Zaślepiony rzecznik
Chodzi tu przede wszystkim – powiedzmy wprost – o rzecznika praw dziecka oraz grupy i organizacje, które z jego linią się identyfikują. Warto przypomnieć, że gdy w 1997 roku środowiska lewicowe wpisywały do ustawy zasadniczej tę instytucję, ze strony opozycji padały zaniepokojone głosy, że ma ona charakter polemiczny wobec uprawnień rodziców i może służyć programowi osłabiania roli rodziny. Może, ale – moim zdaniem – wcale nie musi.
Pytanie o sens istnienia i zadania instytucji rzecznika praw dziecka – patrząc szerzej: również pytanie o rzecznika praw obywatelskich, o wzajemną relację obu rzeczników oraz o ich odniesienie do innych organów państwowych – to kwestia niezmiernie ważna i zasługująca na osobny artykuł.
Instytucję rzecznika da się z pewnością obronić, jeżeli jest rozumiana i sprawowana w duchu klasycznego liberalizmu jako dodatkowy organ samoograniczającego się państwa wolności, świadomego nadużyć, jakie mogą spotkać obywateli ze strony jego funkcjonariuszy. W takiej perspektywie podstawowym zadaniem rzecznika praw dziecka (podobnie jak rzecznika praw obywatelskich) będzie obrona osób i ich praw, ale naruszanych nie tyle przez inne jednostki – od tego są przecież policja i sądy – ile przez urzędników i instytucje państwowe!
Jest jednak również możliwa odwrotna sytuacja, gdy rzecznik sam staje się zagrożeniem dla praw jednostki i rodziny – kiedy, zapominając o swojej właściwej funkcji, usiłuje wpływać na politykę i system prawny państwa tak, aby wychowywać i kształtować obywateli zgodnie ze swoim ideologicznymi preferencjami.
Gdyby obecny rzecznik praw dziecka mocą swojego urzędu bronił rodziny przed arbitralnością władzy, jego działalności należałoby przyklasnąć. Niestety, skupił się on wyraźnie na tropieniu w rodzinach patologii, jaką jest według niego wymierzanie klapsów. Co więcej, uznając za swą misję doprowadzenie do ich penalizacji, podejmuje próby instytucjonalnych nacisków – co jest również formą stosowania przemocy – na tych, którzy są innego zdania.
Pisałem już, z jakim oburzeniem zareagował w lutym 2015 r. na wyrok warszawskiego sądu, że „jednorazowe czy nawet kilkukrotne skarcenie dziecka tzw. klapsem (...) nie jest równoznaczne z biciem". Na szczęście próba forsowania przez niego odwrotnej interpretacji, że każdy klaps to bicie, rozbiła się o zdrowy rozsądek urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości pod kierownictwem min. Cezarego Grabarczyka.
Na to, że szlachetnym deklaracjom rzecznika towarzyszy w tej sprawie ideologiczne zaślepienie, wskazuje coś jeszcze. Otóż rzecznik praw dziecka to jedyny wymieniony w konstytucji organ naszego państwa, który w ustawie określającej jego zadania ma zapisane czarno na białym, że „dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia". Ma również wpisane w zakres swych obowiązków „działania zmierzające do ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem" oraz to, że „szczególną troską i pomocą otacza dzieci niepełnosprawne".
Gdyby więc los kilkuset dzieci z zespołem Downa, corocznie masakrowanych i mordowanych w majestacie prawa jeszcze przed ich narodzeniem, stał się przedmiotem równie gorliwej troski rzecznika co doprowadzenie do całkowitego zakazu klapsów, jego zaangażowanie w tę drugą kwestię wyglądałoby dużo wiarygodniej.
Piekło czy raj
Jest zastanawiające, dlaczego ci, którzy myślą podobnie jak rzecznik, zatroskani o to, by dzieci nie dostawały nigdy klapsów, nie potrafią dostrzec, że interwencja państwa w rodzinę zawsze wiąże się z przemocą o wiele bardziej dotkliwą i dewastującą niż klaps. Zapewne wielu z nich ma jak najlepsze intencje, ale takimi intencjami wybrukowane jest piekło, którego kształt przybliża choćby publikowany niedawno w „Plusie Minusie" (1–2 października 2016 r.) fragment książki Macieja Czarneckiego „Dzieci Norwegii. O państwie nadopiekuńczym".
Nie mam zresztą złudzeń. Dla niektórych to, co się dzieje z dziećmi, i co stało się już z rodzinami w Norwegii czy Szwecji – czy w ogóle można je jeszcze tak nazywać, skoro władza i piecza rodzicielska zaczyna być tam zupełną fikcją? – to wcale nie piekło, lecz wręcz wymarzony raj.
PS. Chciałbym też wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy podjęli ze mną uczciwą, merytoryczną dyskusję i – starając się najpierw odczytać i zrozumieć moje intencje – przedstawili swoje zastrzeżenia i krytyczne uwagi. Spośród autorów tekstów publikowanych w „Plusie Minusie" nr 40, dziękuję Agnieszce Rzewuskiej-Pacy za wyjątkową zdolność empatii – mam nadzieję, że niektóre z podniesionych przez nią wątpliwości udało mi się powyżej wyjaśnić; Annie Czepiel za wątpliwości co do interpretacji Kanta, na które odpowiem osobiście; Adamowi Hernasowi natomiast, z którym łączą mnie podobne doświadczenia źródłowe, dzieli zaś filozoficzny spór dotyczący trafności ich opisu, obiecuję – już na innym forum – kontynuację debaty.
Autor jest filozofem polityki, pracuje w Instytucie Politologii UKSW
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95