Z niezwykłym przytupem zakończyły się wybory parlamentarne 15 października. Przytup to wysoka frekwencja, najwyższa ze wszystkich po 1989 r. Należy to uznać za znak zmian społecznych. Rodzi się pytanie: czy to nowe przekonania ludzi o konieczności uczestnictwa, czy sytuacyjna reakcja wyborcza? Oba przypadki są istotnym faktem społecznym. Wysoki procent uczestnictwa to w dużym stopniu dzieło młodych wyborców, co do których były obawy, że niewielu weźmie udział w głosowaniu. Stało się inaczej. Słynna kolejka do urny wyborczej we Wrocławiu jest świetnym tego symbolem – stali w niej niemal sami młodzi ludzie. Co prawda w poprzednich wyborach w 2007 r. i potem w 2020 r. udział młodych był wysoki. A był to głos za demokracją, za prawami człowieka jako podstawie ustrojowej państwa i za rządami prawa. Więc to pewien element stałości w historii wyborów.
Czytaj więcej
Na listach opozycji jest wielu ludzi dużo lepszych niż pisowskie urzędasy.
Lecz jeśli udział młodych byłby „tylko” sytuacyjny, to też budzi optymizm. Oznaczałby, że dla większości obywateli Polski, w tym młodych, rządy autokratycznych, narodowo-katolickich populistów są nie do zaakceptowania. Wcześniej, i to wtedy, gdy rząd PiS zaczął demolować demokratyczne instytucje, badania CBOS pokazywały zdecydowany wzrost postaw prodemokratycznych. Raczej więc trzeba się zastanowić nad tym, dlaczego tak wielu Polaków trwa przy PiS i co to oznacza na przyszłość. Ale najpierw wróćmy do młodzieży i frekwencji.
Przebudzenie się społeczeństwa obywatelskiego
Udział młodych w wyborach można wyjaśniać na wiele sposobów. Chciałbym tę aktywizację przypisać działaniu pokolenia, które ukształtowały protesty aborcyjne w 2020 r. Po decyzji trybunału Przyłębskiej to młodzież zalała całą Polskę falą protestów. Starsi w obawie przed covidem pozostali w domach, a młodzi tygodniami w dziesiątkach tysięcy demonstrowali przeciwko nie tylko decyzji antyaborcyjnej, ale i rządzącej partii. Do dziś osiem gwiazdek to symbol tamtego żywiołowego i ogromnego protestu. Jestem przekonany, że pod wpływem tego wydarzenia zawiązało się nowe polityczne pokolenie, na wzór pokoleń socjologicznych z czasów PRL, takich jak pokolenie marcowe, pokolenie czerwca 1976 r. czy Solidarności. Z tym wiązałbym też przebudzenie się – szczególnie w końcu wiosny i w lecie tego roku – społeczeństwa obywatelskiego.
Na temat słabości społeczeństwa obywatelskiego socjologowie mówią od dawna, wskazując na liczbę organizacji społecznych, tzw. NGS-ów, niezależnych organizacji społecznych. Na pewno jest ich mniej niż w „starych” demokracjach, ale okazały swą obecność nader stanowczo w trakcie polskiej kampanii wyborczej. PiS i minister kultury, który wcześniej był badaczem i zwolennikiem tzw. trzeciego sektora, czyli właśnie niezależnych organizacji, powołali instytucję, która miała za zadanie stłumić wszelką niezależną działalność publiczną. Na placu boju mieli zostać tylko swoi, których się wspomoże państwową kasą. I rzeczywiście, miliony złotych popłynęły do organizacji katolickich oraz – co gorsza – narodowych, takich jak organizacje niejakiego Bąkiewicza. Mimo to NGS-y przetrwały i dały o sobie znać, gdy termin wyborów stał się realny, a rządzący rozpoczęli tzw. prekampanię wyborczą.