jest nieporozumienie, bo mamy ochronę w postaci kryszy, a tamten, że nie mamy. Widać mieli to sprawdzone. Wtedy mój ochroniarz napisał na kartce nazwisko szefa największego gangu w Rosji. Czeczen się wystraszył i powiedział, że będzie sprawdzać, czy on nas naprawdę chroni, a jak nie, to nas zabije.
Oczywiście nie mieliście ochrony.
To rzeczywiście był pewien problem. Mój przyjaciel miał takie kontakty, że tego samego dnia umówiliśmy się z rodziną tego szefa największego gangu w Rosji. Wypytali nas, co robię, i stwierdzili, że będą nas chronić. Prosto z kolacji pojechałem do domu, spakowałem torbę i poleciałem na lotnisko.
Czeczeński wyrok śmierci został anulowany.
Potem dowiedziałem się, że ten pan, co mi groził pływaniem do góry brzuchem w rzece Moskwa, sam tak skończył.
Że w tej rzece się jeszcze miejsce znalazło.
Rzeczywiście, tam sporo ludzi wtedy pływało.
Potem był powrót do tej nudnej Polski.
Nie chciałbym mieszkać ani pracować w putinowskiej Rosji. Tu przez pięć lat pracowałem w Polskiej Grupie Energetycznej.
Jak z pana perspektywy zmieniła się Polska? Pan tu dorastał, a potem przez lata bywał przejazdem.
Zmiany są kolosalne. Jesteśmy z natury malkontentami, ale ja tego nie toleruję. Jesteśmy sukcesem, który rzadko zdarza się w historii. Mieliśmy wielkie szczęście i potrafiliśmy się połączyć. O Polakach mówiło się, że są leniwi i nie potrafią pracować. To wszystko okazało się nieprawdą.
Potrafimy pracować, gdy nam się to opłaca.
Za komuny znałem rzemieślników, którzy nie chcieli pracować, bo jak zarobili za dużo, to przychodził urząd skarbowy i im to zabierał. Wszyscy ukrywali swoją działalność. Jak nam rząd nie przeszkadza, to Polacy są pracowici i kreatywni.
Ciąży nad nami jakiś fatalizm?
Mój ociec zapytał kiedyś papieża, czy on myśli, że tutaj diabeł chodzi. To był czas, gdy działo się wiele złych rzeczy, na przykład w Jugosławii. Ojciec Święty odpowiedział: – Panie Władysławie, ja nie wiem, ale Leszek Kołakowski tak uważa.
A jak uważa Władysław Teofil Bartoszewski?
Jeśli istnieje Bóg, to istnieje także diabeł, który czasem się pojawia. Ojciec mówił, że jeśli istnieje błogosławieństwo dobrych uczynków, to istnieje także przekleństwo złych uczynków.
–rozmawiał Piotr Witwicki, dziennikarz Polsatnews.pl
Władysław Teofil Bartoszewski jest filozofem, historykiem i antropologiem społecznym. Ukończył Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet w Cambridge. Jest synem Władysława Bartoszewskiego, więźnia obozu w Auschwitz i byłego ministra spraw zagranicznych