Odpowiedziałem: „Tak. To miasto zbudowali Polacy. A teraz to jest ukraińskie miasto. Powtarzaj to!”.
Już nigdy nie powtórzył tego zdania, kiedy spotykaliśmy się później. Ja czasami przytaczam je i we Lwowie i w Polsce.
***
Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że Lwów budował Polskę i tworzył polskość przez setki lat. I dobrze i źle. Najczęściej dobrze choć moja książka jest właśnie o tym złym wkładzie Lwowa w polską historię.
Historii Polski nie ma bez Lwowa. Tak jak Lwowa nie ma bez jego wielowiekowej polskiej historii. Bardzo chciałbym, aby o tym wiedzieli i pamiętali współcześni Ukraińcy, szczególnie mieszkańcy Lwowa.
***
Lwów jest miastem, którego mieszkańcy doświadczyli wszystkich możliwych zbrodni i cierpień XX wieku.
Zbrodnicza przemoc przyszła do Lwowa w XX wieku z zewnątrz, tuż po wybuchu I wojny światowej. Pierwszy pogrom we Lwowie urządziła armia rosyjska po zdobyciu miasta. W niedzielę 27 września 1914 Kozacy na koniach wpadli do dzielnicy żydowskiej bijąc i zabijając szablami przechodniów. Nigdy nie przeprowadzono w tej sprawie śledztwa.
Od 1939 do 1941 Lwów miażdżyła sowiecka Rosja. Więzieni i mordowani byli mieszkańcy Lwowa: Polacy, Żydzi i Ukraińcy, każdy choć trochę podejrzany o to, że mógłby być zagrożeniem dla jej władzy. Wiele tysięcy Lwowian deportowano na wschód.
Pod koniec czerwca 1941 roku, przed ucieczką ze Lwowa, NKWD wymordowało tysiące ludzi w więzieniach przy Łąckiego, na Zamarstynowie, w Brygidkach, na Jachowicza. Mój teść, który spędził w nieludzkich warunkach rok w śledztwie w Brygidkach ocalał, bo zdążył wcześniej zostać skazany na 20 lat łagru i trafił na Syberię.
W latach 1941 – 1944 nazistowskie Niemcy wymordowały Żydów lwowskich, spaliły i zburzyły prawie wszystkie lwowskie synagogi, zniszczyły cmentarze żydowskie. Niemcy mordowali także polską inteligencję i żołnierzy polskiego ruchu oporu
Terror sowiecki wrócił do Lwowa w roku 1944. To wtedy, tuż po wojnie pod przymusem opuściły miasto dziesiątki tysięcy Polaków, rodowitych Lwowian, potomków wielopokoleniowych lwowskich rodzin. Ich przodkowie budowali Lwów, tworzyli legendę i prestiż tego miasta.
Sowiecka tyrania trwała do 1991 roku. Jej niezliczonymi ofiarami byli przede wszystkim Ukraińcy walczący o prawa narodowe, o niepodległość, ale także wszyscy walczący o wolności obywatelskie, własną tożsamość narodową czy religijną i pamięć o historii miasta.
Wtedy też, na początku lat 60-tych ubiegłego wieku, władze sowieckie zamknęły ostatnią ocalałą synagogę przy placu Teodora na Zamarstynowie i zamieniły ją w salę gimnastyczną dla jednej z uczelni. Dokończyły też rozpoczęte przez Niemców niszczenia najstarszego XVI-sto wiecznego cmentarza żydowskiego. Usunęły ostatnie macewy i zamieniły go w plac targowy.
***
Zbrodnie okupantów to jednak tylko część tragicznej strony przeszłości Lwowa. Miasto ma też czarne karty własnej historii za sprawą samych Lwowian, którzy zadali cierpienia swoim sąsiadom a nawet popełnili na nich zbrodnie. We Lwowie dobrze się miały w XX wieku antysemityzm, antyukraińskość, antypolskość. Wielu Lwowian z przerażającym zaangażowaniem przyjmowało i zamieniało w czyn ideologie nienawiści etnicznej, religijnej, rasowej czy klasowej.
Taki Lwów, pełen wrogości i pogardy wobec „innego”, napięć i konfliktów społecznych, wzajemnej nieufności przechodzącej w zapiekłą nienawiść, także istniał. Od czasu do czasu budził się do życia, a właściwie do zadawania cierpień i śmierci.
