Aleksandra Ocasio-Cortez, nowa gwiazda amerykańskiej polityki, mówi otwarcie o sprawiedliwym systemie podatkowym i popiera ją większość rodaków. Tymczasem większość polskich partii politycznych jak ognia unika szczerej rozmowy na temat podatków. A jak już mówią, to na jedną nóżkę – że zawsze i wszędzie należy je obniżać. Na końcu obniżają, ale tylko najbogatszym.
Dogmat o konieczności obniżania podatków trafia do szerokich rzesz wyborców, ponieważ w Polsce to mniej zamożni oraz średniacy są obciążeni podatkami znacznie bardziej niż uprzywilejowani bogaci.
W krajach Europy Zachodniej nie tylko udział budżetu w dochodzie narodowym jest wyższy niż w Polsce, ale różni nas także rozkład dochodów państwa. U nas ich większość pochodzi z podatków pośrednich – akcyzy i VAT – które w większym stopniu obciążają osoby niezamożne; na Zachodzie zaś udział podatków pośrednich i bezpośrednich wynosi mniej więcej pół na pół. Ta rozmyślna liberalna polityka przeciw pracującej większości prowadzona jest od początku transformacji, kontynuuje ją także Prawo i Sprawiedliwość, które – pomimo obietnic wyborczych – pozostawiło (wprowadzoną za Tuska) podstawową stawkę VAT na poziomie 23 proc.
Obietnice tylko wyborcze
W przedwyborczych obietnicach, dotyczących polepszenia funkcjonowania usług publicznych czy kolejnych transferów społecznych, zdawałoby się, że poważni politycy nie mówią, skąd wezmą na to pieniądze. Najświeższym przykładem Robert Biedroń, który oferuje wiele, zapomniawszy użyć kalkulatora. Przedstawiciele Wiosny zarzekają się, że nie chcą zmieniać systemu podatkowego, co swobodnie można przetłumaczyć jako chęć zachowania niesprawiedliwego systemu. A przecież jeśli chcemy mieć bardziej równe i demokratyczne społeczeństwo, lepszy transport publiczny, drogi czy szpitale, to musimy go zmienić.
Również, skądinąd rozsądne propozycje PiS, jak 500+ na każde dziecko, przy zachowaniu regresywnego systemu podatkowego, oznaczają finansowanie ich w dużej mierze z kieszeni osób niezamożnych.