Gauden: Do czytelników ukraińskich

Przeglądam polskie portale internetowe, które z sentymentem rekonstruują bajkowy polski Lwów od końca XIX wieku do roku 1939. Zdjęcia przodków, widokówki, listy, wycinki z gazet. Polska kresowa Arkadia. Miasto harmonijnego i pięknego życia Polaków… a przy nas, z nami, tylko dzięki nam Polakom: Żydów, Rusinów, Ormian. Obraz malowany przez potomków Lwowian a także ludzi, których Lwów nieodwracalnie uwiódł.

Aktualizacja: 23.12.2020 18:24 Publikacja: 23.12.2020 12:44

Grzegorz Gauden

Grzegorz Gauden

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

To miejsce szczęśliwe, wspólnota ludzi szczęśliwych. Idylliczny oleodruk miasta wybitnych uczonych i artystów, znaczących firm przemysłowych, wyścigów samochodowych i futbolu, pięknej starej a także bardzo nowoczesnej architektury, cmentarza na Łyczakowie, parku Stryjskiego, legendarnych kawiarni, z których jedna – Szkocka – miała ogromny udział w rozwoju światowej matematyki, hotelu George i ul. Akademickiej. I tak możemy dalej mnożyć lwowskie cuda. Najprawdziwsze.

Ta nostalgia jest także we mnie. Ja Poznańczyk, nie stałem się Lwowianinem, bo to niemożliwe, ale zacząłem nieodwracalnie „przynależeć do Lwowa”. Tak określił swoją relację z tym miastem w pięknym eseju „Lwowskie epifanie” Jurko Prochaśko. Nie urodzony we Lwowie ale od czasu studiów, przez większość życia, w nim żyjący.

***

Urodziłem się i wychowałem na zachodzie Polski w Poznaniu, przed ponad 1000-u laty pierwszej stolicy Polski. Tak ważne historyczne dla Polski miejsce po rozbiorach pod koniec XVIII wieku zostało włączone do Prus i zdegradowane do roli prowincjonalnego miasta. Granica Prus z Rosją przebiegała 50 km na wschód od Poznania. Niemieckie władze zamieniły miasto w twierdzę, która w miała chronić leżący 300 km na zachód Berlin przed inwazją rosyjską. Polscy mieszkańcy poddawani byli represjom, zachęcani lub zmuszani wszelkimi metodami do zmiany polskiej tożsamości narodowej na niemiecką.

Nie wiedziałem nic o Lwowie. Lwów dla Poznaniaków nie liczył się. Mimo tego, że Lwów miał uniwersytet od XVII wieku a w Poznaniu powstał dopiero w 1919 roku. I to także przy pomocy profesorów ze Lwowa. Jeden z nich, porucznik Antoni Jakubski, uczestnik polsko-ukraińskich walk w listopadzie 1918 roku we Lwowie a potem profesor Uniwersytetu Poznańskiego pojawia się na łamach tej książki.

Dla Niemców Poznań i Wielkopolska była wschodem. Wschód pachniał zacofaniem, być może nawet prymitywizmem. Urzędnicy niemieccy wysłani do Poznania i innych miast Wielkopolski otrzymywali Ostzuläge, specjalny Dodatek wschodni. Miał ich zachęcać do przenoszenia się na te zacofane, podbite kiedyś tereny. Na niemieckie Kresy wschodnie.

W poznańskim podejściu do Lwowa dostrzegam analogię. Dla Poznaniaków Lwów był wschodem.

***

Obrona Lwowa to termin przyjęty w Polsce na określenie polsko-ukraińskich walk o Lwów w listopadzie 1918. Określenie przekazywane w czasach komunizmu w Polsce niemalże konspiracyjnie w Poznaniu nie miało wielkiej siły. Poznaniacy żyli pamięcią Powstania Wielkopolskiego z 1918 roku, kiedy w odróżnieniu od polskich mieszkańców Lwowa bez żadnej pomocy wojsk polskich sami odbili Niemcom miasto i cały region.

