Opiekuńczy rząd zgłosił ostatnio dwa pomysły. Pierwszy to PornoPlus. Pełnoletni obywatele będą mogli otrzymać od rządu klucz do oglądania stron porno. Na razie nie wiadomo, czy program będzie kolejnym przykładem „rozdawnictwa", czy może klucz będzie się wynajmowało na godziny jak pokoje w Domu Pielgrzyma byłego członka rządu.
Komuniści też walczyli z pornografią – podobnie jak z innymi burżuazyjnymi treściami. Ale żeby wiedzieli, z czym walczą, sami musieli mieć do tych treści dostęp. I czasami udzielali go innym. Pisząc pracę magisterską o idei wolności w amerykańskiej myśli politycznej i prawnej, musiałem mieć specjalną zgodę na przeczytanie w Bibliotece Sejmowej wywiadu z Miltonem Friedmanem, który opublikowany został w amerykańskim „Playboyu". Bo to przecież i treść była burżuazyjna, i zdjęcia.
I spróbuj tylko człowieku wyśmiać ten światły pomysł służący ochronie naszych drogich dzieci. Natychmiast zostaniesz przez zwolenników rządu nazwany onanistą. Czyżby dlatego opozycja siedzi cicho? Nie siedzą cicho „symetryści", którym niedawno Donald Tusk zarzucił w jednym z wywiadów tchórzostwo – bo trzeba mieć odwagę, żeby bronić wartości opozycji. Czy może dlatego, że rząd Tuska też ograniczał dostęp do sieci? Tylko że w imię walki z hazardem, a nie pornografią. Bo hazard szkodzi. Chyba że gra się na państwowych automatach. Porno też szkodzi – chyba że się je ogląda za wiedzą rządu. Najpierw więc rząd blokował dostęp do hazardu, teraz zablokuje do porno, a potem... będzie blokował do Miltona Friedmana.
Drugi pomysł rząd ma na rozwój startupów. Programiści, inżynierowie i informatycy będą mogli otrzymać sześciomiesięczny urlop – „na wzór macierzyńskiego" – żeby założyć własną firmę, spróbować przejąć klientów swojego pracodawcy z gwarancją powrotu do niego, jakby ich własny projekt jednak nie wypalił. Ciekawe, czy pracownicy będą mogli z firmy wynieść skopiowane różne algorytmy i programy, czy tylko to, co uda im się zapisać na „dysku biologicznym" – czyli zapamiętać?
Może objąć tym śmiałym planem także inne zawody? Na przykład prawników? Przecież rząd przeprowadził już „deregulację" zawodu adwokata (tego akurat jako adwokat broniłem), to może pójść krok dalej – aplikant sam już będzie pisał klientom umowy, których pisania nauczył się w czyjejś kancelarii? Mogą to być przecież umowy dotyczące różnych „nowych projektów" tych programistów, inżynierów czy informatyków, którzy odejdą z innych firm.