Litewski Sejm znaczną większością głosów poparł we wtorek ustawę, dzięki której tamtejsi Polacy będą mogli mieć w dokumentach nazwisko bliskie oryginałowi.
– Decyzja historyczna. Myślę, że „Rzeczpospolita” wyda numer specjalny, tyle o tej sprawie pisała, że zebrałaby się książka pod tytułem „Haszczyński o literkach” – komentuje Andrzej Pukszto, politolog z kowieńskiego uniwersytetu.
Czytaj więcej
Jest duża szansa, że litewski Sejm opowie się w przyszłym tygodniu za ustawą o oryginalnej pisowni polskich nazwisk. Ponad 30 lat po odzyskaniu przez Litwę niepodległości.
Nie wydajemy numeru specjalnego. Ostatni szczegółowy tekst dotyczący problemu ukazał się w zeszłym tygodniu. Teraz podsumowujemy. Z radością. Bo ciągnąca się od prawie trzech dekad saga dobiega końca. Saga o zawiedzionych nadziejach, z kulminacyjnym punktem w 2010 r., gdy w Wilnie w czasie głosowania nad ustawą o nazwiskach był Lech Kaczyński, zwany przyjacielem Litwy. Ustawy nie przyjęto, dwa dni później była katastrofa smoleńska.
W długiej batalii chodziło o wspomniane literki, zwłaszcza o nielubiane przez litewskich nacjonalistów „w”. Kojarzy im się z polskością. W litewskim jest tylko „v”. Zgodnie z przyjętą ustawą w paszporcie na głównej stronie może się pojawić „w”, a także „q” i „x” (to ważne raczej dla Litwinek, które poślubiły obcokrajowców z dalszego Zachodu). Będzie można użyć „cz” czy „sz” (a nie jak dotychczas „č” i „š”). Nie będzie natomiast znaków diakrytycznych, co niektórym Polakom się nie podoba. Czesław był Česlavem, może być Czeslawem (bez „ł”).