A najmocniej żył Poznań wspomnieniem antykomunistycznego buntu 28 czerwca 1956 roku, którego inicjatorami byli robotnicy Zakładów Hipolita Cegielskiego. Krwawo stłumione przez wojsko powstanie odsunęło stalinistów od władzy, ale komunizmu w Polsce nie obaliło.

***

Pamięć o ofiarach Czerwca 1956 była bardzo obecna w poznańskiej Solidarności, której byłem działaczem. W redakcji założonego przeze mnie tygodnika Obserwator Wielkopolski, którego byłem redaktorem naczelnym a wydawcą była Solidarność, przyszedł do mnie Lwów. Jesienią 1981.

Pojawił się w redakcji pracownik polskiej firmy Energopol, która realizowała jakąś budowę we Lwowie. Nie znam jego nazwiska. Był bardzo ostrożny. Przyniósł zdjęcia zdemolowanego, rozjechanego rozmyślnie spychaczami cmentarza Obrońców Lwowa. Cmentarz niszczony był metodycznie na polecenie władz sowieckich.

Fotografie zrobione były potajemnie i przemycone do Polski. W oficjalnej prasie nie miały szans na publikację a ich autor narażony byłby na represje.

Jako naczelny zadecydowałem, że publikujemy fotoreportaż. Zamówiłem artykuł o wydarzeniach 1918 roku we Lwowie i cmentarzu. To była pierwsza w Polsce publikacja ujawniająca co dzieje się z cmentarzem. Przedrukowana została potem przez wiele gazet solidarnościowych.

 

***

Kilka dni po ukazaniu się publikacji późnym wieczorem siedziałem sam redakcji w siedzibie Solidarności. Ktoś zapukał do drzwi. Do pokoju wszedł drobny starszy człowiek i bardzo zdyszany (redakcja mieściła się na czwartym piętrze) od progu zapytał czy ja to ja.

Stał i długo łapał oddech, ale myślę, że nie tylko ze zmęczenia, ale także ze zdenerwowania. Zbierał się, aby coś ważnego mi powiedzieć. Poprosiłem by usiadł.

Przedstawił się jako robotnik z zakładów Cegielskiego, legendarnej fabryki, dla Solidarności miejsca świętego. Powiedział, że jest członkiem i działaczem Solidarności. Po chwili milczenia dodał, że jest Ukraińcem. I że tekst o Cmentarzu Obrońców Lwowa mocno go zabolał.

On, Ukrainiec, robotnik Cegielskiego, przyszedł specjalnie z prośbą byśmy ważyli słowa. Jego zdaniem taki sposób przedstawiania konfliktu polsko-ukraińskiego jak w naszej publikacji jest w interesie sowieckim i w interesie rosyjskiego imperializmu. Jest wbijaniem klina pomiędzy obydwa nasze narody: Polaków i Ukraińców.

Pamiętam do dziś jego cichy i drżący od emocji głos, wzrok, najpierw wbity w biurko, przy którym siedzieliśmy, potem pełen napięcia skierowany prosto w moje oczy. I nieśmiały uśmiech pod koniec spotkania.

Mówił spokojnie, z wielkim przejęciem i także z pewnym lękiem. Ten człowiek żył w mieście gdzie świetnie miał się polski nacjonalizm a wielu mieszkańców określało się endekami; zapewne ukrywał starannie swoją narodową tożsamość, ale uznał, że powinien mi wyznać, iż jest Ukraińcem i jako Ukrainiec przestrzec.

I w ten oto sposób polsko-ukraiński Lwów pojawił się w moim życiu. W roku 1981 w Poznaniu. Miałem 28 lat.

Zaś polsko-żydowski Lwów pojawił się dwa lata wcześniej, w Zurychu, kiedy mój starszy rodak z mściwą nostalgią i entuzjazmem chwalił mi się tym, że jako lwowski student bił Żydów. Piszę o tym w książce.

***

Dziś, kiedy po prawie czterdziestu latach czytam zaaprobowany i opublikowany przeze mnie tekst widzę jak bezmyślnie powielał polskie stereotypy o konflikcie polsko-ukraińskim. Dzięki wizycie tego nieznanego mi z nazwiska mądrego i dobrego człowieka obiecałem sobie, że w sprawach Lwowa i stosunków polsko-ukraińskich będę bardzo uważny.

