Dlaczego PiS nawet pomimo zagranicznego ostracyzmu upiera się przy podtrzymywaniu pata w kwestii Trybunału Konstytucyjnego? Czemu uporczywie podważa wiarygodność TK, przy każdej okazji wytykając „upolitycznienie" tego ciała? Czemu upiera się przy paraliżującym dla Trybunału rozpatrywaniu spraw „w kolejności wpływu"? Dlaczego Jarosław Kaczyński trwa w tym sporze, choć w imię spełniania ultimatum Komisji Europejskiej może zażądać wielu wyrzeczeń nawet od sędziów i prezesa Trybunału? Dlaczego powołuje grono zaufanych ekspertów, z którymi się w ogóle nie liczy, i zamiast narzucić swój projekt rozwiązania pata, od początku oddaje pole opozycji na przedstawianie scenariuszy, przy okazji sugerując, że Trybunał Konstytucyjny jest organem upolitycznionym i opozycyjnym?
Klasyczny śledczy, gdy skorzysta z kryminalnego „Cui bono?", „kto zyskuje?", nie będzie spać spokojnie. Choć konflikt o Trybunał w powszechnej świadomości jawi się jako spór personalny, a te – jak wiadomo – najskuteczniej rozwiązuje czas, to tym razem czas nie działa na korzyść polskiej demokracji i gospodarki.
Ustawy bez echa
Na każdym posiedzeniu Sejmu uchwala się kilka, kilkanaście do kilkudziesięciu ustaw. Każda powinna być uważnie czytana przez kilka instancji kontrolnych i poddana ocenie organizacji społecznych, ponieważ zakłada się, że żaden pojedynczy człowiek, a nawet klub poselski, nie ma pełnej wiedzy o tym, jak dana ustawa sprawdzi się w życiu i w systemie obowiązującego prawa. A i to przy założeniu dobrej woli wszystkich stron. Pierwszą instancją kontrolną jest debata sejmowa, ostatnią – Trybunał Konstytucyjny.
Ograniczenie obecności dziennikarzy w Sejmie sprawiło, że wiele ustaw przegłosowywanych przez większość PiS przechodzi bez echa. Czy słyszeli państwo na przykład o tym, że reforma kodeksu pracy przywraca listę zawodów niewskazanych dla kobiet? To może się przełożyć na (jeszcze większą) dyskryminację na rynku pracy i wydaje się sprzeczne z unijną dyrektywą dotyczącą równości płci na rynku pracy.