Robert S. Terentiew: PiS pozbawił myśliwych samorządności, za to nowy rząd chce łowiectwo upaństwowić

W poprzedniej kadencji ziobryści opanowali cały aparat wykonawczy Polskiego Związku Łowieckiego i do dziś nie wiadomo, po co im to było. Upadek PiS w wyborach myśliwi przyjęli z ulgą i nadzieją. Nie na długo, bo dziś sprawami myśliwych zajmuje się wiceminister specjalista od pilatesu.

Publikacja: 16.06.2024 15:41

PiS pozbawił myśliwych samorządności, za to nowy rząd chce łowiectwo upaństwowić

PiS pozbawił myśliwych samorządności, za to nowy rząd chce łowiectwo upaństwowić

Foto: Adobe Stock

„Na kapuście ładne liście / Nie daj dupy komuniście / Bo jak powie Bierutowi / To ci dupę upaństwowi”. Taką przyśpiewką lud przyjął siłowe wprowadzanie w powojennej Polsce wzorem Związku Sowieckiego kołchozów oraz powszechną nacjonalizację, co zapewne dziś pamiętają już tylko najstarsi z ówczesnych nieszczęśników, a co warto przypominać młodzieży. Mnie ten poetycki apel przypomniał się po przeczytaniu w „Rzeczpospolitej” sążnistego artykułu dwojga prawników (współczesnych) pana Cezarego Błaszczyka oraz pani Anny Zientary, którzy ni z tego, ni z owego zabrali się za reformowanie jednej z najstarszych aktywności człowieka, czyli myślistwa. Temat – wydawałoby się – marginalny, bo dziś dotyczący w Polsce raptem 120 tys. ludzi, ale za to, jak się okazuje, budzący niezwykle silne emocje i to w bardzo różnych środowiskach. Bardzo mnie zdumiał ów niezwykły tekst, ale jeszcze bardziej rozbawili autorzy, bowiem w ramach reformy postulują całkowite upaństwowienie myślistwa.

Nie wdając się w rewolucyjne szczegóły, pomysł jest taki, żeby myśliwych pozbawić prawa do wszelkich form polowania, a 120 tys. członków społecznej organizacji Polskiego Związku Łowieckiego od tego momentu mogłoby strzelać wyłącznie na strzelnicach do tekturowych makiet zajęcy czy dzików i prowadzić w szkołach pogadanki o pięknie przyrody. Ich miejsce zajęliby wyszkoleni, zawodowi strzelcy pozostający na etacie Ministerstwa Klimatu i opłacani z państwowej kiesy. By podołać kontroli stanów zwierzyny, redukcjom populacji, odstrzałom sanitarnym itd., musiałoby ich być z kilkadziesiąt tysięcy, co dodatkowo zmniejszyłoby problem bezrobocia na zapóźnionych obszarach kraju.

Argumentów za takim rozwiązaniem autorzy podają mnóstwo – od niekompetencji dzisiejszych „społecznych myśliwych”, po ich brak serca do wszystkiego, co żywe w lasach czy na polach. Reszta jest tylko pochodną tych dwóch ciężkich grzechów.

Historia Polskiego Związku Łowieckiego w II RP i PRL

Polski Związek Łowiecki jest bardzo ciekawą organizacją. Powstał zaraz po odzyskaniu niepodległości, gdy jeszcze przez całe dwudziestolecie międzywojenne prawo polowania związane było z własnością ziemi i skupiało głównie tych, którzy tej ziemi nie mieli i łowiska musieli dzierżawić. Była to demokratyczna organizacja, choć wielu w niej było znanych polityków czy wojskowych, ale i wybitnych przyrodników, jak choćby Jan Sztolcman. Im zawdzięczamy uratowanie żubrów czy łosi wystrzelanych przez najeźdźców w czasie działań wojennych czy odrodzenie populacji jeleni, dzików czy jeszcze rzadszych głuszców.

Czytaj więcej

Perypetie polskiego żubra

Po II wojnie jakimś cudem udało się przeżyć społecznej organizacji najbardziej ponury okres stalinizmu, choć pod ścisłą kontrolą komunistów, ci bowiem nie zamierzali tolerować niezależności kilkunastu tysięcy uzbrojonych, choć przeważnie w dubeltówki, ludzi. Władze Związku obsadzono czerwonymi prominentami, a koła łowieckie nasycono konfidentami. Już wtedy obowiązywało nowe prawo łowieckie – prawo do polowania oderwano od własności gruntu, a zwierzyna w stanie wolnym stała się własnością nie właściciela ziemi, jak dawniej, lecz własnością państwa. I tak to trwało aż do czasów Gierka i Jaroszewicza.

To były złote czasy dla myślistwa. Premier Jaroszewicz – pierwsza strzelba Polski Ludowej – od czasu do czasu polował, tak samo Gierek, choć się z tym krył. Na czele Związku stał minister bezpieki generał Tadeusz Pietrzak, polowała większość czerwonych prominentów drobniejszego płazu. W państwowych ośrodkach łowieckich goszczono głowy państw – polował tam szach Iranu Reza Pahlawi z małżonką, a i prezydent Francji Giscard d’Estaing, nie mówiąc już o towarzyszach ze wschodu.

