W ostatnich tygodniach mamy do czynienia z wysypem alarmistycznych materiałów dziennikarskich poświęconych zjawisku bezrefleksyjnego udostępniania wizerunku dzieci w mediach cyfrowych. Medialne zainteresowanie skupiło się na sprawie niespełna 11-letniej dziewczynki prowadzącej rozmowy z ważnymi postaciami życia publicznego w programie „Perspektywa Sary” publikowanych na jednym z portali społecznościowych. Konto na nim, zgodnie z regulaminem, posiadać można dopiero od 13. roku życia. Płatne subskrypcje, reklamy oraz inne kontrowersje wokół wypowiedzi i działań ojca dziewczynki kierującego projektem, wywołały gorącą dyskusję. Jednak faktyczny problem uprzedmiotowienia dzieci, zarabiania na ich wizerunku, traktowania jak środka do poprawy własnej reputacji, sprzedaży usług i produktów, za cenę udostępniania historii ich życia, informacji wrażliwych (np. o stanie zdrowia) oraz wielu innych danych osobowych, jest znacznie szerszy i nie rozpoczął się w tym roku. Jest konsekwencją funkcjonowania w erze mediów interaktywnych oraz kultury wizualnej, w której każdy może być odbiorcą i twórcą treści.
80 proc. z nas udostępnianie zdjęć dzieci w sieci uważa za zjawisko neutralne lub pozytywne
W kwestii zdjęć i filmów wideo zaledwie w ciągu kilkunastu lat pokonaliśmy drogę od dzielenia się nimi w relatywnie niewielkim gronie rodziny i znajomych po pokazywanie ich na swoich kontach „całemu światu”. Dziennie w mediach społecznościowych publikuje się 500 mln zdjęć. Tylko na Facebooku 350 mln, a 92 mln na Instagramie. 94 proc. zdjęć wykonywanych jest smartfonem. Gros z nich zawiera wizerunek dzieci. Łatwości i udogodnieniom w udostępnianiu zdjęć nie towarzyszy jednak świadomość odpowiedzialności prawnej, etycznej i społecznej za przetwarzanie oraz udostępnianie danych osobowych. Ta zaczyna się w momencie naciśnięcia guzika „zrób zdjęcie” lub „włącz nagrywanie” i „udostępnij”.
Czytaj więcej
Prowadząca kanał w mediach społecznościowych 10-letnia Sara chciała w Sejmie zadać pytanie prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu. W odpowiedzi usłyszała, że "wolność słowa nie jest dla dzieci".
Z raportów NASK wiemy, że około 80 proc. z nas udostępnianie zdjęć dzieci w sieci uważa za zjawisko neutralne lub pozytywne. Używając terminu Charlesa Taylora, stało się to formą naszego współczesmego imaginarium społecznego – powszechnych wyobrażeń i przekonań odnoszących się do codziennego życia, norm i wartości uznawanych za „zwyczajne” i „normalne”. Największe i najbardziej niesprawiedliwe koszty ponoszą i ponosić będą dzieci. Nasze przyzwolenie na ten stan rzeczy jest instrumentalizacją, nierzadko naruszającą godność i prawa człowieka, w tym te zapisane w Konwencji o prawach dziecka, Konstytucji RP oraz szeregu innych ustaw: Kodeksie cywilnym, rodzinnym i opiekuńczym, regulacjach prawa autorskiego, czy przepisach o ochronie danych osobowych oraz regulacjach związanych z pracą nieletnich.
Lekceważenie praw dzieci prowadzi do szeregu patologii
Należy podkreślić, że praktyki takie zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia całego szeregu patologii, w tym krzywdzenia seksualnego, uwodzenia w sieci, udostępniania sieciom pedofilskim waluty w postaci zdjęć dzieci, kradzieży tożsamości, przemocy rówieśniczej, doświadczania hejtu i mowy nienawiści, obniżenia nastroju i szeregu poważnych zagrożeń dla zdrowia psychicznego czy też profilowania (sprzecznego z prawem) przekazów reklamowych docierających do dzieci i młodzieży.