Państwo dobrobytu czy państwo iluzji? Kilka słów ws. obietnic wyborczych PiS

Głównym tematem dyskusji w świecie polityki i gospodarki stały się w ostatnich tygodniach tzw. hat-trick Kaczyńskiego – ogłoszony 7 września w Lublinie plan zdecydowanego podniesienia płacy minimalnej do 3 tys. zł w 2020 roku i 4 tys. zł w roku 2023, wprowadzenia nie tylko trzynastej, ale i czternastej emerytury, a także podniesienie dopłat dla rolników.

Publikacja: 01.10.2019 12:33

Państwo dobrobytu czy państwo iluzji? Kilka słów ws. obietnic wyborczych PiS

Foto: tv.rp.pl

Wszystko to ma zostać wprowadzone przy zapowiedzianym wcześniej przez rząd zrównoważonym budżecie. Prezes Prawa i Sprawiedliwości nazwał tę wizję „polską wersją państwa dobrobytu". Z kolei Premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" 23 września deklarował, że rząd tworzy dla „przedsiębiorców najlepsze możliwe warunki rozwoju" a w najnowszych pomysłach wzoruje się na bogatych krajach Zachodu. Problem w tym, że wersja ta ma tyle wspólnego z najefektywniejszymi państwami dobrobytu znanymi z Europy Zachodniej i Północnej, ile świnka morska z... morzem.

Po pierwsze, wizja hojnego państwa opiekuńczego przy zrównoważonym przyszłorocznym budżecie jest oparta na fikcji. Mitem jest planowana na przyszły rok polska wersja schwarze Null. W roku 2020 deficyt całego sektora finansów publicznych ma wynosić ok. 0,3%. Co więcej, za niezły wynik budżetowy odpowiadać będą dochody jednorazowe – opłata przekształceniowa związana z likwidacją OFE oraz aukcja częstotliwości 5G. Planowany przyszłoroczny budżet nie zakłada też planowanej na przyszły rok trzynastej emerytury (ok. 10 mld zł), której utrzymanie premier Morawiecki obiecał. Obiecane pieniądze dla rolników są też uwarunkowane środkami z Unii Europejskiej. Takie podejście świadczy o absurdalnie niepoważnym podejściu ekipy PiS do polityki fiskalnej – jako broń propagandowa wykorzystano projekt jednego z najważniejszych aktów prawnych uchwalanych w ciągu roku. Projekt budżetu na rok 2020 jest nieważny jeszcze przed jego przyjęciem przez Sejm. Warto też dodać, że polityka budżetowa PiS to także cios w samorządy – „dokręcanie śruby" VAT i ograniczenie dochodów z PIT i CIT to bolesne uderzenie w dochody „małych ojczyzn" (nie ma w tym nic dziwnego, bo silny samorząd jest zaprzeczeniem rządowych planów centralizacyjnych). W rezultacie kolejne miasta ogłaszają zatrzymanie kolejnych inwestycji. W moim rodzinnym Krakowie wpływy do budżetu będą w tym roku niższe o ok. 58 mln zł, a za rok – aż o 200 mln. Oznacza to mniej wyremontowanych dróg, placów zabaw, przedszkoli, nowych tramwajów i autobusów – wszystkiego, czego do życia potrzebuje nowoczesny mieszczanin.

Fikcyjny budżet to jednak tylko jeden z wielu problemów związanych w nowymi pomysłami gospodarczymi PiS. Zdecydowanie bardziej niebezpieczny jest plan zniesienia tzw. trzydziestokrotności – limitu składek na Fundusz Ubezpieczeń Społeczny płaconych przez zarabiających najwięcej. Pomysł ten to esencja złej polityki gospodarczej – krótkoterminowe zwiększenie dochodów sektora finansów publicznych w zamian za długookresowe zwiększenie wydatków. Zgodnie z mechanizmem działania polskiego systemu emerytalnego wysokie składki płacone dziś FUS oznaczać będą w przyszłości wysokie emerytury otrzymywane przez tych emerytów. Pomysł ze zniesieniem trzydziestokrotności de facto oznaczać będzie wynoszący ponad 50% klin podatkowo-składkowy płacony przez najlepiej wykwalifikowanych i najbardziej produktywnych pracowników. Nietrudno zauważyć, że stoi to w sprzeczności z rządowymi planami budowania innowacyjnej gospodarki opartej o branże z wysoką wartością dodaną. W najlepszym wypadku będzie to oznaczać wypchnięcie wysoko wyspecjalizowanych pracowników na fikcyjne jednoosobowe działalności gospodarcze, a w najgorszym – przeniesienie takich miejsc pracy do innych krajów. Jest to bolesny cios także dla Krakowa, będącego krajowym liderem w sferze usług biznesowych. Jeżeli rząd chce, by międzynarodowe korporacje lokowały w Polsce swoje bardziej zaawansowane działy (a więc takie, gdzie płace są wyższe, a możliwości rozwoju zawodowego – lepsze). Najmocniejszym dowodem szkodliwości zniesienia „trzydziestokrotności" jest fakt, że propozycji tej „ramię w ramię" przeciwstawiają się zarówno organizacje pracodawców (55 organizacji!), jak i „NSZZ Solidarność".