Tym był polski pogrom w dzielnicy żydowskiej w listopadzie 1918 roku o czym jest ta książka; tym było regularne bicie a nawet zabijanie studentów żydowskich przez polskie bojówki na uczelniach Lwowa w latach 30-stych ubiegłego wieku; tym były polska dyskryminacja, pogarda i brutalna przemoc wobec Ukraińców; tym były ukraińskie zamachy na Polaków; tym było strzelanie przez polską policję do demonstrujących robotników zrozpaczonych biedą, bezrobociem i poniżaniem; tym były pogromy Żydów w ostatnich dniach czerwca i w lipcu 1941 roku dokonane głównie przez ukraińskich mieszkańców Lwowa.
I to jest też Lwów prawdziwy a nie zmyślony.
***
Adam Zagajewski, autor słów wstępu do polskiego wydania, urodził się we Lwowie w roku 1945 i w tym samym roku opuścił go wraz z rodzicami w ramach sowieckiej akcji oczyszczania miasta z Polaków.
Poeta w wierszach i esejach powraca do miejsca urodzenia. I to miasto, które jak Rzym / Siedziało na siedmiu pagórkach w jego wierszu niknie w deszczu. W mgłach nikną jego powszechnie znane, symboliczne miejsca. Wiersz nosi tytuł Deszcz we Lwowie.
Zagajewski przydaje Lwowowi miarę Rzymu, miasta cywilizacji, miasta panującego, miasta będącego jednym z kamieni węgielnych Europy. Podobnie myślał o Lwowie też inny wybitny poeta Lwowianin Zbigniew Herbert.
W wierszu Zagajewski przywołuje postać Ostapa Ortwina, który w czasie niemieckiej okupacji Lwowa zginął Zastrzelony na ulicy / Przez gestapowca.
To Oskar Katzenellenbogen, Żyd, bezkompromisowy wybitny polski krytyk literacki o niespożytej energii i temperamencie. Wysoki, barczysty, siwy, smagły, z krzaczastymi brwiami i czarnym kozackim wąsem już samą swoją prezencją paraliżował zapędy kanalii napisał o nim Józef Wittlin.
Był postacią legendarną w międzywojennym Lwowie. Obdarzony tubalnym głosem wyrażał publicznie i głośno swoje opinie. Szerokim łukiem omijały go na ulicach Lwowa nawet polskie nacjonalistyczne bojówki antysemickie.
Po zajęciu Lwowa w roku 1939 przez sowiecką Rosję odrzucił otwarcie zaproszenia do uczestniczenia w tworzonych organizacjach literackich.
Po zajęciu Lwowa przez Niemców roku 1941 w odmówił przeniesienia się do getta, odmówił też ukrywania się u polskich przyjaciół, którzy mu to proponowali.
Pozostał sobą. Odrzucił poniżenie. Chodził swoimi ulicami ukochanego Lwowa jak wolny człowiek. Na jednej z nich został zamordowany w roku 1942. Tak jak Bruno Schulz w nieodległym Drohobyczu.
Zgrzytały koła tramwajów
w zbyt wąskich szynach
I płakaliśmy wszyscy
Przechodnie i goście
Zwycięzcy i przegrani
brzmi ostatni strofa wiersza
Kto jest przechodniem? Kto gościem? Kto zwycięzcą? Kto przegranym? W mieście Ostapa Ortwina, które po dziś dzień trwa na pagórkach, w ciszy i żałobie po niezliczonych ofiarach zbrodni popełnionych na jego mieszkańcach.
***
Mit pogodnego miasta, w którym przez pokolenia zgodnie obok siebie żyły różne narody, Lwowianie różnych wyznań, osiadł mocno także w moim polskim imaginarium. Szukałem i poszukuję jego dowodów.
Kiedy jestem we Lwowie zawsze w niedzielę przed południem wybieram się na Stare Miasto. Zaczynam spacer od Rynku. Wchodzę w Krakowską. Wstępuję do katedry ormiańskiej. Zaglądam do grekokatolickiej cerkwi Przemienienia Pańskiego, wracam Teatralną by wejść do zbudowanego przez jezuitów kościoła Piotra i Pawła, który jest teraz świątynią grekokatolicką.
Potem zachodzę do katedry łacińskiej a stamtąd idę przez Rynek ul. Ruską do prawosławnej cerkwi Zaśnięcia Matki Bożej (Uspieńskiej). Czasem odwiedzam dominikanów i bernardynów, które są teraz przybytkami grekokatolickimi. Wszystkie świątynie mieszczą się od siebie w odległości do 5 minut spaceru.