Dziś wstyd jest być myśliwym nie tylko w Polsce, ale w całej, zdegenerowanej przyrodniczo Europie i na Wyspach Brytyjskich. Taka moda i papugostwo, bo Polska jest nadal przyrodniczym rajem, a dzikich zwierząt łownych – jeleni, łosi, dzików, saren – jest dziś więcej niż w dniach, gdy król Jagiełło polował w lasach przed bitwą pod Grunwaldem, nie mówiąc już o chronionych dużych drapieżnikach, wilkach czy niedźwiedziach

Na najniższym poziomie Związku, czyli w kilku tysiącach kół łowieckich w całym kraju, też było ciekawie. Po odwilży wyszły już bezpiecznie z cienia setki tzw. bezetów, czyli byłych ziemian. Gdy za Gierka osiągnęli jaką taką stabilizację, zgłosili się do kół łowieckich, bo polowanie dawało im namiastkę dawnego życia, jakiejś normalności. I tu często spotykali się z nową elitą, bo taki towarzysz, gdy już miał duże mieszkanie w mieście albo domek, żonę, dzieci i kochankę, zapragnął też się wyróżniać spośród tłumu, więc przyjął etos starej elity, a jej wyznacznikiem bywał sygnet z nieswoim herbem kupiony w Desie, częściej polowanie. Ale w większości zaludniali koła łowieckie normalni ludzie, choć konfidentów nadal nie brakowało. Dziwne, a czasami i wesołe bywały te mariaże ludzi dawnych i nowych w kołach łowieckich. Sam kiedyś zaproszony na polowanie do koła dojrzałem na zbiórce człowieka, do którego zwracali się koledzy per „panie ministrze”. – Co to za minister? – spytałem. – A, to były minister z UB, Radkiewicz, ale my mu ręki nie podajemy…

Jak w III RP przypisano myśliwym wszelkie zło tego świata

Przyszła wolna Polska, a z nią nowe problemy. Myślistwo funkcjonowało gdzieś na marginesie społecznego życia, bo były ważniejsze w kraju sprawy. Za to, z wieloma innymi, spłynęły z Zachodu nowe mody i idee przyrodnicze, niektóre noszące wprost religijny charakter. Powstające masowo organizacje czy oddziały międzynarodowych fundacji o charakterze przyrodniczym upowszechniały w społeczeństwie, głównie wśród mieszczuchów, wrażliwość na żywą przyrodę, ochronę środowiska, bioróżnorodność, weganizm, prawa zwierząt i tak dalej. Miało i ma to nadal dobre, ale i mniej dobre strony, ale nie ich analiza jest tematem tego tekstu. Dość powiedzieć, że od lat na poboczu głównego nurtu życia politycznego trwa cichy bój ideologiczny działaczy owych licznych organizacji z myśliwymi, którym się przypisuje wszelkie zło tego świata. Znany piarowski chwyt – polityka wstydu, to najłagodniejszy ze sposobów walki w przestrzeni medialnej. Dziś wstyd jest być myśliwym nie tylko w Polsce, ale w całej, zdegenerowanej przyrodniczo Europie i na Wyspach Brytyjskich. Taka moda i papugostwo, bo Polska jest nadal przyrodniczym rajem, a dzikich zwierząt łownych – jeleni, łosi, dzików, saren – jest dziś więcej niż w dniach, gdy król Jagiełło polował w lasach przed bitwą pod Grunwaldem, nie mówiąc już o chronionych dużych drapieżnikach, wilkach czy niedźwiedziach.

Czytaj więcej

Polski Związek Łowiecki: media kłamią ws. liczby dzików do odstrzału

Złe czasy nastały dla myśliwych, ale dla całego Związku katastrofa przyszła wtedy, gdy znów, jak za komuny, zainteresowali się nim politycy. Związek jakoś przeżył kilka kolejnych rządów, które nie zwracały na niego uwagi, a nawet majstrowanie przy prawie łowieckim, choć ograniczono mu kompetencje i wprowadzono kilka dolegliwości. – Przeżyliśmy stalinizm, przeżyjemy i teraz – mówili myśliwi. I tu się bardzo oszukali. Bo trafiła kosa na PiS.

To politycy PiS pozbawili Związek samorządności. Związek był i jest dobrowolną organizacją utrzymującą się ze składek członkowskich oraz własnej działalności gospodarczej i nie korzysta z żadnych dotacji państwowych, płaci za to milionowe odszkodowania rolnikom. Zrozumiałe więc jest, że to sami myśliwi na zjazdach wybierali swoje władze zarówno centralne (zarząd główny i łowczy krajowy), jak i zarządy regionalne w zgodzie z zasadami demokracji. Ale już nie wybierają. Łowczego krajowego i cały Zarząd mianuje odgórnie minister klimatu, mianowani są też łowczowie i zarządy regionalne. I skończyła się demokracja. Na taki numer nie ważyli się nawet w PRL, woląc kontrolować wybory i sterować Związkiem od wewnątrz.

