Awantura kryminalna ze śmiertelnym skutkiem dla jednego z jej uczestników zakończyła się linczem o podłożu rasistowskim.
Wystarczyło, że stronami bójki były dwie różne narodowości – Arab zadźgał nożem Polaka – a mazurskie miasto stało się miejscem kolejnej odsłony wojny między cywilizacjami, chociaż nie taki przecież charakter miał ten dramat.
Można się było spodziewać, że w tej sytuacji lewicowo-liberalne towarzystwo nie przepuści okazji do odprawiania swoich rytuałów, jak wymądrzanie się na temat tego, jacy to z Polaków katolików genetyczni faszyści. I tak filozof Jan Hartman oznajmił, że w Polsce dzisiejszy antyislamizm jest odpowiednikiem antysemityzmu z okresu międzywojennego, a odpowiedzialnością za rozprzestrzenianie się tego zjawiska obarczył Kościół. Czołowy antyklerykał III RP pominął choćby fakt, że w roku 2015 to polscy biskupi – wbrew nastrojom części polskiej prawicy – zaapelowali do wiernych o to, żeby ci wyciągnęli pomocną dłoń do uchodźców.
Na przeciwległym biegunie sytuuje się Ruch Narodowy, którego przekaz brzmi: wybijanie szyb w barze z kebabami to nic innego jak akt prewencji mający na celu powstrzymanie Arabów przed stosowaniem przemocy wobec Polaków (o tym, że bójkę wywołał Polak, i to już wcześniej będący na bakier z prawem, cicho sza).
Narodowcy gotowi są na ełckich wydarzeniach zbić kapitał polityczny i chcąc nie chcąc wejść w role, w których chce ich nieustannie obsadzać „Gazeta Wyborcza". Niby walczą z modelem społeczeństwa wielokulturowego, ale tak naprawdę właśnie takiego społeczeństwa potrzebują – żeby wskazywać swoim zwolennikom wrogów. Gdyby w Polsce zabrakło Arabów, to działacze Ruchu Narodowego musieliby ich obecność wymyślić, bo nie mieliby z kim walczyć.