Jestem mu za to bardzo wdzięczny.

***

W listopadzie 2004 roku przyleciałem do Lwowa, aby obserwować drugą turę wyborów prezydenckich. Byłem wtedy redaktorem naczelnym Rzeczpospolitej. Miasto było bardzo zabiedzone, ciemne. Wyczuwałem ogromne napięcie. W przeddzień i w dniu wyborów chodziłem po Lwowie, wchodziłem do kościołów, patrzyłem uważnie na przechodniów.

Byłem dla spotykanych przyjaciół i ich znajomych człowiekiem z innego, wolnego i bezpiecznego świata. Widziałem, że moja obecność była jakimś znakiem nadziei, iż przeczuwane oszustwo wyborcze nie pozostanie nie zauważone przez świat. Pamiętałem moje podobne odczucia z czasów Solidarności w 1980 i 1981 roku a potem w stanie wojennym. Obecność kogoś z zagranicy dodawała nam otuchy.

Może dlatego dzień przed głosowaniem, w tym pełnym największego napięcia czasie, wieczorem, kiedy popijaliśmy we dwójkę, mój ukraiński przyjaciel, którego patriotyzm ukraiński ocierał się o nacjonalizm, ale na szczęście nie przekraczał tej granicy, nie pytany sam z siebie, dobitnie i głośno, patrząc mi prosto w oczy oświadczył: „Grzegorz, my wiemy, że to miasto zbudowali Polacy. Ale Lwów to jest ukraińskie miasto!”.

Odpowiedziałem: „Tak. To miasto zbudowali Polacy. A teraz to jest ukraińskie miasto. Powtarzaj to!”.

Już nigdy nie powtórzył tego zdania, kiedy spotykaliśmy się później. Ja czasami przytaczam je i we Lwowie i w Polsce.

***

Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że Lwów budował Polskę i tworzył polskość przez setki lat. I dobrze i źle. Najczęściej dobrze choć moja książka jest właśnie o tym złym wkładzie Lwowa w polską historię.

Historii Polski nie ma bez Lwowa. Tak jak Lwowa nie ma bez jego wielowiekowej polskiej historii. Bardzo chciałbym, aby o tym wiedzieli i pamiętali współcześni Ukraińcy, szczególnie mieszkańcy Lwowa.

***

Lwów jest miastem, którego mieszkańcy doświadczyli wszystkich możliwych zbrodni i cierpień XX wieku.

Zbrodnicza przemoc przyszła do Lwowa w XX wieku z zewnątrz, tuż po wybuchu I wojny światowej. Pierwszy pogrom we Lwowie urządziła armia rosyjska po zdobyciu miasta. W niedzielę 27 września 1914 Kozacy na koniach wpadli do dzielnicy żydowskiej bijąc i zabijając szablami przechodniów. Nigdy nie przeprowadzono w tej sprawie śledztwa.

Od 1939 do 1941 Lwów miażdżyła sowiecka Rosja. Więzieni i mordowani byli mieszkańcy Lwowa: Polacy, Żydzi i Ukraińcy, każdy choć trochę podejrzany o to, że mógłby być zagrożeniem dla jej władzy. Wiele tysięcy Lwowian deportowano na wschód.

Pod koniec czerwca 1941 roku, przed ucieczką ze Lwowa, NKWD wymordowało tysiące ludzi w więzieniach przy Łąckiego, na Zamarstynowie, w Brygidkach, na Jachowicza. Mój teść, który spędził w nieludzkich warunkach rok w śledztwie w Brygidkach ocalał, bo zdążył wcześniej zostać skazany na 20 lat łagru i trafił na Syberię.

