Zalewski: Wirus Trumpa i Putina

Prezydent USA rozpoczyna demontaż opartej na wartościach wspólnoty świata zachodniego. Na pozbawionej amerykańskiego wsparcia Unii Europejskiej łatwiej będzie wywierać presję, aby dostosowała się na przykład do energetycznych interesów Kremla – pisze członek rady programowej Instytutu Obywatelskiego.

Aktualizacja: 18.02.2017 08:15 Publikacja: 16.02.2017 20:48

Zalewski: Wirus Trumpa i Putina

Foto: AFP

Pierwsze dni prezydentury Donalda Trumpa pokazały, że nie mamy do czynienia z korektą polityki amerykańskiej, lecz z prawdziwą rewolucją. I to w najbardziej niebezpiecznym dla Zachodu okresie kryzysu Unii Europejskiej oraz podważania prawa międzynarodowego, rządów prawa i demokracji przez Rosję i Chiny.

Znamienne są komplementy nowego prezydenta USA pod adresem Władimira Putina. Zrozumienie istoty relacji między oboma politykami jest kluczowe dla określenia kierunku, w jakim będzie podążał świat w najbliższych miesiącach i latach. Wiele wskazuje na to, że będziemy musieli zmienić nasz sposób pojmowania stosunków amerykańsko-rosyjskich, do którego przyzwyczailiśmy się od zakończenia II wojny światowej.

Istotą polityki Związku Sowieckiego, a następnie putinowskiej Rosji było podważanie spójności świata zachodniego i czynienie w nim wyłomów, przez które Moskwa mogłaby zainfekować swoimi standardami normy rządów prawa, demokracji i praw obywatelskich. W okresie ZSRR standardy te definiowała ideologia komunistyczna. Współcześnie wynikają z logiki kleptokracji stanowiącej kwintesencję systemu państwowego Rosji.

Putin scentralizował przejęty w spadku po Borysie Jelcynie rozproszony system korupcyjny. Podporządkował sobie oligarchów i uczynił z własnego państwa obiekt eksploatacji przez zależną odtąd od niego elitę kraju. Aby zrozumieć, o co w tym systemie chodzi, trzeba przyjąć, że państwowe inwestycje gospodarcze czy infrastrukturalne nie służą rozwojowi kraju, lecz uzyskiwaniu renty korupcyjnej. Tym między innymi należy tłumaczyć fiasko wszystkich projektów innowacyjnych Kremla.

Oczywiście taki system okradania własnego narodu nie jest możliwy w demokracji. Wymagał wprowadzenia autokracji, która centralizuje zarządzanie zasobami państwa i ułatwia ich kradzież. Temu służą wielkie koncerny, takie jak Gazprom, Rosnieft czy Rosatom, i mniejsze firmy z udziałem rosyjskiego Skarbu Państwa. Dzięki rządom autokratycznym Putin jest także w stanie zagłuszyć tych, którzy ujawniają społeczeństwu istotę systemu, jak Aleksiej Nawalny czy zamordowany dwa lata temu Borys Niemcow.

Korupcyjny standard

Polityka zagraniczna Rosji jest służebna względem jej wewnętrznego systemu. Jej agresywny charakter jest odpowiedzią na załamanie polityki socjalnej spowodowane spadkiem dochodów ze sprzedaży surowców energetycznych. Rosyjski imperializm, podobnie jak w okresie sowieckim, ma rekompensować obywatelom spadek poziomu życia i zapewnić, że w wyborach zagłosują na obóz Putina.

Rosja, szczególnie ogarnięta kryzysem, nie ma wystarczających zasobów, aby zaspokoić aspiracje korupcyjne swojej elity. Zwłaszcza że ta musi się się powiększać przez kooptację, jeśli system ma być żywy i dalej się rozwijać. Stąd konieczność rozwijania korupcyjnych schematów za granicą. Także na Zachodzie. To tam są rynki zbytu na surowce energetyczne. Tam lokowane są nielegalnie uzyskane dochody. Londyn, Baden-Baden, Lazurowe Wybrzeże, Floryda, Kalifornia i Nowy Jork to ulubione miejsce inwestowania przez rosyjską elitę zdefraudowanych pieniędzy. Aby to było możliwe, zachodnie rządy muszą stosować podwójne standardy kontroli kapitału inwestowanego w ich krajach, przymykając oko na nielegalne pochodzenie pieniędzy rosyjskich.

Chcąc zwiększać dochody z transakcji z firmami zachodnimi, elita kremlowska musi mieć także możliwość przeprowadzenia ich przez firmy pośredniczące, które pobierają łapówkarską marżę. Takie schematy korupcyjne były wielokrotnie opisywane przez media zachodnie i rosyjskich opozycjonistów. Funkcjonują one nie tylko przy sprzedaży ropy i gazu do Europy, lecz również tak wyrafinowanych produktów jak silniki do amerykańskich satelitów produkowane przez NPO Energomash.

