Tak stało się ostatnio z literacką noblistką. Felieton Olgi Tokarczuk opublikowany we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” spodobał się w mediach związanych z prawicą, co z kolei skłoniło pisarkę, by wyjaśnić, że chwalą niesłusznie i wyrywają z kontekstu.
Niestety, przykro to powiedzieć, ale prawicowcy chwalą słusznie. Nie dość, że felieton jest świetnie napisany, to jeszcze w pewnej części zgadza się z ich opiniami. Wątki zahaczające o kontekst polityczny mnie zainteresowały umiarkowanie, bardziej intrygujące wydały mi się te metafizyczne. Jakkolwiek by to dziwnie brzmiało w przypadku artykułu. Takie jak np. myśl, że wirus przypomniał nam, że nie mamy kontroli nad światem i własnym życiem, że jesteśmy „połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów”. Że po prostu nie jesteśmy panami stworzenia, tylko jednym z gatunków zamieszkujących Ziemię.
Jednak szczególnie bliska jest mi inna obserwacja. Co do tego, że wyjdziemy z wielomiesięcznej kwarantanny odmienieni, raczej nie ma sporu. Wcale nie znaczy to jednak, że będzie to zmiana na lepsze. W takie rzeczy wierzą ludzie wychowani na popkulturowym kiczu, bo przecież w Hollywood każda historia musi się skończyć happy endem. Media to kochają i wynoszą do miana bohaterstwa zwyczajne zachowania, nieobce większości ludzi. Naiwni dają się na to nabrać. Ci bardziej przenikliwi, tak jak Olga Tokarczuk, wiedzą, że jest inaczej. Wirus obnaży słabość więzi społecznych. Miała nas już przecież odmienić katastrofa smoleńska. I odmieniła, ale na gorsze.
A co z polityką? Olga Tokarczuk napisała tylko to, co widzą wszyscy rozumni ludzie. Że w obliczu zagrożenia Unia Europejska „właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym”. I że to dowiodło, jak słaba jest europejska – by posłużyć się słowami prezydenta Dudy – „wyimaginowana wspólnota”.
Różnica między noblistką a prawicowcami polega nie na diagnozie, tylko na wnioskach. Olga Tokarczuk nad słabością Unii ubolewa, konserwatystów to zaś cieszy. Potwierdza się bowiem to, co głoszą od dawna: że ponadnarodowe superpaństwa się nie sprawdzają. Zwłaszcza w chwilach zagrożenia. Tak było z Austro-Węgrami, ZSRR i tak jest teraz z Unią. Obie strony da się zresztą jakoś pogodzić. To, że na razie nie wymyślono lepszej formy organizacji społecznej niż państwa narodowe, nie znaczy bynajmniej, że nie należy próbować.