Że ludziom można wmówić wszystko, wiadomo od dawna. Ale że to popkultura może być skutecznym narzędziem manipulacji, rozumieją nie wszyscy. Tymczasem dla wielu ludzi, którzy dorastali w latach 80., jednym z ważnych wspomnień jest film „The Day After”. Straszono w nim nas atomową zagładą, do której, jakżeby inaczej, doprowadzili Amerykanie. Ale najbardziej pamiętne były obrazy świata „Nazajutrz” (zgodnie z tytułem) po zagładzie. Oczywiście, niebezpieczeństwo nie było wymyślone. W tamtych czasach wciąż doskonale pamiętano dramat Hiroszimy i Nagasaki, zmiecionych z powierzchni ziemi przez bomby atomowe. Wśród moich kolegów z podwórka mówiło się nawet, że pilot, który zrzucił ładunek, zwariował, co okazało się kłamstwem.

Czytaj więcej

Ambasador Rosji w Londynie: Wojny nuklearnej nie można wygrać

Wyobrażaliśmy sobie w tamtych czasach ludzi z Zachodu z atomowymi walizkami na podobieństwo szalonego bohatera filmu ­Stanleya Kubricka „Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę”. Jest to całkiem zabawna satyra na wyścig zbrojeń z popisowymi rolami (trzema!!!) Petera Sellersa, gdzie zagłada cywilizacji Zachodu jest efektem spisku i obłędu jednego z generałów. Wpływ tego rodzaju filmów na krąg moich znajomych okazał się na tyle znaczący, że w komunistycznej Polsce zabraliśmy się za zbieranie podpisów przeciw budowie elektrowni atomowych (w Żarnowcu i Klempiczu), co dla dwóch moich kolegów skończyło się kłopotami z bezpieką.

Oczywiście, nie mieliśmy wtedy pojęcia, że jeden jedyny raz, kiedy naprawdę byliśmy blisko niebezpieczeństwa związanego z energią jądrową, miało to związek z katastrofą w Czarnobylu i nieudolnością tak kochanego wtedy Michaiła Gorbaczowa. Ale usprawiedliwia nas to, że żyliśmy w kraju bez wolnych mediów. Kiedy jednak pod koniec lat 80. pierwszy raz pojechałem na Zachód, okazało się, że i tam, konkretnie w RFN, kwitnie wiara w niszczycielską moc atomu. Działacze pacyfistyczni i ekologiczni chodzili w marszach wielkanocnych przeciw elektrowniom czy głowicom jądrowym, a KGB zacierało ręce.

Dziś wiadomo już, że energia atomowa jest najczystszą i najbezpieczniejszą. Dlatego należy się cieszyć, że Polska zaczyna w nią inwestować. Mam za to graniczące z pewnością podejrzenie, że za kilkadziesiąt lat ktoś inny napisze podobny do mojego tekst na temat wiary w niszczycielską moc dwutlenku węgla. Nie mówię, że nie niszczy klimatu, pytanie brzmi, czy aż tak bardzo, jak teraz słyszymy.