„Bandytą mogę być, politykiem nigdy” – to jeden z licznych grepsów Franza Maurera. Do dziś dźwięczy mi w uszach rechot rozbawionej publiczności w sali kinowej. Tym zdaniem można podsumować stosunek popkultury do polityki po transformacji 1989 r. Angażowanie się w politykę było równie podejrzane co oszustwa VAT-owskie, jeśli nie bardziej. Działacze partii politycznych i innych organizacji traktowani byli jako niekompetentni karierowicze, którzy nie sprawdzili się w innych aktywnościach. Generalnie to zwykli nieudacznicy i cyniczne „przegrywy”. Bohaterowie podziemnej Solidarności z zawstydzeniem i niechęcią zwierzali się z walki o prawa człowieka, a popkultura nie znalazła atrakcyjnej formy do opowiedzenia o fenomenie Solidarności, która poruszyłaby masową wyobraźnię. Koniec końców symbolem transformacji ustrojowej pozostaje były ubek Franz Maurer z „Psów” Pasikowskiego.
Czytaj więcej
„Psy” skończyły właśnie 30 lat. Film Władysława Pasikowskiego oglądamy dziś jak kino historyczne nie tylko dlatego, że opowiada o wydarzeniach z początku 90., transformacji ustrojowej i weryfikacji w służbach. Także dlatego, że losy tego filmu, zwłaszcza jego odbiór społeczny, mówią wiele o polskim społeczeństwie.
Pisowski „error” w polskiej demokracji
Podobnie sprawa wygląda z promocją wartości, jaką jest Unia Europejska – absolutnego fenomenu w historii politycznej świata. Do niedawna obiektu westchnień zniewolonych przez komunę Polaków. Nie potrafię racjonalnie wyjaśnić problemu, który gnębi mnie od kilku lat: dlaczego brexit doczekał się świetnego serialu, wyprodukowanego jeszcze zanim zakończył się proces wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii, a powstanie Zjednoczonej Europy nie jest „sexy” tematem dla twórców?
Twierdzenie, że walka o prawa człowieka nie jest atrakcyjnym tematem dla popkultury, jest nieprawdziwe. Pamiętam z młodości, gdy po obejrzeniu nielegalnych kopii „Przesłuchania” Bugajskiego czy „Człowieka z żelaza” Wajdy z kumplami z nielegalnego NZS byliśmy tak nabuzowani, że chcieliśmy podpalać komitet PZPR.