Eliminacje do wielkich turniejów, przez które nasza reprezentacja się czołga, to tylko preludium. Polacy męczą się z San Marino, przegrywają z Armenią albo z Węgrami, którzy walczą już tylko o dobre wrażenie. W końcu jakoś im się udaje. I wtedy, tuż przed euro czy mundialem, zaczyna się prawdziwy koszmar kibica. Mówię tu, oczywiście, o kibicu pozbawionym złudzeń. Widzącym rzeczywistość taką, jaka jest w istocie, a nie taką, jakiej by sobie życzył. Rzecz jasna można liczyć na cud albo pojawienie się elementu nieprzewidywalności. Ale wystarczy obejrzeć kilka minut „ostatniego sprawdzianu” przed turniejem, by się przekonać, że będzie jak zwykle. Środowy mecz z Chile był tego doskonałym przykładem. Owszem, Polacy wygrali 1:0, ale trudno sądzić, że na mundial jadą drużyny, które niewiele potrafią i do tego nie chce im się grać.
Czytaj więcej
Mecz z Chile pokazał, że reprezentacja prowadzona przez Czesława Michniewicza będzie podczas mundialu raczej ukrywać problemy, niż eksponować atuty.
Cóż, z nową jakością w polskim futbolu jest podobnie jak z naszą polityką. Co chwila pojawiają się jakieś nowe nazwiska i zjawiska, ale szybko wracamy do punktu wyjścia. I od prawie 20 lat wybór sprowadza się do jednego: lepszy jest Kaczyński czy Tusk. Oglądanie meczów reprezentacji Polski jest zresztą rozrywką równie fascynującą jak śledzenie meandrów krajowej polityki. Przyjemności z tego tyle, co z wizyty u dentysty.
Tak, wiem, za chwilę ktoś poda kontrprzykład Euro 2016, gdzie otarliśmy się o półfinał i graliśmy całkiem znośnie. Jest to jednakowoż wyjątek od reguły, błąd w systemie, który szybko udało się usunąć. Nie ma co liczyć, że się powtórzy. Po dekadach upokarzających porażek doszło do tego, o czym już kiedyś w tym miejscu pisałem, że z ulgą przyjmuję odpadnięcie Polski z turnieju. Dzięki temu nie będę się musiał męczyć, oglądając kolejne mecze naszej reprezentacji i w spokoju popatrzę sobie na futbol na dobrym poziomie. Z tego co wiem, nie jestem w takim podejściu odosobniony.
Cóż pozostaje? Poza nadzieją, która wbrew jakiejkolwiek logice każe nam emocjonować się przegranymi z góry turniejami? Ja w tym roku pocieszenia szukam w pogodzie. Mamy najbardziej szary i ponury okres roku, tymczasem na boiskach w Katarze świeci słońce, a trawa jest zielona. Czyli niemal za darmo, raptem w cenie abonamentu RTV, dostajemy kawałek lata. A jak jeszcze nasi coś wygrają, to już będzie pełnia szczęścia. Ale pewnie nie wygrają.