W kościołach widzę tłumnie modlących się Lwowian. Wychodzą z nich pogodni, niespiesznie rozchodzą się uliczkami Starego Miasta. Mijają się, pozdrawiają, uśmiechają do siebie a ja mam poczucie bycia w przestrzeni przyjaznych religii.
Kiedyś nawet natknąłem się pod murami kościoła Piotra i Pawła na odprawiane na ulicy i nagłaśniane przez megafony nabożeństwo. Dowiedziałem się potem, że to grekokatoliccy „lefebryści”, którzy nie mają własnej świątyni we Lwowie.
Odprawili swoją mszę bez żadnych przeszkód a potem odbyli procesję wokół Rynku pełnego turystów i mieszkańców Lwowa najróżniejszych wyznań. Nieśli transparenty ostrzegające m.in. przed antychrystem i homoseksualizmem. Te same ostrzeżenia płynęły z megafonów. Nikt z obecnych na rynku nie protestował a i „lefebryści” nie przejawiali żadnej agresji. Wydawali się nawet nieco onieśmieleni tłumami Lwowian i turystów.
***
Lubię oglądać we Lwowie ludzi spieszących w niedzielę na msze, na nabożeństwa, na modlitwy w świątyniach różnych kościołów. W niedzielne południe na Starym Mieście czuję się trochę jak w Jerozolimie, miejscu świętym dla wielu religii, w którym obok siebie modlą się wyznawcy tylu wyznań.
Tyle, że w tej prawdziwej Jerozolimie co rusz widzę żołnierzy izraelskich pilnujących by nikt nie zaatakował wyznawców innej religii.
We współczesnym Lwowie na Starym Mieście, gdzie tak wiele kościołów konkuruje o dusze wiernych spotykam spokój. Nie ma żadnego stróża porządku, który musiałby chronić wyznawców jednego obrządku przed wyznawcami innego obrządku.
Dla mnie to obraz harmonii przekazywany w pełnych tęsknoty opisach dawnego mitycznego Lwowa.
***
To jednak iluzja, bo przecież i dzisiaj trwają we Lwowie zawzięte spory o używane publicznie języki, o budynki kościołów, o cmentarze a także o historię miasta. Na szczęście bezkrwawe.
Zapewne obraz niedzielnej religijnej harmonii na lwowskim Starym Mieście to wytwór mojej wyobraźni, spełnianie marzenia o tolerancyjnym Lwowie, mojej wcześniejszej naiwnej wiary, że istniał naprawdę, nie tylko w nostalgicznych zapiskach pamiętnikarzy. To owoc mojej ciągłej nadziei, że tamten mityczny Lwów przekazał swoje dziedzictwo współczesnemu.
***
Dziś we Lwowie żyje zaledwie mikroskopijna grupa Żydów, ale dla Żydów w świecie Lwów był, jest i będzie zawsze jednym z najważniejszych miejsc w ich historii.
Tylko niewielka grupa Polaków pozostała we Lwowie, ale polska historia tam jest i nie zniknie. I ta dobra i ta zła. I Lwów nigdy nie zniknie z polskiej historii.
Czy pamięć straszliwych tragedii, które tu przywołałem jest obecna wśród współczesnych Lwowian? Czy jest pamiętanym ostrzeżeniem i wezwaniem do tolerancji? Obraz niedzielnych modlitw współczesnych Lwowian, obok siebie a nie na przeciwko sobie, daje taką nadzieję.
***
Lwów promieniuje zabytkami i urodą miasta a także historią, w której obok wydarzeń pięknych są i straszliwe zbrodnie.
Książka, którą przeczytacie jest o jednej z nich, dokonanej w roku 1918 przez Polaków na Lwowianach Żydach. Jej przypomnienie i opis niech będzie przestrogą przed nienawiścią.
Życzę Lwowowi, który stał się mi tak drogi, aby promieniował na Ukrainę, na Polskę, na świat, harmonią międzyludzką, tolerancją, zgodą ponad różnicami religijnymi, narodowymi, rasowymi i wszelkimi innymi.
Grzegorz Gauden
Grotów, 30 maja 2020
ps. Pierwsza prezentacja tej książki, jeszcze przed jej wydaniem w Polsce, miała miejsce 20 listopada 2018 roku na Ukrainie, w Drohobyczu, podczas dorocznego wydarzenia literackiego „Druga jesień”. Jest organizowane od wielu lat przez grupę Ukraińców, pasjonatów literatury i sztuki, w rocznicę zamordowania przez gestapowca na ulicy przywołanego wcześniej wielkiego polskiego pisarza, Żyda, Drohobyczanina, Brunona Schulza.