Głupi, zaślepieni, niedoświadczeni, niewrażliwi – lista zarzutów wysuniętych przez profesora pod adresem obozu swoich idei i wartości była długa. Nie pomieścił wszystkich głośny wywiad dla „Gazety Wyborczej" z 2014 roku. Kilka miesięcy później powstała książka pod tym samym tytułem: „Byliśmy głupi". To nie znaczy, że nie mieliśmy racji, przeciwnie. To właśnie wobec tej racji ponosimy największą winę. Droga, którą szliśmy w kierunku demokracji, była słuszna, tyle że pędziliśmy przed siebie, nie patrząc, czy ktoś nie próbuje przejść przez pasy. Potrąconych przez transformację zobaczyliśmy dopiero poniewczasie. „Wolnością żyły setki tysięcy, a w niedostatku były miliony" – pisał wówczas Król.
Wtedy wszystko zaczynało już wskazywać, że do władzy – po raz pierwszy od 1989 roku na tak długo i z tak stabilnym poparciem – dojdą ideowi przeciwnicy Marcina Króla i towarzyszy. Do zmiany tej doszło w imieniu potrąconych przez transformację. Król przyznawał się do błędów, których nie było już czasu naprawić. Sowa Minerwy znowu wyleciała o zmierzchu.
Ale dzisiaj, z każdym kolejnym trzaskiem w konstrukcji Zjednoczonej Prawicy, co innego jest ważne: kto zostanie Marcinem Królem „dobrej zmiany". Przyzna, że do odzyskiwania godności przez skrzywdzonych transformacją Polaków podążano po trupie upokorzenia zdecydowanie zbyt wielu ich rodaków. Ten, kto to zrobi, nie będzie się odżegnywał od konserwatyzmu, idei prawicy. Nie będzie zdrajcą, przeciwnie. Być może uratuje coś z tonącego pod tymi właśnie banderami statku. Tak jak profesorowi Królowi udało się w ostatniej chwili wrzucić do szalupy autorefleksji idee, pod którymi budowano III RP. Bo tak jak filozofia zaczyna się od zdania „Wiem, że nic nie wiem", tak porządna myśl polityczna od stwierdzenia: „Wiem, że byliśmy głupi".