Sceny, jakie w ostatnich dniach widzimy na ulicach naszych miast, dowodzą, że perspektywa wybuchu przemocy na dużą skalę jest w Polsce realna. Skumulowało się zbyt wiele silnych, negatywnych emocji. Niewiele już trzeba, by gdzieś polała się krew lub doszło do jakiegoś innego wydarzenia o nieodwracalnych skutkach.
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego znoszący jedną z trzech przesłanek pozwalających na przerwanie ciąży był iskrą rzucona na prochy. Bywają prawa, które są fundamentami pokoju społecznego w kwestiach głęboko dzielących społeczeństwo. W Polsce niewątpliwie należała do nich ustawa o ochronie życia, uchwalona przez parlament w 1993 roku, potocznie nazywana kompromisem aborcyjnym. Miała ona wielu krytyków, po obu stronach światopoglądowego sporu, ale – jak pokazywały badania opinii publicznej – przez ponad ćwierć wieku aprobowała ją większość Polaków. Na początku lat 90. groziła nam zimna wojna religijna. Kompromis aborcyjny, choć niedoskonały, przyczynił się do znacznego obniżenia temperatury światopoglądowego sporu. Jarosław Kaczyński postanowił przekreślić ten kompromis, a sposób, w jaki to zrobił, wywołał dodatkowe emocje.
Wybór Kaczyńskiego
Formalnie decyzję podjął Trybunał Konstytucyjny, który nie ma autorytetu ze względu na swą dyspozycyjność wobec władzy politycznej. Obok dwojga byłych prominentnych polityków partii rządzącej zasiadają w nim trzy osoby, które sędziami nie są, gdyż zostały wybrane na miejsca już obsadzone. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego zapadł w trudnym czasie pandemii, gdy została radykalnie ograniczona swoboda zgromadzeń. Było oczywiste, że sposób i termin zmiany prawa wybrał polityk Jarosław Kaczyński. Wielu Polaków – także ja – uznało jego postępowanie za cyniczne i tchórzliwe.
Reakcja społeczna okazała się zaskakująco silna, ale – z mojego punktu widzenia – także niepokojąca. Na ulice polskich miast wyległy tłumy, przede wszystkim młodych ludzi. Rozumiem protest i oburzenie przeciwko „modus operandi" obozu władzy. Kategorycznie sprzeciwiam się jednak zakłócaniu mszy świętych, bazgraniu na murach świątyń, obleganiu kurii biskupich, wulgarności haseł i aktom przemocy. Protest był spontaniczny, firmowany przez organizację feministyczną, ale politycznie dyskontuje go przede wszystkim radykalna lewica. Wcale jej nie zadowala kompromis aborcyjny z 1993 roku. Chce prawa zezwalającego na aborcję na życzenie oraz skierowania społecznego gniewu przeciwko Kościołowi i religii. Jeszcze niedawno wydawało się, że taki program, jak dowiódł tego wynik Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich, ma minimalne poparcie. Obecnie dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu radykalna lewica zyskała wiatr w żagle.
Od dawna krytykuję działania tego polityka, ale wcale nie zamierzam zachwycać się wyczynami posłanki Joanny Scheuring-Wielgus, zakłócającej mszę świętą, czy Roberta Biedronia, nawołującego manifestantów we Wrocławiu do demonstrowania pod kurią arcybiskupią.