Mediacja pozwala przedsiębiorcy zakończyć konflikt taniej i szybciej. Nie budzi także negatywnych emocji, które często uniemożliwiają dalszą współpracę. Polscy przedsiębiorcy rzadko jednak korzystają z tej formy rozwiązania sporu, wybierając najczęściej długi, drogi i podsycający konflikt proces sądowy. Dlaczego? Jeszcze w maju do Sejmu zostanie przekazany rządowy projekt ustawy o wspieraniu polubownych metod rozwiązywania sporów zawierający kompleksowe rozwiązania opracowane w odpowiedzi na to pytanie.
Upowszechnienie mediacji czy arbitrażu to olbrzymia szansa dla gospodarki, ponieważ spory sądowe kosztują strony nawet kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie. Wzrost liczby mediacji pozasądowych odciąży sądy i obniży koszty sporów ponoszone zarówno przez obywateli, jak i przez państwo. Z danych raportu „European Judicial Systems – edition 2014: efficiency and quality of justice", opracowanego przez Europejską Komisję na rzecz Efektywności Wymiaru Sprawiedliwości (CEPEJ), wynika, że strony procesów sądowych w Polsce opłacają prawie 30 proc. kosztów funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Z tego samego opracowania wynika, że na 25 analizowanych krajów Polska znajduje się na czwartym miejscu pod względem liczby spraw sądowych przypadających na jednego mieszkańca. Do sądów w ubiegłym roku wpłynęło ponad 1,5 mln spraw gospodarczych, z których znaczna część mogłaby znaleźć rozwiązanie polubowne. Dlatego Ministerstwo Gospodarki wspólnie z Ministerstwem Sprawiedliwości opracowały projekt ustawy wspierającej polubowne metody rozwiązywania sporów.
Inne kraje europejskie oraz Parlament Europejski również zastanawiają się, jak spowodować wzrost liczby mediacji. W trakcie prac nad projektem analizowaliśmy m.in. świeże doświadczenia Włoch i Niemiec.
Zjedli bardzo drogą żabę
Opisywany przykład doskonale oddaje przewagę mediacji nad sądowym rozstrzyganiem sporów. Zagraniczna spółka budowlana zawarła z polskim inwestorem umowę na budowę hali sportowej w mieście wojewódzkim na południu kraju. Strony ustaliły wynagrodzenie – 20 mln zł. Po zakończeniu prac powstał spór o datę odbioru hali po usunięciu wad i usterek. Inwestor naliczył 10 mln zł kary umownej za zwłokę w oddaniu obiektu, z czego 3 mln zł potrącił z wynagrodzenia. O pozostałą kwotę wystąpił do sądu. Podczas negocjacji, które odbyły się przed procesem, wykonawca zaproponował inwestorowi 1,4 mln zł tytułem kary umownej. Inwestor odrzucił propozycję ugody.
Po skierowaniu sprawy do sądu inwestor zatrudnił stołeczną kancelarię prawną. Umówił się na wynagrodzenie w wysokości 350 zł netto za godzinę pracy prawnika (w sumie za obsługę prawną zapłacił 80 tys. zł). Do skompletowania akt został oddelegowany pracownik firmy, któremu dodatkowo zapłacono 8 tys. zł. Jego zadanie nie było proste. Przygotowanie materiałów zajęło niemal trzy miesiące. Sam pozew liczył 30 stron, dokumenty zostały zebrane w dziesięciu segregatorach. Każdy dowód został opisany oraz potwierdzony za zgodność z oryginałem. Dużą część dokumentacji sporządzono po niemiecku, konieczne były więc dodatkowe wydatki na tłumaczenia umów, dokumentacji projektowej i budowlanej oraz korespondencji. Ponieważ w sądzie powód musi złożyć wszystkie dowody w dwóch egzemplarzach, całość materiałów skserowano. Wszystkie papiery zeskanowano i przegrano na płyty CD. Pracownicy inwestora odbyli dziesiątki rozmów osobistych i telefonicznych z adwokatami. Na czas procesu jeden z kluczowych pracowników firmy, wcześniej odpowiedzialny za nadzór nad budową, został oddelegowany do kontaktów z kancelarią prawną. Uczestniczył we wszystkich rozprawach jako drugi pełnomocnik. Inwestor zapłacił 100 tys. zł opłaty sądowej, a po wniesieniu apelacji następne 100 tys. zł.