Czy minister ekonomista dostrzeże niezwykle pilną potrzebę „ekonomizacji wymiaru sprawiedliwości"? Będzie umiał wskazać źródła gigantycznego marnotrawstwa sędziowskiej i obywatelskiej energii, zbędnych wydatków „inwestycyjnych" oraz pozornych oszczędności? Czy potrafi odnieść się do stawek za „roboczogodzinę" sędziów, biegłych, sekretarzy, ekspertów? A także komorników?
W ostatnim ćwierćwieczu, a i wcześniej, także uważało się, że sprawiedliwość nie ma ceny. To archaiczne i nieuzasadnione w gospodarce rynkowej podejście skutkuje osobliwą kondycją władzy sądowniczej.
Okiem księgowego
Z jednej strony liczne sądy ulokowano w marmurowo-szklanych, często fantazyjnych gmachach. Wzniesionych z niezrozumiałym rozmachem. Albo też niefunkcjonalnych w stopniu, który ociera się o niegospodarność i inżyniersko-projektową amatorszczyznę. Z drugiej strony sądownictwo skąpi na przesyłki, czym słusznie naraża się na skargi. A do tego oszczędza na płacach pracowników administracji – nie bacząc, że różnice w obciążeniu zarówno szeregowych pracowników, jak i sędziów mogą wynosić kilkaset procent. Należy do tego dodać gomułkowski system opłat, który jest pozorną ofertą „tanich linii" – dla najbardziej potrzebujących oraz teoretycznie ubogich. Podobnie funkcjonuje system ministerialnych stawek dla zawodowych pełnomocników, który nie ma odpowiednika w żadnym cywilizowanym państwie. Zasądzanie 50-złotowych wynagrodzeń manifestuje oczywiste lekceważenie udokumentowanej pracy pełnomocników. Zderzenie tych stawek z wysokością i sposobem pobierania opłat egzekucyjnych z kolei upewnia, że żaden z dotychczasowych ministrów nie popatrzył na wymiar sprawiedliwości jak mądry i doświadczony księgowy.
Dlaczego tak jest, że wydatki na niezwykle drogie, a jednocześnie ewidentnie nieprzydatne inwestycje, komputeryzacje czy techniczne nowinki nie są kontrolowane? Czy któryś z ministrów w ciągu ostatniego ćwierćwiecza zadał sobie trud, aby wstąpić na godzinę do któregoś z remontowanych gmachów i zapytać, ile kosztuje metr kwadratowy tynku albo nowoczesnej zabudowy okiennej? Czy ocenił niezwykły „system organizacji gospodarczych", przygotowujących przetargi, nadzorujących remonty i roboty budowlane? Czy uwierzy, że może istnieć pięcioszczeblowy system zarządzania więziennictwem? Czy będzie umiał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w Ministerstwie Sprawiedliwości problematyka ekonomiczna jest absolutnie nieobecna?
Każdy z 26 ministrów pozostawił na wizerunku wymiaru sprawiedliwości rysę albo piętno. Albo też wpisał się do historii sądownictwa jako szeryf. Nikt jednak nie pomyślał, że wyrok to papier wartościowy, który ma swoją cenę. Jest konkretnym rezultatem zamówionej przez obywatela „usługi sądowej". Czy minister ekonomista odkryje stronę kosztową naszej władzy sądowniczej?