Tak to mniej więcej było - przypomnę młodzieży; zwolennicy Tuska nie odłożyli ad acta tej sprawy, założyli okulary i zaczęli grzebać nie tylko w teczkach IPN- u. Roztrąbiono po całej Polsce, że ojciec braci Kaczyńskich, choć należał do AK i brał czynny udział w Powstaniu Warszawskim w czasie gdy innym akowcom wyrywano paznokcie, gdy Warszawa leżała w gruzach a ludzie mieszkali po parę rodzin w ruinach ocalałych kamienic, otrzymał intratną posadę na Politechnice i willę na Żoliborzu. Nieco później bez problemu otrzymał paszport umożliwiający zwiedzanie kapitalizmu. Dodali przy tej okazji, że jakimś cudem synkom byłego powstańca komuniści dali glejt na złodziejstwo by mogli ukraść księżyc. Potem planszę tych dwóch szermierzy wymieniono i pojedynek miedzy nimi rozkręcił się na dobre; PiS doszedł do władzy, i okazało się, że "Donaldek" i jego partia to paskudne, skorumpowane, powiązane z europejskim lewactwem ugrupowanie polityczne, a jej przywódca wraz z synem "kręcił na boku" interesy z "Amber Gold".
Na tę okoliczność był przesłuchiwany przed komisją sejmową. Nic z tego nie wyszło ale zawsze. Wcześniej ujawniono "aferę taśmową", bo pod głębokie talerze z grochówką którą uwielbiają pędzące nie wiadomo gdzie króliki podklejono mikrofony. "Donaldek" objął przywództwo w Brukseli, beztrosko oddając Polskę wraz ze swoja partią na pożarcie Jarosławowi, w dodatku pod przywództwem bezradnego Grzegorza Schetyny, który poza gadaniem nie miał nic do powiedzenia. Tyle w skrócie. Dzisiaj Tusk z tarczą powrócił z Brukseli, odsapnął, odpoczął i doszedł do słusznego (moim zdaniem) wniosku, że fechtować będzie dalej, by ukrócić hucpę spychającej w niebyt Polskę PIS-u. Na powrót objął przywództwo największej opozycyjnej partii. Zbiegło to się z konwentem dobrej zmiany, na którym to nieoczekiwanie na przywódcę wybrano ponownie Jarosława Kaczyńskiego miażdżąca ilością głosów, podobnie jak Łukaszenkę, czy Kim Dzong Una.
Nowo wybrany w mowie na poły dziękczynnej, na poły krytycznej zbeształ podległych mu wasali, i zapowiedział, że koniec z waśniami wewnątrz ugrupowania bo w przeciwnym wypadku PiS nie wygra następnych wyborów, po czym użył słowa "nepotyzm", i że też koniec z tym w jego partii, co o tyle dziwi, że przecież nigdy go tam nie było. Oczywiście, nie tylko w dziennikarskim środowisku podniosła się temperatura z powodu tych dwóch ważnych wydarzeń. Komentarzom, spekulacjom i domniemaniom, co z tego wszystkiego wyniknie nie ma końca. Wypowiadają się politolodzy, komentatorzy polityczni, socjolodzy, byli premierzy, słowem, wszyscy ci, którzy zawsze się wypowiadają, najczęściej mylnie. Ja, na szczęście, na polityce się nie znam, "za kulisę"- jak mawiają aktorzy - nie zaglądam. Mało wiem. Szczekam ze swojej prowincjonalnej budy i tyle. Ale co do jednego nie mam wątpliwości: "będzie się działo"..