W moim tekście „Dowody zamiast pomówień” twierdzę, iż w sprawie kardynała Gulbinowicza zabrakło transparencji i uczciwej komunikacji. Choćby podjęte decyzje były najsłuszniejsze, to brak przejrzystości załatwienia tak poważnej sprawy wywołuje wątpliwości. W podjętej polemice Tomasz Terlikowski, wyraźnie nie zrozumiawszy tego przesłania, z emfazą zwalcza własne tezy, których nie sposób znaleźć w tekście mojego autorstwa.
Nie wiem, z jakiego powodu Terlikowski utożsamia mnie z rzekomym „układem", którego istnienie sugeruje. List opozycjonistów, który wspominam, jest bowiem taką samą kanwą moich rozważań, jak nierzetelne publikacje prasowe, posługujące się wprost lub pośrednio pomówieniami. Wpisał się w nie sam Terlikowski, choć obecnie usiłuje relatywizować swoje formułowane trzy tygodnie temu pod adresem Gulbinowicza zarzuty („najpewniej popełniał przestępstwa pedofilskie"). Rozumiem jednak, że jest „układ" popularnym w pewnych kręgach pojęciem – używanym jako wytrych tam, gdzie chce się coś uzasadnić, nie mając po temu argumentów. Wtedy winny jest „układ".
Nie wiem, jakimi krętymi ścieżkami umysłu doszedł Terlikowski do przekonania, że osoby tak odległe od siebie ideowo jak Władysław Frasyniuk i siostra premiera Anna Morawiecka tworzą jakiś „układ" we Wrocławiu. Taka supozycja zarówno dowodzi instrumentalnego jedynie posłużenia się przez autora tym chwytliwym pojęciem, jak i obnaża jego kompletną nieznajomość wrocławskiego środowiska i błędne schematy myślenia, stanowiące sui generis „grzech pierworodny" dalszych twierdzeń i tez zawartych w polemice z moim tekstem.
Fakty czy anegdoty
O co bowiem w nim chodzi? O fakty. Na czym opiera się Terlikowski? Na gazetach i anegdotach. I uważa, że „twarde medialne zarzuty" (czyli najpoważniejsze, co ma do zaoferowania) są podstawą do ferowania ocen, a nawet wyroków. Powtórzmy zatem: problemem, na który staram się zwrócić uwagę, jest brak uzasadnienia kościelnej decyzji, nie zaś naganność czynów hierarchy (jeśli zaistniały, ich ocena nie może być inna niż całkowita na nie niezgoda, oczekiwanie ukarania i zadośćuczynienia ofiarom). Przypisywanie mi innych intencji, w tym relatywizowania winy i odpowiedzialności sprawców, jest albo wyrazem złej woli, albo słabego researchu mojego adwersarza. Kilkakrotnie już bowiem na tych łamach zdecydowanie i jednoznacznie wypowiadałem się zarówno na kanwie drugiego filmu braci Sekielskich, jak i decyzji w sprawach biskupów Janiaka i Głódzia, postulując zdecydowane i radykalne działania, wskazując na rozdźwięk pomiędzy wskazaniami oraz działaniami papieża Franciszka a opieszałością polskiego episkopatu.
Casus Gulbinowicza pokazuje natomiast – najwyraźniej z przypadków, w których nastąpiła reakcja Stolicy Apostolskiej – jak ważna jest wiedza o powodach podejmowanych decyzji. O ile bowiem decyzje Watykanu w sprawach Kalisza i Gdańska następowały po długim okresie medialnego nagłaśniania tamtych historii, o tyle decyzję w sprawie Gulbinowicza ogłoszono niejako „z zaskoczenia" – ogólnie znane okoliczności, rozciągnięte w czasie, słabo istniały w opinii publicznej jako ciąg zdarzeń, a pozostałe, jak kwestia zarzutu współpracy z SB, były znane wąskiemu gronu specjalistów. Czy stałoby się coś złego, gdyby w ślad za lakonicznym komunikatem o decyzjach Watykanu upubliczniono ich uzasadnienie?