W latach 1941 – 1944 nazistowskie Niemcy wymordowały Żydów lwowskich, spaliły i zburzyły prawie wszystkie lwowskie synagogi, zniszczyły cmentarze żydowskie. Niemcy mordowali także polską inteligencję i żołnierzy polskiego ruchu oporu

Terror sowiecki wrócił do Lwowa w roku 1944. To wtedy, tuż po wojnie pod przymusem opuściły miasto dziesiątki tysięcy Polaków, rodowitych Lwowian, potomków wielopokoleniowych lwowskich rodzin. Ich przodkowie budowali Lwów, tworzyli legendę i prestiż tego miasta.

Sowiecka tyrania trwała do 1991 roku. Jej niezliczonymi ofiarami byli przede wszystkim Ukraińcy walczący o prawa narodowe, o niepodległość, ale także wszyscy walczący o wolności obywatelskie, własną tożsamość narodową czy religijną i pamięć o historii miasta.

Wtedy też, na początku lat 60-tych ubiegłego wieku, władze sowieckie zamknęły ostatnią ocalałą synagogę przy placu Teodora na Zamarstynowie i zamieniły ją w salę gimnastyczną dla jednej z uczelni. Dokończyły też rozpoczęte przez Niemców niszczenia najstarszego XVI-sto wiecznego cmentarza żydowskiego. Usunęły ostatnie macewy i zamieniły go w plac targowy.

***

Zbrodnie okupantów to jednak tylko część tragicznej strony przeszłości Lwowa. Miasto ma też czarne karty własnej historii za sprawą samych Lwowian, którzy zadali cierpienia swoim sąsiadom a nawet popełnili na nich zbrodnie. We Lwowie dobrze się miały w XX wieku antysemityzm, antyukraińskość, antypolskość. Wielu Lwowian z przerażającym zaangażowaniem przyjmowało i zamieniało w czyn ideologie nienawiści etnicznej, religijnej, rasowej czy klasowej.

Taki Lwów, pełen wrogości i pogardy wobec „innego”, napięć i konfliktów społecznych, wzajemnej nieufności przechodzącej w zapiekłą nienawiść, także istniał. Od czasu do czasu budził się do życia, a właściwie do zadawania cierpień i śmierci.

Tym był polski pogrom w dzielnicy żydowskiej w listopadzie 1918 roku o czym jest ta książka; tym było regularne bicie a nawet zabijanie studentów żydowskich przez polskie bojówki na uczelniach Lwowa w latach 30-stych ubiegłego wieku; tym były polska dyskryminacja, pogarda i brutalna przemoc wobec Ukraińców; tym były ukraińskie zamachy na Polaków; tym było strzelanie przez polską policję do demonstrujących robotników zrozpaczonych biedą, bezrobociem i poniżaniem; tym były pogromy Żydów w ostatnich dniach czerwca i w lipcu 1941 roku dokonane głównie przez ukraińskich mieszkańców Lwowa.

I to jest też Lwów prawdziwy a nie zmyślony.

***

Adam Zagajewski, autor słów wstępu do polskiego wydania, urodził się we Lwowie w roku 1945 i w tym samym roku opuścił go wraz z rodzicami w ramach sowieckiej akcji oczyszczania miasta z Polaków.

Poeta w wierszach i esejach powraca do miejsca urodzenia. I to miasto, które jak Rzym / Siedziało na siedmiu pagórkach w jego wierszu niknie w deszczu. W mgłach nikną jego powszechnie znane, symboliczne miejsca. Wiersz nosi tytuł Deszcz we Lwowie.

Zagajewski przydaje Lwowowi miarę Rzymu, miasta cywilizacji, miasta panującego, miasta będącego jednym z kamieni węgielnych Europy. Podobnie myślał o Lwowie też inny wybitny poeta Lwowianin Zbigniew Herbert.

W wierszu Zagajewski przywołuje postać Ostapa Ortwina, który w czasie niemieckiej okupacji Lwowa zginął Zastrzelony na ulicy / Przez gestapowca.

To Oskar Katzenellenbogen, Żyd, bezkompromisowy wybitny polski krytyk literacki o niespożytej energii i temperamencie. Wysoki, barczysty, siwy, smagły, z krzaczastymi brwiami i czarnym kozackim wąsem już samą swoją prezencją paraliżował zapędy kanalii napisał o nim Józef Wittlin.

