Mówi się o templariuszach, że zabił ich Filip Piękny owego strasznego poranka w piątek, 13 października 1307 r., kiedy zaatakowano Świątynię. Późniejszy o siedem lat stos na cyplu wysepki Cite, na którym spłonął wielki mistrz Jakub de Molay, byłby w tej logice tylko smutną pointą. Ale upadek zaczął się dużo wcześniej. Najpierw były fatalne sojusze, jak z brutalnie nieprzewidywalnym panem Keraku, Renaldem z Chatillon. Pycha, która pchnęła wielkiego mistrza Gerarda de Ridefort w ramiona króla Gwidona z Lusignan. I owa tragiczna bitwa pod Hittinem, po której zwycięski Saladyn kazał ściąć wszystkich rycerzy Świątyni, którzy przeżyli masakrę. Tak, nie mógł inaczej, bo przecież to oni, templariusze, sojusznicy Renalda, parli do tej bitwy i prowadzili królestwo na zatracenie. A spod Rogów Hittinu, do ostatecznej klęski było już naprawdę blisko.
Nie obronili bastionów Akki, mimo że walczyli do końca, nawet wtedy, gdy miasto padło. Bronili się, mimo iż muzułmanie chcieli im darować życie i pozwolić odpłynąć. Broniąc rycerskiej godności i czci kobiet, walczyli do czasu, gdy ostatnia wieża komandorii zawaliła się, grzebiąc wszystkich braci, uciekinierów i tysiące atakujących Saracenów. Nielicznym udało się odpłynąć. Ci zaś płakali rzewnymi łzami, po raz ostatni oglądając brzegi Outremeru, gdzie tysiąc lat wcześniej konał ich Bóg i gdzie zostały święte miejsca jego kultu. Wielki mistrz Thibaud Gaudin umarł ze zgryzoty. Jego następca, rycerz z Akki Jakub de Molay, całe swoje życie poświęcił, by wrócić do Ziemi Świętej. W roku Pańskim 1300 jego hufce zdobyły wysepkę Arwad koło Tortosy, by stamtąd próbować wrócić na ląd. Ale było to ostatnie zwycięstwo templariuszy. Broniąc się, wytrwali dwa lata bez czyjejkolwiek pomocy. W końcu zabrakło im broni i chleba, a 16 mameluckich galer przywiozło armię, która przełamała mury.
Ale i wtedy nie odłożyli broni. Walczyli dalej, aż mamelucy zaproponowali układy. Komendant, brat Hugon z Dampierre zgodził się oddać twierdzę za prawo powrotu reszty załogi na Cypr. Kiedy jednak muzułmanie przejęli twierdzę, umowy nie dochowali. Czeladź, rzemieślników puścili wolno. Łuczników i chrześcijan z Lewantu ścięto, a braci obrócono w niewolników. Kiedy skuci łańcuchami płynęli na ląd, na horyzoncie dane im było jeszcze zobaczyć flotyllę z Famagusty na Cyprze, która płynęła z odsieczą. Było jednak za późno. Ostatni chrześcijański skrawek Ziemi Świętej przeszedł w ręce Saracenów. Ci, których nie zniewolono, zostali z mieczami w ręce, ale tak daleko od wroga, że miecze musiały pokryć się rdzą. Byli stworzeni do walki, ale walka okazała się niemożliwa. I to był największy dramat rycerzy Świątyni.
Jakub de Molay wyprawił się z Cypru na europejskie dwory, by namawiać możnych świata do kolejnej krucjaty. Przyjmowali go królowie, Jakub Aragoński, Edward Plantagenet w Anglii, a nawet król Francji Filip, który był gotów walczyć o grób Chrystusa, acz tylko jako wódz krucjaty. Był przekonany, że jako najbardziej katolicki z władców ma prawo do przewodzenia chrześcijaństwu. Chciał powtórzyć heroiczne wyczyny przodków i wymyślił, że posłużą do tego połączone zakony. Przekonał do idei papieża, a ten wezwał zakony do zjednoczenia. Nie było jednak takiej woli ani u joannitów, ani u templariuszy. Jakub de Molay napisał traktat, w którym sprzeciwiał się połączeniu zakonów, i drugi o tym, jak należy zorganizować kolejną krucjatę. Obraził króla i papieża, którym odmówił racji.
Filip walczył o połączenie zakonów dla siebie lub syna, ale przegrał. Pewnie wtedy zrodził się w jego głowie plan, by zająć skarby Świątyni. Zacząć snuć nić spisku, który miał odebrać templariuszom nie tylko bogactwa, ale i godność. Aż przyszedł sławny piątek trzynastego, kiedy w całym Chrześcijaństwie o świcie pojmano rycerzy Świątyni i wrzucono do lochów. Publicznie ogłoszono ich oskarżonymi o zdradę chrześcijaństwa i sodomię. Majątek przejęto i w części przekazano joannitom. A potem był proces i egzekucje. A na koniec zła sława, która towarzyszy rycerzom Świątyni do dziś.