„Na kapuście ładne liście / Nie daj dupy komuniście / Bo jak powie Bierutowi / To ci dupę upaństwowi”. Taką przyśpiewką lud przyjął siłowe wprowadzanie w powojennej Polsce wzorem Związku Sowieckiego kołchozów oraz powszechną nacjonalizację, co zapewne dziś pamiętają już tylko najstarsi z ówczesnych nieszczęśników, a co warto przypominać młodzieży. Mnie ten poetycki apel przypomniał się po przeczytaniu w „Rzeczpospolitej” sążnistego artykułu dwojga prawników (współczesnych) pana Cezarego Błaszczyka oraz pani Anny Zientary, którzy ni z tego, ni z owego zabrali się za reformowanie jednej z najstarszych aktywności człowieka, czyli myślistwa. Temat – wydawałoby się – marginalny, bo dziś dotyczący w Polsce raptem 120 tys. ludzi, ale za to, jak się okazuje, budzący niezwykle silne emocje i to w bardzo różnych środowiskach. Bardzo mnie zdumiał ów niezwykły tekst, ale jeszcze bardziej rozbawili autorzy, bowiem w ramach reformy postulują całkowite upaństwowienie myślistwa.
Nie wdając się w rewolucyjne szczegóły, pomysł jest taki, żeby myśliwych pozbawić prawa do wszelkich form polowania, a 120 tys. członków społecznej organizacji Polskiego Związku Łowieckiego od tego momentu mogłoby strzelać wyłącznie na strzelnicach do tekturowych makiet zajęcy czy dzików i prowadzić w szkołach pogadanki o pięknie przyrody. Ich miejsce zajęliby wyszkoleni, zawodowi strzelcy pozostający na etacie Ministerstwa Klimatu i opłacani z państwowej kiesy. By podołać kontroli stanów zwierzyny, redukcjom populacji, odstrzałom sanitarnym itd., musiałoby ich być z kilkadziesiąt tysięcy, co dodatkowo zmniejszyłoby problem bezrobocia na zapóźnionych obszarach kraju.
Argumentów za takim rozwiązaniem autorzy podają mnóstwo – od niekompetencji dzisiejszych „społecznych myśliwych”, po ich brak serca do wszystkiego, co żywe w lasach czy na polach. Reszta jest tylko pochodną tych dwóch ciężkich grzechów.
Historia Polskiego Związku Łowieckiego w II RP i PRL
Polski Związek Łowiecki jest bardzo ciekawą organizacją. Powstał zaraz po odzyskaniu niepodległości, gdy jeszcze przez całe dwudziestolecie międzywojenne prawo polowania związane było z własnością ziemi i skupiało głównie tych, którzy tej ziemi nie mieli i łowiska musieli dzierżawić. Była to demokratyczna organizacja, choć wielu w niej było znanych polityków czy wojskowych, ale i wybitnych przyrodników, jak choćby Jan Sztolcman. Im zawdzięczamy uratowanie żubrów czy łosi wystrzelanych przez najeźdźców w czasie działań wojennych czy odrodzenie populacji jeleni, dzików czy jeszcze rzadszych głuszców.
Czytaj więcej
Sztuczne dokarmianie żubrów czy tworzenie polan w Puszczy Białowieskiej sprzyjało liczebności populacji, ale działało wbrew naturalnym mechanizmom selekcji.