Wyrokowanie, kto wygrał pierwszą debatę telewizyjną kandydatów w wyborach na prezydenta USA, nie ma większego znaczenia. Zresztą każda ocena jest w tym wypadku subiektywna i związana z sympatiami recenzenta. Gdybym jednak miał się pokusić o tego typu uznaniową, własną ocenę, to mój werdykt brzmi: bardzo mocny remis.
Abstrahując od oceny merytorycznej wypowiedzi, obydwoje kandydaci pokazali pazur i determinację do stanowczego przedstawienia swoich poglądów. Czy tego właśnie oczekują wyborcy? Najwyraźniej epoka ugrzecznionych dyskusji odchodzi do lamusa.
Debata Donald Trump – Kamala Harris. Twarda weryfikacja osobowości kandydatów
Wiceprezydent Kamala Harris miała początkowo wyraźny kłopot z opanowaniem widocznego zdenerwowania. Jej głos słabł i drżał. Ktoś najwyraźniej zapomniał podać jej wody, bo kandydatce wyraźnie zasychało w gardle. Ten szczegół powodował, że pierwsze słowa, które miały być twardym uderzeniem w przeciwnika, okazały się bardzo słabym ciosem, na który Donald Trump był doskonale przygotowany.
Należy jednak podkreślić, że to Harris zaczęła bezpośrednie ataki na przeciwnika, przez co sprowokowała go do silnego personalnego kontrataku, który z trudem znosiła. Trump ze spokojem i kamienną twarzą wysłuchiwał wypowiedzi Kamali Harris, po czym błyskotliwie je torpedował. W pewnym momencie przeszedł zręcznie od obrony do ataku, niejednokrotnie zapędzając konkurentkę w róg ringu. Kiedy jednak wydawało się, że republikanin zaczyna dominować w dyskusji, demokratka ruszyła do odparowywania mocnych ciosów. To wyraźnie zirytowało i wytrąciło z równowagi Donalda Trumpa. Efekt był bardzo korzystny dla Harris. Rozzłoszczony Trump zaczął popełniać liczne merytoryczne błędy.
Czytaj więcej
Od pierwszego momentu na scenie w czasie prezydenckiej debaty w USA Kamala Harris pokazała swoją przewagę, podchodząc do Donalda Trumpa z wyciągniętą ręką i niemalże zmuszając go do uścisku dłoni. Potem wykorzystała liczne okazje, by zaprezentować siebie wyborcom i wyprowadzić swojego oponenta z równowagi.