Instalacji przedstawiającej Jana Pawła II rzucającego kamieniem w zasadzie nikt nie mógł jeszcze zobaczyć, bo jej oficjalna inauguracja nastąpi dzisiaj. Mimo to znaleźli się tacy, m.in. niektórzy dziennikarze „Gazety Wyborczej”, którzy już wiedzą, że to chała. Wiedzą to na podstawie zdjęć, które obiegły internet. A przecież, jak czytamy w tym samym periodyku, takie dzieło trzeba zobaczyć w kontekście przestrzeni, w której je umieszczono.
Praca Kaliny stanęła kilka dni temu w miejscu tak reprezentacyjnym, że trudno o lepsze. Na dziedzińcu Muzeum Narodowego w Warszawie. To dlatego w sieci zaroiło się od memów komentujących tę instalację. Samo w sobie jest to duże wydarzenie, bo przecież sztuka współczesna mało kogo dziś obchodzi.
„Zatrute źródło” jest polemiką z Maurizio Cattelanem. U niego papież był przygnieciony meteorem, w domyśle ludzkimi grzechami, tu niesie kamień nad głową, czyli mierzy się ze światem. Prawie 20 lat temu prezentacja pracy włoskiego artysty w Zachęcie wywołała polityczną awanturę i doprowadziła do dymisji szefowej galerii Andy Rottenberg. Co, szczerze mówiąc, uważałem i uważam za skandal. Moim zdaniem granice dobrego smaku nie zostały u Cattelana przekroczone. Podobnie jak w przypadku pracy Jerzego Kaliny.
Na sztuce znam się słabo, ale na podstawie zdjęć obie prace wydają się ciekawe, zwłaszcza w polemicznym kontekście. Dlatego trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym wypadku nie chodzi o dzieło, tylko o autora. O Jerzego Kalinę, który wcześniej stworzył pomnik smoleński na warszawskim placu Piłsudskiego. W tym przypadku mam jednak pewność, bo pomnik widziałem wiele razy. Jest to dzieło udane. Proste, ale pełne symbolicznych sensów. A większości tych, którzy pomnik krytykują, przeszkadza po prostu pamięć o ofiarach katastrofy. I tak właśnie dochodzimy do papieża Jerzego Kaliny stojącego na czymś czerwonym ze wzniesionym kamieniem.
Nie wiem, czy to dzieło udane, bo go nie widziałem. Wiem natomiast, że absolutny brak wątpliwości jest cechą idiotów i fanatyków.