Przewaliły się przez media komentarze po telewizyjnym pojedynku Kamali Harris i Donalda Trumpa. Każdy powiedział to, co wiedział – wedle zapomnianego już przeboju Elektrycznych Gitar. Bo cóż może wyniknąć ze spotkania starego zgreda zaprawionego w przeróżnych bojach i rozbojach z młodą jeszcze, inteligentną kobietą, która nagle wyskoczyła z cienia innego starca przesłaniającego ją przez prawie cztery lata kadencji?

Debaty telewizje w USA, czyli pozory debaty

Donald jak zwykle miał wszystko i wszystkim za złe, co wyrażał, marszcząc złowrogo gębę, ale nie wygłosił więcej bzdur niż zwykle, więc trzeba mu darować opowieść o zjadaniu piesków. Kamala nie wybuchała śmiechem aż tak histerycznie, jak jej to się nieraz zdarza, i zdała egzamin na polityka, schlebiając swoim wyborcom, ale – broń Boże – bez żadnych konkretów. Wszyscy otrzymali więc to, czego pragnęli i – wracając do Elektrycznych Gitar – nadal będzie tak, jak jest.

Czytaj więcej

Taylor Swift może zgotować Donaldowi Trumpowi amerykańskie Jagodno

A mnie aż dotąd przejmuje mróz z politycznego przerażenia. Jeszcze była jakaś wielka debata między demokratami a republikanami, kiedy Reagan zastąpił Cartera, chociaż ten drugi i tak musiał odejść, bo zepsuły się dwa helikoptery mające wyzwolić zakładników uwięzionych w napadniętej ambasadzie amerykańskiej w Teheranie. Ale pamiętam, jak rozważano w mediach zasługi demokratów, chociaż przegrali. Jeszcze była debata, gdy stary Bush przegrał z Clintonem, chociaż głównie przez to, że zwymiotował przed kamerami. Były pozory debaty, gdy Obama zastąpił niezbyt udanego młodszego Busha, ale sprowadzające się do złudnych nadziei na nowe otwarcie po zmianie koloru skóry i generacji prezydenta. Więc nadzieje się rozwiały bezpowrotnie. Ale Hillary Clinton przegrała z Trumpem tylko przez złowrogą bajędę o „pizzagate”, zresztą zdobyła więcej głosów, ale zwycięstwo odebrał jej system elektorski.

Kwintesencja cywilizacji celebryckiej

A teraz? Naiwniakowi takiemu jak ja wciąż się wydaje, że prezydenta najważniejszej demokracji świata wyłania jakaś obywatelska debata, jakieś uczciwe rozważanie tego, co kandydaci niosą i co zamierzają zrobić, a nie strojenie min. A zresztą, co tam jakiś przestarzały pojedynek… 18 proc. potencjalnych wyborców zamierza kierować się poglądami Taylor Swift. Wśród respondentów do 35. roku życia – aż 30 proc. Inna gwiazdulka estrady określająca się jako Charli XCX też chce głosować na Kamalę, bo ona jest „brat”, co znaczy mniej więcej „fajny szkrab”. I tyle. Oto kwintesencja cywilizacji celebryckiej. U nas będzie podobnie.