Kamala Harris potrzebowała przełomu. Sondaże w ostatnich dniach nie układają się dla niej pomyślnie, efekt nowości prysnął, a w czterech z siedmiu kluczowych stanach pozostaje wręcz w tyle za swoim konkurentem Donaldem Trumpem. Wielu wyborców deklaruje, że tak naprawdę nie wie, kim ona jest, skoro od początku kampanii unikała wywiadów (poza jednym, w zaprzyjaźnionym z demokratami CNN) i ograniczała się do z góry przygotowanych deklaracji.
We wtorkowy wieczór Ameryka odkryła polityczkę, która jest w stanie kąsać. Boleśnie. W kilku momentach 90-minutowej debaty potrafiła wręcz wytrącić z równowagi Donalda Trumpa, choć ten ma przecież za sobą ogromne doświadczenie polityczne. Jak wtedy, gdy mówiła, że ludzie z nudów opuszczają jego wiece, albo kiedy twierdziła, że światowi przywódcy się z niego śmieją. Dla miliardera o gigantycznym ego, który zbudował karierę na występach telewizyjnych i któremu imponuje towarzystwo takich dyktatorów jak Xi Jinping czy Władimir Putin, to musiało być bolesne.
Czytaj więcej
Od pierwszego momentu na scenie w czasie prezydenckiej debaty w USA Kamala Harris pokazała swoją przewagę, podchodząc do Donalda Trumpa z wyciągniętą ręką i niemalże zmuszając go do uścisku dłoni. Potem wykorzystała liczne okazje, by zaprezentować siebie wyborcom i wyprowadzić swojego oponenta z równowagi.
„Putin zjadłby pana na obiad” – mówiła Harris, wskazując, że gdyby Trump był przez ostatnie cztery lata u władzy, Rosjanie byliby już w Kijowie i szykowali się do podboju Europy, zaczynając od Polski.