Przez ostatnie lata PiS zmieniał łowczych krajowych ze złych na jeszcze gorszych; jeden z nich łączył nawet etat łowczego krajowego z szefostwem w spółce zależnej Orlenu i urzędował w Płocku, a nie na Nowym Świecie w Warszawie. Ostatni przed zmianą władzy łowczy krajowy popisał się całkowitą niekompetencją i narobił głupstw, w tym finansowych, ale jak mówiono, był z nadania ziobrystów i polował w kole z mężem pewnej europosłanki PiS, więc można mu było naskoczyć… Zresztą ziobryści opanowali cały aparat wykonawczy PZŁ i do dziś nie wiadomo, po co im to było. Upadek PiS w wyborach myśliwi przyjęli z ulgą i nadzieją. Nie na długo…

Wiceminister od Lasów Państwowych, specjalista od pilatesu

Nowy rząd, nowe czasy: nowa pani minister klimatu ma ważniejsze sprawy niż zajmowanie się jakimiś myśliwymi, więc ich sprawy scedowała na swojego zastępcę pana wiceministra Mikołaja Dorożałę, też z Gniezna. Podlegają mu również Lasy Państwowe. Pan minister jest cenionym specjalistą od pilatesu. Co to takiego? To taka metoda relaksacyjnych ćwiczeń rozciągających dla kobiet z elementami baletu, czerpiąca również z tradycji kontemplacyjnych Wschodu, czy coś takiego. Ostatnio bardziej modna niż joga. I zrobiło się ciekawie, bo jakimś dziwnym trafem łowczym krajowym mianowano doświadczonego polityka PSL, biegłego w sprawach rolnictwa, łowiectwa i leśnictwa i, oczywiście, myśliwego. Na to, będący spoza owej triady minister, zareagował strategicznie: otoczył się gronem doradców z licznych pozarządowych organizacji tzw. proekologicznych pozostających od lat w sporze z myśliwymi i wszelkimi pożeraczami mięsa, o czym była już mowa. I zrobiło się jeszcze ciekawiej: dwie armie stanęły naprzeciw siebie, ale tylko jedna ma za plecami rząd w całym swym majestacie, więc wynik starcia jest dość przewidywalny.

Czytaj więcej

Witold Daniłowicz: Kto jest stroną społeczną w debacie o łowiectwie?

Dlatego nie wydaje mi się, aby autorzy wspomnianego artykułu sami wymyślili ową zbawienną dla kraju i jego przyrody koncepcję upaństwowienia społecznej i samorządnej w założeniach organizacji, a więc i indywidualnej aktywności jej członków. Piszą oni m.in. tak: „Myślistwo dokonywane w interesie publicznym powinno być realizowane wyłącznie przez upoważnioną do tego służbę, według wskazań ekspertów z resortu środowiska”.

Od siebie dodam tylko złośliwie: wraz z elementami baletu i wschodnich technik kontemplacyjnych.

O autorze

Robert Stanisław Terentiew

jest publicystą, scenarzystą i reżyserem. W czasach PRL był działaczem opozycji, w stanie wojennym internowany. W 1992 r. został dyrektorem TAI, a w latach 1994–2000 był dyrektorem programowym TV Polonia

Czytaj więcej

Mec. Daniłowicz: Zły stan zdrowia myśliwych nie jest przyczyną wypadków na polowaniach

„Na kapuście ładne liście / Nie daj dupy komuniście / Bo jak powie Bierutowi / To ci dupę upaństwowi”. Taką przyśpiewką lud przyjął siłowe wprowadzanie w powojennej Polsce wzorem Związku Sowieckiego kołchozów oraz powszechną nacjonalizację, co zapewne dziś pamiętają już tylko najstarsi z ówczesnych nieszczęśników, a co warto przypominać młodzieży. Mnie ten poetycki apel przypomniał się po przeczytaniu w „Rzeczpospolitej” sążnistego artykułu dwojga prawników (współczesnych) pana Cezarego Błaszczyka oraz pani Anny Zientary, którzy ni z tego, ni z owego zabrali się za reformowanie jednej z najstarszych aktywności człowieka, czyli myślistwa. Temat – wydawałoby się – marginalny, bo dziś dotyczący w Polsce raptem 120 tys. ludzi, ale za to, jak się okazuje, budzący niezwykle silne emocje i to w bardzo różnych środowiskach. Bardzo mnie zdumiał ów niezwykły tekst, ale jeszcze bardziej rozbawili autorzy, bowiem w ramach reformy postulują całkowite upaństwowienie myślistwa.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Prawne
Dawid Kulpa, Mikołaj Kozak: „Trial” po polsku?
Opinie Prawne
Leszek Kieliszewski: Schemat Ponziego, czyli co łączy przypadek Palikota z kłopotami Cinkciarza
Opinie Prawne
Marek Isański: Bezprawie to nie prawo, III RP to nie PRL. Przynajmniej tak miało być
Opinie Prawne
Prof. Michał Jackowski: Alkoholowe tubki i zakazane systemy AI
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędzia pijak albo złodziej czy czas trwania procesów? Co bardziej szokuje?