Latem ubiegłego roku, gdy białoruska rewolucja demokratyczna osiągała apogeum, Mateusz Morawiecki nie chciał się dzielić z Unią „politycznym złotem", jakim mógł być udział w obaleniu reżimu Aleksandra Łukaszenki. Gotowa już misja przedstawiciela ds. zagranicznych UE Josepa Borrella nigdy się więc w Mińsku nie pojawiła. Za to białoruski dyktator doszedł do przekonania, że polski premier jest jego osobistym wrogiem. To po części tłumaczy rozpętany teraz przed niego kryzys na granicy z Polską.
Rok później stosunek do Wspólnoty w tej sprawie zmienił się jednak nad Wisłą diametralnie. – Unia we wszystkim nas wspiera, bardzo pozytywnie oceniamy jej rolę – mówią „Rz" polskie źródła dyplomatyczne.
W środę do Warszawy przyleciał przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel z obietnicą, że rozpocznie debatę nad udziałem UE w finansowaniu budowy muru na polsko-białoruskiej granicy. Wcześniej Bruksela zapowiedziała, że nałoży nowe sankcje na białoruski reżim. W ten sposób pada plan Łukaszenki, który liczył, że wymusi swoim migracyjnym szantażem zniesienie przez zjednoczoną Europę wcześniej nałożonych restrykcji.
Czytaj więcej
Ostatnie wydarzenia na wschodniej granicy Polski to wielki test solidarności również dla całej Europy - napisał w mediach społecznościowych premier Mateusz Morawiecki.
Unia zamierza też nałożyć sankcje na linie lotnicze, kraje tranzytu i państwa pochodzenia uciekinierów. – Będziemy karać wszystkich tych, którzy uczestniczą w ukierunkowanym przemycie migrantów. Łukaszenko musi zdać sobie sprawę z tego, że jego kalkulacje zawiodą – ostrzega szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas. W momencie, gdy ważą się losy Nord Stream 2, którego certyfikacji Berlin wciąż odmawia, Moskwa, a więc i Mińsk, nie mogą takiej deklaracji lekceważyć.