Dziś podstawowe organizacje partyjne noszą nazwę gabinetów politycznych ministra. Gabinety „zalegalizowała" wbrew konstytucji ustawa o Radzie Ministrów (art. 37 ust. 1). Z pewnością praktyczne rozumienie sprawowania władzy publicznej przez partie – po wyborach – nie będzie już nigdy takie jak do tej pory. Dlaczego? Praktyka funkcjonowania partii spotkała się ze skrajnie negatywną oceną znacznej części społeczeństwa. Najlepiej siłę oskarżycielską niezadowolonych pod adresem współczesnych partii wyraża zarzut „partiokracji". A więc wpływania na politykę i sprawowania władzy przez partyjną nomenklaturę w sposób patologiczny. Czy słusznie?
O nomenklaturze naukowo
Chciałbym udowodnić, że między współczesnymi partiami – pod względem organizacji i aktywności – zachodzi znaczne podobieństwo do historycznej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Mimo wszystkich różnic współczesnych i oczywiście demokratycznych nasuwają się różne skojarzenia. Nie straciły na aktualności takie określenia jak: partyjny aparat, partyjne uchwały, partyjny woluntaryzm i... partyjna nomenklatura. A także partyjna alienacja – oderwanie się od społeczeństwa.
W okresie socjalizmu z oczywistych przyczyn życie partii było przedmiotem rozmaitych „badań". A także tematem dużych monografii naukowych. Przypomnijmy najważniejsze dzieło: „Kierownicza rola partii" autorstwa prof. Adama Łopatki. Niestety, ówcześni uczeni i badacze – podobnie jak niektórzy dzisiejsi dziennikarze – pełnili wobec partii rolę służebną. A mówiąc wprost, omijali te wszystkie kwestie, które ostatecznie stanowiły źródło społecznych konfliktów. Dzisiaj nie ma jakichś oryginalnych, naukowo ważnych i samym partiom przydatnych opracowań.
Niewątpliwie po raz pierwszy (i ostatni) w kwestii nomenklatury partyjnej wypowiedział się prof. Stanisław Ehrlich. Na początku roku 1992 r. na łamach „Państwa i Prawa" wybitny teoretyk państwa i prawa opublikował artykuł „Nomenklatura – przykład Polski (próba analizy normatywno-porównawczej)". Ten wybitny teoretyk państwa i prawa, autor proroczej monografii wydanej w końcu lat 60. „Władza elit", poświęconej ukształtowaniu się demokracji amerykańskiej – dobrze rozumiał, czym jest „partiokracja". Przedstawił „złożoność" partyjnej nomenklatury. Jej wewnętrzne zróżnicowanie oraz organizację. Do tego zamieścił graficzny schemat władzy sprawowanej przez ówczesną PZPR, który zatytułował „Świątynia władzy". Autor zastrzegł: „Schemat nie oddaje różnic (bo nie może) w partyjnej ordynacji wyborczej, mianowicie bezpośrednich wyborów egzekutywy w podstawowych organizacjach partyjnych, a pośrednich powyżej tego szczebla. Ze schematu nie wynika też, że scentralizowane, hierarchicznie zorganizowane kierownictwo partyjne jednocześnie stanowiło ośrodek decyzji politycznej organizacji państwowej. Ta formuła ustrojowa była fundamentem jego (to znaczy państwa) nieodpowiedzialności". Warto przyjrzeć się temu schematowi – w zasadzie jest aktualny także dzisiaj. Tak jak bez większego ryzyka można powiedzieć, że i pod rządami PZPR, i dziś w społeczeństwie rządzonym przez partyjną nomenklaturę funkcjonują dwa niepowiązane systemy. Jeden nieformalny i sprzeczny z prawem konstytucyjnym, który wiąże członków nomenklatury w rozmaite grupy interesów, wpływów, oraz „obrony" (spółdzielni). A w konsekwencji stawia przedstawicieli partyjnych elit ponad prawem nie tylko konstytucyjnym (mam na myśli umartwiony Trybunał Konstytucyjny), ale także ponad prawem karnym i administracyjnym – chodzi tu o wyraźną niechęć czy też często obawę prokuratorów przed ściganiem ważnych partyjnych działaczy. Członkowie nomenklatury traktują prawo jako narzędzie, jeśli nie godzi to w ich interesy jako wspólnoty decyzyjnej.
Jest charakterystyczne, iż ważni działacze partyjni ponoszą odpowiedzialność zastępczą – odpowiadają za proste i łatwo udowadnialne czyny, nigdy zaś za niegospodarność – które w potocznym obiegu kwalifikuje się jako afery różnego rodzaju.
Profesor Stanisław Ehrlich zauważył, że jednym z następstw długotrwałego funkcjonowania nomenklatury jest powstawanie monopolu inicjatyw ważnych z punktu widzenia potrzeb społecznych. Skutkiem jest niszczenie autonomicznych ośrodków decyzji. To z kolei przejawia się w zrywaniu poziomych więzi społecznych, degradacji organizacji społeczno-zawodowych, stowarzyszeń, ruchów obywatelskich i innych dobrowolnych zrzeszeń oraz fundacji. A także konsekwentnym pomijaniu opinii obywateli wyrażanych poprzez referenda.