W redakcji „Financial Timesa” uznano to za cytat przynajmniej tygodnia: „Francja i Polska, a także Parlament Europejski mówią najgłośniej o konieczności przyjścia z pomocą Ukrainie. Ale na widok pierwszego traktora zmienili zdanie” – dowodzi w rozmowie z brytyjskim dziennikiem europejski dyplomata.
I faktycznie, w oblężonej przez protestujących rolników Brukseli zawiązała się w środę swoista koalicja. Do Polski przyłączyły się jawnie prorosyjskie Węgry i Słowacja, a także Rumunia i Bułgaria. Do tej grupy, domagającej się o wiele dalej idących ograniczeń w imporcie ukraińskiej żywności, niż to do tej pory zakładano, przyłączyła się także Francja. I to mimo że prezydent Emmanuel Macron jeszcze niedawno zapowiadał, że wspierając Ukrainę, nie można wykluczyć niczego, w tym nawet wysłania wojska NATO do walki z Rosjanami, czym wywołał międzynarodowe poruszenie.
Dzisiaj to Niemcy walczą w obronie interesów Ukrainy
W obronie Ukrainy niespodziewanie wystąpił Cem Ozdemir, minister rolnictwa Niemiec. „Wielu nie rozumie, że obrona Ukrainy, a więc i naszego wspólnego bezpieczeństwa, nie polega tylko na przekazaniu amunicji, ale także walce z rosyjską propagandą, wedle której spadek cen zbóż jest spowodowany dostawami ukraińskimi. Nie ma na to żadnych dowodów” – oświadczył Niemiec, którego kraj jest regularnie atakowany za zbytnią ostrożność we wspieraniu Kijowa.
Czytaj więcej
Głównym winowajcą rolniczych protestów w Polsce i UE jest Rosja. Swoje dołożyły też wielkie sieci handlowe, naciskając na obniżki cen żywności. Polski rząd nie ma pomysłu, jak zakończyć protesty, a i sami rolnicy nie wiedzą, czego się domagają.
Ten argument Polski jednak nie przekonał. Wraz ze swoimi sojusznikami domagała się dopisania do listy produktów rolnych, które mają być objęte limitami importu, pszenicy i jęczmienia. W środę wieczorem spór miały rozstrzygnąć Włochy, którym też zarzucano słabość do Rosji, a które w tym przypadku przyjęły zdecydowanie bardziej przychylną dla Kijowa postawę.