Wielu dziennikarzy i publicystów twierdzi na podstawie licznych świadectw, że Karol Wojtyła jako kardynał i papież nieraz pobłażał przestępstwom seksualnym księży. Myśl o tym może wstrząsnąć także niewierzącym. Kanonizowany później Polak potrafił przecież fascynować choćby jako człowiek. Jego słowa mogły mieć znaczenie ponad granicami światopoglądów. A kiedy ucierpi wiarygodność kogoś takiego, wydaje się ubożeć cały świat.
Gdy jest tak z Janem Pawłem II, trudno też nie przeżywać tego ciężko w Polsce. W i tak już niebezpiecznie podzielonym kraju słabnie teraz autorytet, który przez lata wyrastał ponad podziały i pozwalał o nich zapominać. Na dodatek każdy z nas jest winien polskiemu papieżowi wdzięczność za jego udział w odzyskaniu niepodległości. A szczególnie trudno dzisiaj tym, którym jako wzór pomagał żyć.
Czytaj więcej
Polski Kościół musi się oczyścić z brudów przeszłości, powiedzieć „mea culpa” i wysłuchać ofiar – przekonuje podróżnik.
Ale obok tego dramatu, aż nadto nagłośnionego przez władze, rozgrywa się dramat przez nie przemilczany. To ciche cierpienia ludzi wykorzystanych seksualnie przez księży i okaleczonych tym psychicznie na resztę życia. Należy się im pociąganie krzywdzicieli do odpowiedzialności, nazywanie krzywd po imieniu, rozliczanie hierarchów na nie przyzwalających, ale też alarmowanie opinii publicznej po to, by się nie powtarzały. Należy się to w imię wrażliwości, prawa i etyki – także chrześcijańskiej.
Wiele szlachetnych pobudek może zatem skłaniać do drążenia spraw nawet tak bolesnych jak postawa Karola Wojtyły wobec takich przestępstw. Upubliczniają te kwestie także publicyści religijni, których to musi niemało kosztować. Jednak marszałek Witek zarzuciła im oraz innym podejmującym temat, że jako „spadkobiercy komunistów” chcą zniszczyć Jana Pawła II. Insynuacja i obelga z tak wysokiego urzędu może zdumiewać – a przy tym świadczy o nieczułości na los wykorzystanych.