Bardzo wątpliwym pomysłem jest również trzynasta i czternasta emerytura. Wbrew popularnemu stereotypowi emeryci nie są wcale najbiedniejszą grupą Polaków – ich dochód rozporządzalny per capita jest większy od średniej w całej populacji. Niższe są tam za to wskaźniki ubóstwa. Polskim seniorom (i nie tylko seniorom) bardziej potrzebna jest dobrze dofinansowana i sprawnie działająca służba zdrowia. Środki przeznaczone na „trzynastki" w 2020 i na obie dodatkowe emerytury w roku 2021 pozwoliłyby przeznaczyć w 2020 r. 5,5% PKB a 2021 – 6% PKB na ochronę zdrowia czyli znacznie szybciej niż obietnice złożone lekarzom przez ministra Szumowskiego. Tymczasem w Polsce z braku środków przestają działać kolejne szpitale. Znów odniosę się do mojego rodzinnego Krakowa – dokładnie w tym momencie rozgrywa się dramat tamtejszego Centrum Onkologii – z pracy odchodzą lub zwalniani są kolejni wybitni lekarze. W Polsce co roku nowotwory odbierają życie ok. 100 tys. Polaków.

Bardzo ryzykowne są także plany radykalnego podniesienia płacy minimalnej do 3000 zł brutto w 2021 roku w roku 2023. Będzie to eksperyment na skalę nienotowaną w świecie. W 2023 roku płaca minimalna wynosić będzie 63% średniej krajowej – najwięcej w całym OECD – a zarabiać ją będzie ok. 30% pracujących. „Przebita" zostanie Francja, gdzie wskaźnik ten wynosi dziś 50%. Premier Morawiecki utrzymuje, że to pomoże budować w Polsce klasę średnią. Przykład w Węgier, gdzie również doszło do gwałtownej podwyżki płacy jest bardzo niepokojący – ok. 10% zarabiających płace minimalną straciło zatrudnienie. O nawet 11% wzrosły ceny w firmach, które zostały szczególnie dotknięte tą zmianą. 75% kosztów zmiany zostało przerzuconych na konsumentów. Trudno przypuszczać, że w Polsce będzie inaczej i rządowi uda się zadekretować powstanie nowej klasy średniej. Wręcz przeciwnie, już istniejąca klasa średnia, m. in. mali przedsiębiorcy zapłacą za to najwięcej. Warto też dodać, że propozycje te nie obejmują sfery budżetowej.

Pomysły gospodarcze PiS można również zinterpretować jako przyznanie się do winy. Partia Kaczyńskiego zdała sobie wreszcie się sprawę z tego, że nie są w stanie prowadzić zaawansowanej polityki publicznej. Próby zmian w sądownictwie, edukacji czy ochronie zdrowia zakończyły się kompromitacjami i chaosem. Program Mieszkanie Plus okazał się klapą – z 100 tys. zapowiadanych mieszkań oddano lub buduje się zaledwie 1,7 tys. Ponurym symbolem polityki gospodarczej PiS stała się kuriozalna stępka ze Szczecina – po iście barejowskiej inauguracji budowy „polskiego promu" nie wykonano żadnych prac, a produkcja milionów polskich elektrycznych aut można traktować w kategoriach ponurego żartu. PiS uświadomił sobie, że opierając politykę państwa nie na „podejrzanych" fachowcach, ale na biernych i niekompetentnych lojalistach jedyne co może zaoferować Polakom to „pieniądze do ręki" finansowane przez nich samych lub przez polskich przedsiębiorców. To nie jest państwo dobrobytu (kraje takie jak Szwecja czy Holandia słyną z wysokiej jakości usług publicznych), ale państwo iluzji.

Zapowiadane zmiany obnażają też mechanizm podejmowania decyzji w państwie PiS. Do historii przejdzie scena, w której minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz przyznała z rozbrajającą szczerością na antenie TVN24, że tak daleko idące zmiany w ogóle nie zostały z nią przedyskutowane. Nie były one też konsultowane z parterami społecznymi – przedsiębiorcami oraz związkami zawodowymi i tak te bezmyślne pomysły z Nowogrodzkiej trafiają do Sejmu i przyjęte są bez dyskusji, jako projekty poselskie. Światełkiem w tunelu jest jedynie niezłomna postawa ministra Gowina, który miał zapowiedzieć dymisję w razie kolejnych szkodzących przedsiębiorczości decyzji kierownictwa PiS. Powinniśmy cieszyć się z tego, że mamy tak honorowego i słownego Ministra Obrony Narodowej.

Wszystko to ma zostać wprowadzone przy zapowiedzianym wcześniej przez rząd zrównoważonym budżecie. Prezes Prawa i Sprawiedliwości nazwał tę wizję „polską wersją państwa dobrobytu". Z kolei Premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" 23 września deklarował, że rząd tworzy dla „przedsiębiorców najlepsze możliwe warunki rozwoju" a w najnowszych pomysłach wzoruje się na bogatych krajach Zachodu. Problem w tym, że wersja ta ma tyle wspólnego z najefektywniejszymi państwami dobrobytu znanymi z Europy Zachodniej i Północnej, ile świnka morska z... morzem.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację