Czy ostrzeżenia niektórych ekspertów o tym, że Kreml, być może wspólnie ze swoim mińskim sojusznikiem, nie zadowoli się Ukrainą i może pójść na kraje bałtyckie, na Polskę, są wyłącznie przejawem zbytniego alarmizmu? Moje wieloletnie doświadczenie pracy ze Wschodem podpowiada, że jest to niestety realny scenariusz.
Czytaj więcej
Po tym, jak państwa bałtyckie ostrzegły, że Putin może „szybko odwrócić się” od Ukrainy i przeprowadzić zagrażający Europie atak, Niemcy rozpoczęły debatę o przywróceniu powołań do Bundeswehry - pisze "Daily Mail".
Wojna hybrydowa trwa od lat
Praktycznie w każdej debacie eksperckiej czy wypowiedziach polityków słyszymy sformułowanie „wojna hybrydowa”. Taką właśnie wojnę od lat prowadzi Moskwa (a ostatnio i Mińsk). Tylko czy naprawdę rozumiemy, co to oznacza? Otóż myślę, że nie do końca. Wojnę wciąż postrzegamy jako konflikt wyłącznie zbrojny. Mamy amerykańskich żołnierzy w Polsce, zbroimy się, budujemy na granicy zapory, zwiększamy liczebność wojska – i słusznie, to powinno skutecznie odstraszać wroga.
Wśród państw UE telewizję w języku rosyjskim posiadają tylko Niemcy (Deutsche Welle) i Polska
Natomiast tenże wróg, oprócz wydatków na zbrojenia, nie skąpi grosza właśnie na inną część składową wojny hybrydowej – propagandę i dezinformacje. Otumaniony własny obywatel chętniej chwyci za broń i pójdzie zabijać na przykład sąsiadów w imię czegoś, co mu wmówi propaganda. A obywatele kraju wybranego za kolejny cel ataku będą znacznie mniej zdolni do obrony, jeśli odpowiednio wcześniej, właśnie przez działania hybrydowe, zasieje się w nich chaos i panikę. Właśnie na to Rosja wydatkuje miliardy.