Maszynka do zarabiania pieniędzy

Gdy Putin mówił, że chce wielkiego wspólnego rynku, od Lizbony do Władywostoku, chodziło mu o regulację stosunków handlowych i inwestycyjnych właśnie zgodnie z korupcyjnym standardem. Dziś, jak nigdy dotąd, osiągnięcie tego celu wydaje się realne. Gospodarz Kremla zyskał bowiem partnera, który rozumie jego cele i sposób działania. Tym partnerem jest prezydent Stanów Zjednoczonych.

Donald Trump przez całe swoje życie realizował dwie namiętności. Zarabiał pieniądze i zyskiwał sławę. Od dziecka wprowadzany w interesy przez ojca, zbudował imperium kilkuset firm działających pod parasolem Trump Organization. Charakterystyczne, że unikał płacenia podatków w kraju, którego został przywódcą. Większość swoich firm (378, jak sam podał w trakcie kampanii) umieścił w stanie Delaware, rywalizującym w udogodnieniach podatkowych z najbardziej znanymi rajami podatkowymi.

Po serii bankructw, gdy amerykańskie banki odmawiały dalszego finansowania projektów, Trump, jak twierdzi jego biograf Michael D'Antonio, zaczął szukać finansowania między innymi u rosyjskich oligarchów. W ostatnich miesiącach najpoważniejsze światowe gazety opisują szczegóły operacji biznesowych nowego prezydenta USA, które (np. według „Financial Timesa") służyły praniu pieniędzy rosyjskich oligarchów kupujących za setki miliony dolarów budowane przez niego nieruchomości. W 2013 r. w trakcie organizowanego w Moskwie konkursu Miss Universe Trump poznał wielu ludzi bliskich Putinowi, z Germanem Grefem, szefem Sbierbanku, na czele. Wielokrotnie mówił też o swoich planach deweloperskich w Rosji, z których jednak nic nie wychodziło.

Jak publicznie przyznał jego syn Donald jr (podczas konferencji dotyczącej rynku nieruchomości w Nowym Jorku w 2008 r.), inwestowanie w Rosji jest obarczone olbrzymim ryzykiem. Firmy Trumpa traktują jednak rosyjskich oligarchów jako nieograniczone źródło kapitału, nawet jeśli jego pochodzenie nie jest czyste. Sam prezydent już w kampanii wyborczej otoczył się ludźmi mającymi bezpośrednie związki z Rosją, takimi jak Paul Manafort, Carter Page czy Michael Flynn (doradca ds. bezpieczeństwa narodowego zdymisjonowany w tym tygodniu za niewłaściwe kontakty z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie).

Ponieważ wszystko, co dzieje się w Rosji, zależy pośrednio albo bezpośrednio od Putina, należy postawić tezę, że dla Trumpa rosyjski prezydent jest od dawna rodzajem partnera biznesowego. Nic zatem dziwnego, że Putin robił wiele, włącznie z wykradzeniem e-maili ze sztabu Hillary Clinton, aby pomóc człowiekowi tak biznesowo powiązanemu z kapitałem rosyjskim. Nie jest także zaskoczeniem, że Trump, już po zaprzysiężeniu, publicznie broni prezydenta Rosji. Doskonale rozumie człowieka, który z własnego kraju zrobił maszynkę do zarabiania pieniędzy. I to wzajemne powinowactwo wydaje się kluczowe dla zrozumienia przyszłej polityki obecnej amerykańskiej administracji.

Wszystko, co robił dotąd Trump, sprowadzało się do zarabiania pieniędzy. Podobnie jest dzisiaj. Trump Organization, inaczej niż wszystkie inne zasoby biznesowe poprzednich prezydentów, nie przeszła w ręce firmy powierniczej, lecz zarządzana jest przez jego syna, wspomnianego już Donalda jr. Trudno sobie wyobrazić, aby przy tak bliskich relacjach rodzinnych i wpływie dzieci na politykę ojca sam Trump nie interesował się dalszymi losami swojego imperium.

Jedną z jego pierwszych decyzji było wydanie zgody na budowę dwóch ropociągów, Keystone XL i Dakota Access. W firmie Philips 66 mającej 25 proc. udziałów w projekcie Dakota Access Trump posiada niewielką jak na jego majątek liczbę akcji. Jednak już sam fakt zgody na inwestycję, z której choć w niewielkim stopniu będzie czerpał profity, pokazuje jego sposób myślenia o pełnieniu funkcji prezydenta.

Lekceważenie rządów prawa i podporządkowanie polityki swoim interesom łączy Trumpa z Putinem. Pierwszy raz od zakończenia II wojny światowej amerykańskim prezydentem został człowiek, który nie wierzy, że Zachód tworzy wspólnotę wartości. Postawienie na jednej płaszczyźnie prezydenta Putina z kanclerz Merkel w ostatnim wywiadzie dla „Bilda" i „The Sunday Times" stanowi istotę jego myślenia o polityce. Nie liczą się wartości, które reprezentuje przywódca największej demokracji europejskiej i główny sojusznik USA na Starym Kontynencie, lecz gotowość sprzyjania interesom, które reprezentuje Trump. To będzie wyznaczało hierarchię sojuszy. I niewykluczone, że pod tym względem Putin będzie miał więcej do zaoferowania niż stara Europa.