Był postacią legendarną w międzywojennym Lwowie. Obdarzony tubalnym głosem wyrażał publicznie i głośno swoje opinie. Szerokim łukiem omijały go na ulicach Lwowa nawet polskie nacjonalistyczne bojówki antysemickie.

Po zajęciu Lwowa w roku 1939 przez sowiecką Rosję odrzucił otwarcie zaproszenia do uczestniczenia w tworzonych organizacjach literackich.

Po zajęciu Lwowa przez Niemców roku 1941 w odmówił przeniesienia się do getta, odmówił też ukrywania się u polskich przyjaciół, którzy mu to proponowali.

Pozostał sobą. Odrzucił poniżenie. Chodził swoimi ulicami ukochanego Lwowa jak wolny człowiek. Na jednej z nich został zamordowany w roku 1942. Tak jak Bruno Schulz w nieodległym Drohobyczu.

 

Zgrzytały koła tramwajów

w zbyt wąskich szynach

I płakaliśmy wszyscy

Przechodnie i goście

Zwycięzcy i przegrani

 

brzmi ostatni strofa wiersza

Kto jest przechodniem? Kto gościem? Kto zwycięzcą? Kto przegranym? W mieście Ostapa Ortwina, które po dziś dzień trwa na pagórkach, w ciszy i żałobie po niezliczonych ofiarach zbrodni popełnionych na jego mieszkańcach.

***

Mit pogodnego miasta, w którym przez pokolenia zgodnie obok siebie żyły różne narody, Lwowianie różnych wyznań, osiadł mocno także w moim polskim imaginarium. Szukałem i poszukuję jego dowodów.

Kiedy jestem we Lwowie zawsze w niedzielę przed południem wybieram się na Stare Miasto. Zaczynam spacer od Rynku. Wchodzę w Krakowską. Wstępuję do katedry ormiańskiej. Zaglądam do grekokatolickiej cerkwi Przemienienia Pańskiego, wracam Teatralną by wejść do zbudowanego przez jezuitów kościoła Piotra i Pawła, który jest teraz świątynią grekokatolicką.

Potem zachodzę do katedry łacińskiej a stamtąd idę przez Rynek ul. Ruską do prawosławnej cerkwi Zaśnięcia Matki Bożej (Uspieńskiej). Czasem odwiedzam dominikanów i bernardynów, które są teraz przybytkami grekokatolickimi. Wszystkie świątynie mieszczą się od siebie w odległości do 5 minut spaceru.

W kościołach widzę tłumnie modlących się Lwowian. Wychodzą z nich pogodni, niespiesznie rozchodzą się uliczkami Starego Miasta. Mijają się, pozdrawiają, uśmiechają do siebie a ja mam poczucie bycia w przestrzeni przyjaznych religii.

Kiedyś nawet natknąłem się pod murami kościoła Piotra i Pawła na odprawiane na ulicy i nagłaśniane przez megafony nabożeństwo. Dowiedziałem się potem, że to grekokatoliccy „lefebryści”, którzy nie mają własnej świątyni we Lwowie.

Odprawili swoją mszę bez żadnych przeszkód a potem odbyli procesję wokół Rynku pełnego turystów i mieszkańców Lwowa najróżniejszych wyznań. Nieśli transparenty ostrzegające m.in. przed antychrystem i homoseksualizmem. Te same ostrzeżenia płynęły z megafonów. Nikt z obecnych na rynku nie protestował a i „lefebryści” nie przejawiali żadnej agresji. Wydawali się nawet nieco onieśmieleni tłumami Lwowian i turystów.

***

Lubię oglądać we Lwowie ludzi spieszących w niedzielę na msze, na nabożeństwa, na modlitwy w świątyniach różnych kościołów. W niedzielne południe na Starym Mieście czuję się trochę jak w Jerozolimie, miejscu świętym dla wielu religii, w którym obok siebie modlą się wyznawcy tylu wyznań.

Tyle, że w tej prawdziwej Jerozolimie co rusz widzę żołnierzy izraelskich pilnujących by nikt nie zaatakował wyznawców innej religii.

