Jeśli wierzyć recenzentom, najgorszy film roku wszedł na ekrany już w styczniu. Nosi tytuł „Ślub doskonały” i jest doskonałym przykładem tego, jak polscy producenci wyobrażają sobie komercyjne kino. Trzeba zatrudnić kilka gwiazd, najlepiej tych znanych z seriali, a potem ma być albo dużo padających trupów, albo do śmiechu, tak jak w tym wypadku. A jeśli żarty, to z seksu, alkoholowych ekscesów i zachłannych księży, czego przykładem jest „Ślub doskonały”. Nie można jednak zatrudnić sprawnego scenarzysty, zdolnego reżysera, a i z utalentowanymi aktorami lepiej być ostrożnym.
Problem w tym, że to nie działa. I to od dość dawna. Tylko producenci jakoś tego nie zauważyli. Tak zwane polskie kino komercyjne zupełnie straciło widzów. Rzecz jasna wpłynęła na to pandemia, ale przecież po jej zakończeniu widzowie zdążyli już wrócić do kin. Tyle że na inne filmy. W pierwszej dwudziestce najchętniej oglądanych produkcji ubiegłego roku są tylko dwie, które można zaliczyć do krajowej „komercji”. W obu wypadkach są to jednak kolejne części popularnych cykli – „Listy do M. 5” i „Kogel mogel 4”. A przecież przez ekrany przewinęło się kilkanaście komedii (w większości romantycznych) i niewiele mniej polskiej sensacji (z trzema bodaj filmami Patryka Vegi na czele). Co do zasady: wyniki krajowych produkcji rozrywkowych w kinach wahają się obecnie pomiędzy porażką a klęską. Chociaż jeszcze kilka lat temu to właśnie polskie filmy komercyjne biły kolejne rekordy frekwencji. A zatem: co się stało?
Czytaj więcej
Miliarderzy proszą, aby ich opodatkować. Oświadczyny Pana Michała, który zastąpił Panią Basię na Nowogrodzkiej. Kto jest przeszkodą do wyniesienia polskiej gospodarki na wyższy poziom cywilizacyjny? Gdzie Andrzeja Dudę najbardziej cieszy jego prezydentura? Robert Górski i Mariusz Cieślik zapraszają na satyryczny przegląd wydarzeń tygodnia.
Chciałbym napisać, że widzom tak poprawił się gust, że chodzą wyłącznie na filmy wartościowe. Tyle że to nieprawda. Polacy wciąż chętnie oglądają gnioty. Ale teraz przerzucili się na streaming. Dowodem choćby rekordowe wyniki kolejnych części soft-pornograficznego cyklu „365 dni” i równie żenującego cyklu o gangsterach autorstwa Macieja Kawulskiego („Jak pokochałam gangstera” na Netfliksie). Po prostu w czasie pandemii rozwinęło się VOD i widzowie zmienili przyzwyczajenia. Do kina chodzą na produkcje bardziej spektakularne i nieco wyższej jakości. Czy to oznacza może, że komercyjne produkcje w Polsce będą coraz lepsze? Aż takim optymistą bym nie był. Po prostu gnioty będą od razu trafiać na VOD, będą tańsze, czyli jeszcze obniżą jakość. Prawo odkryte przez Mikołaja Kopernika, że pieniądz gorszy wypiera lepszy, sprawdza się także i w tej dziedzinie.