Wojna wróciła na nasz kontynent i zmienia Unię Europejską. Unijną agendę, zdominowaną wcześniej przez Zielony Ład i zwalczanie skutków pandemii, uzupełniły od roku 2022 rozmaite inicjatywy o militarnym charakterze. Rosja Putina wymusiła gwałtowną rewizję oryginalnej, pacyfistycznej natury wspólnoty europejskiej.
Demokratyczna Europa Zachodnia odrodziła się ze zgliszczy II wojny światowej z pomocą planu Marshalla, pod parasolem bezpieczeństwa NATO. Po upadku muru berlińskiego, a zwłaszcza po upadku ZSRR, nasz Stary Kontynent wypełniła wiara w ostateczny triumf liberalnej demokracji. Ale już wówczas optymistyczna dekada lat 90. skażona była przez dramat rozpadającej się Jugosławii. Odmrożenie napięć narodowych i etnicznych skutkowało w roku 1992 krwawą wojną. Ujawniła się bezradność ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i „niebieskich hełmów” ONZ wobec ludobójstwa. Trzeba było amerykańskiej interwencji, by w roku 1995 ocalić Sarajewo i wymusić pokój na naszym kontynencie.
Ten sam Biały Dom, który wysłał samoloty na ratunek Sarajewa, stał się źródłem niepewności w czasie prezydentury Trumpa, który źle życzył Unii, a NATO traktował jako rynek zbytu dla amerykańskiej broni. Prezydentura Trumpa zbiegła się w czasie z referendum z 23 czerwca 2016 r., które zadecydowało o brexicie. Unia Europejska musiała się odnaleźć w świecie nieprzyjaznej geopolityki.
Putin wymusił zmiany
Chociaż wspólna polityka obronna UE ma umocowanie w traktacie lizbońskim z roku 2007 (art. 42 ust. 2 TUE), konkrety pojawiły się dopiero w latach 2016–2017 w klimacie zwątpienia w gwarancje bezpieczeństwa USA oraz jawnie imperialnych poczynań Rosji Putina, która siłowo zmieniała powojenne granice – podbiła Abchazję i Osetię Południową (2008), zajęła Krym oraz tereny Ukrainy, na których postały samozwańcze republiki Doniecka i Ługańska (2014). Tym podbojom towarzyszyła wasalizacja Białorusi oraz wojna hybrydowa mająca za cel zdestabilizowanie zachodniej demokracji.
Czytaj więcej
Prezydent Francji chce, aby Warszawa dołączyła do dyrektoriatu Unii, jaki tworzy Paryż i Berlin. To wymagałoby jednak zmiany władzy w naszym kraju, bo dziś polityki PiS właściwie nic nie łączy z Francuzami i Niemcami.