We współczesnym Lwowie na Starym Mieście, gdzie tak wiele kościołów konkuruje o dusze wiernych spotykam spokój. Nie ma żadnego stróża porządku, który musiałby chronić wyznawców jednego obrządku przed wyznawcami innego obrządku.

Dla mnie to obraz harmonii przekazywany w pełnych tęsknoty opisach dawnego mitycznego Lwowa.

 

***

To jednak iluzja, bo przecież i dzisiaj trwają we Lwowie zawzięte spory o używane publicznie języki, o budynki kościołów, o cmentarze a także o historię miasta. Na szczęście bezkrwawe.

Zapewne obraz niedzielnej religijnej harmonii na lwowskim Starym Mieście to wytwór mojej wyobraźni, spełnianie marzenia o tolerancyjnym Lwowie, mojej wcześniejszej naiwnej wiary, że istniał naprawdę, nie tylko w nostalgicznych zapiskach pamiętnikarzy. To owoc mojej ciągłej nadziei, że tamten mityczny Lwów przekazał swoje dziedzictwo współczesnemu.

 

***

Dziś we Lwowie żyje zaledwie mikroskopijna grupa Żydów, ale dla Żydów w świecie Lwów był, jest i będzie zawsze jednym z najważniejszych miejsc w ich historii.

Tylko niewielka grupa Polaków pozostała we Lwowie, ale polska historia tam jest i nie zniknie. I ta dobra i ta zła. I Lwów nigdy nie zniknie z polskiej historii.

Czy pamięć straszliwych tragedii, które tu przywołałem jest obecna wśród współczesnych Lwowian? Czy jest pamiętanym ostrzeżeniem i wezwaniem do tolerancji? Obraz niedzielnych modlitw współczesnych Lwowian, obok siebie a nie na przeciwko sobie, daje taką nadzieję.

 

***

Lwów promieniuje zabytkami i urodą miasta a także historią, w której obok wydarzeń pięknych są i straszliwe zbrodnie.

Książka, którą przeczytacie jest o jednej z nich, dokonanej w roku 1918 przez Polaków na Lwowianach Żydach. Jej przypomnienie i opis niech będzie przestrogą przed nienawiścią.

Życzę Lwowowi, który stał się mi tak drogi, aby promieniował na Ukrainę, na Polskę, na świat, harmonią międzyludzką, tolerancją, zgodą ponad różnicami religijnymi, narodowymi, rasowymi i wszelkimi innymi.

 

Grzegorz Gauden

Grotów, 30 maja 2020

ps. Pierwsza prezentacja tej książki, jeszcze przed jej wydaniem w Polsce, miała miejsce 20 listopada 2018 roku na Ukrainie, w Drohobyczu, podczas dorocznego wydarzenia literackiego „Druga jesień”. Jest organizowane od wielu lat przez grupę Ukraińców, pasjonatów literatury i sztuki, w rocznicę zamordowania przez gestapowca na ulicy przywołanego wcześniej wielkiego polskiego pisarza, Żyda, Drohobyczanina, Brunona Schulza.

To miejsce szczęśliwe, wspólnota ludzi szczęśliwych. Idylliczny oleodruk miasta wybitnych uczonych i artystów, znaczących firm przemysłowych, wyścigów samochodowych i futbolu, pięknej starej a także bardzo nowoczesnej architektury, cmentarza na Łyczakowie, parku Stryjskiego, legendarnych kawiarni, z których jedna – Szkocka – miała ogromny udział w rozwoju światowej matematyki, hotelu George i ul. Akademickiej. I tak możemy dalej mnożyć lwowskie cuda. Najprawdziwsze.

Ta nostalgia jest także we mnie. Ja Poznańczyk, nie stałem się Lwowianinem, bo to niemożliwe, ale zacząłem nieodwracalnie „przynależeć do Lwowa”. Tak określił swoją relację z tym miastem w pięknym eseju „Lwowskie epifanie” Jurko Prochaśko. Nie urodzony we Lwowie ale od czasu studiów, przez większość życia, w nim żyjący.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Apel do Niemców: Musicie się pożegnać z życiem w kłamstwie