W tym kontekście nie dziwi wrogość Trumpa wobec gospodarczego partnerstwa transatlantyckiego, czyli umowy TTIP. Miało być ono budowane nie tylko na ułatwieniach w handlu i inwestycjach, ale przede wszystkim na wartościach kulturowych świata zachodniego, włączając w to ochronę standardów pracy i zatrudnienia oraz środowiska. Nie dziwi także teza Trumpa, że sojusz północnoatlantycki jest przestarzały. Głównym przesłaniem NATO jest przecież obrona Zachodu jako wspólnoty wartości, takich jak rządy prawa, demokracja i prawa obywatelskie. W żadnym fragmencie swojego życia Trump nie pokazał się jako człowiek, biznesmen czy polityk, dla którego te wartości mają jakiekolwiek znaczenie.

Szantaż militarny? Już niepotrzebny

Uwzględniając olbrzymie kompetencje w polityce zagranicznej amerykańskiego prezydenta, możemy dziś postawić tezę, że Trump zaczyna demontaż wspólnoty świata zachodniego. Konsekwencje tego będą ogromne.

Oparcie polityki zagranicznej USA na równowadze sił i interesów głównych światowych graczy oraz budowanie jej na relacjach dwustronnych mocno osłabi Unię Europejską. Już dziś rozdzierana wewnętrznymi konfliktami, które wynikają z kryzysu finansowego krajów Południa i imigracji, pozbawiona wsparcia amerykańskiego UE będzie słabsza w oporze wobec politycznych i gospodarczych nacisków Rosji i Chin. Jej system rządów prawa z większą łatwością zostanie zainfekowany wschodnimi schematami korupcyjnymi.

Doświadczenie pokazuje, że wielkie firmy, biznesmeni, ale też politycy w obliczu wielkich zysków godzą się często na łamanie prawa. Przeciwdziałać temu mogą tylko silne i zdrowe instytucje państwowe. Gdy presja korupcyjna nie wychodzi tylko od biznesu, ale ma też wsparcie państwa, takiego jak Rosja czy Chiny, oparcie się jej wymaga potężnej siły politycznej. Był nią sojusz europejsko-amerykański, który za sprawą nowego prezydenta odchodzi do przeszłości. Na samotnej, podzielonej Unii łatwiej będzie wywierać presję, aby dostosowała się na przykład do energetycznych interesów Kremla.

Zainfekowanie korupcją Unii doprowadzi do jej upadku, zniszczy bowiem to, co jest jej istotą – wspólnotę rządów prawa. Gdy USA nie będą zainteresowane obroną wartości kulturowych Zachodu, obecność żołnierzy amerykańskich w ramach programu obrony wschodniej flanki wschodniej NATO przestanie mieć znaczenie. Polityczne przyzwolenie na łamanie rządów prawa czyni fizyczną obronę niepotrzebną. Korupcyjny system Kremla będzie mógł realizować swoje interesy bez odwoływania się do szantażu militarnego. Koncesje dla wybranych firm europejskich oraz łapówki dla polityków wystarczą.

Taki scenariusz jest dziś realny. Ważne, aby zaczął być dyskutowany publicznie w Europie, to bowiem obywatele Unii będą pierwszą ofiarą nadchodzącej zmiany. Należy też tę kwestię stawiać w rozmowach z partnerami amerykańskimi, także kongresmenami. To od nich zależy swoboda, którą uzyska w polityce międzynarodowej amerykański prezydent. I to, czy poprzez niewidoczną sieć powiązań partnerstwo transatlantyckie zostanie zastąpione przez wspólnotę Kremla i Trump Organization.

Paweł Zalewski jest działaczem PO i historykiem, zasiada w radzie programowej Instytutu Obywatelskiego

Pierwsze dni prezydentury Donalda Trumpa pokazały, że nie mamy do czynienia z korektą polityki amerykańskiej, lecz z prawdziwą rewolucją. I to w najbardziej niebezpiecznym dla Zachodu okresie kryzysu Unii Europejskiej oraz podważania prawa międzynarodowego, rządów prawa i demokracji przez Rosję i Chiny.

Znamienne są komplementy nowego prezydenta USA pod adresem Władimira Putina. Zrozumienie istoty relacji między oboma politykami jest kluczowe dla określenia kierunku, w jakim będzie podążał świat w najbliższych miesiącach i latach. Wiele wskazuje na to, że będziemy musieli zmienić nasz sposób pojmowania stosunków amerykańsko-rosyjskich, do którego przyzwyczailiśmy się od zakończenia II wojny światowej.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Czas decyzji w partii Razem. Wybór nowych władz i wskazanie kandydata na prezydenta
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Kandydatem PiS w wyborach prezydenckich będzie Karol Nawrocki. Chyba, że jednak nie
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia